O tym kto co i jak ... - niech mi dane nie będzie się wypowiadać. Pragnę napisać jedynie, że w festiwalu uczestniczą nie tylko grupy, zespoły Polskie, ale w większości tak. Chcę napisać o czymś ulotnym, co może przeminąć niezauważalne, co się nie zmieści pewnie nawet miedzy wierszami dziennikarskich relacji. Bo muszą być krótkie! Któż czyta długie i skomplikowane?!
Niesamowite coś
Ulotne to, co towarzyszy festiwalowi za sprawą „kręcących się”, uwijających wokół festiwalu kobiet uroczych, w kieckach długich, czasem współczesnych, etc.
Pod wodzą „Majki” Marii Seibert - dyrektor festiwalu. Oczywiście przy tym wszystkim krząta się cała gama instytucji, urzędników no i oczywiście płci brzydkiej. Ale bez tych kobiet w kieckach, nie byłoby takiego czegoś ulotnego. Bo to i trochę matkują, jednocześnie powabnie krzątają, jak trzeba są groźne, a tak są i emocjonalne, i łagodne a przede wszystkim tak kobiece … jak trzeba.
A przede wszystkim opanowane. Sądzę, że przy trzęsieniu ziemi (tfuu!), by nie wywołać „wilka z lasu” – już raz w Malborku ponad dziesięć lat temu było (magnituda 4,4! Wtórne 5.2!!! Epicentrum pod Kaliningradem). Więc sądzę, że przy trzęsieniu ziemi, wybuchu wulkanu, najazdu kosmitów można na nie się zdać całkowicie a nie wybuchnie panika.
Kraina łagodności
Jest jeszcze coś, co dodaje uroku wręcz stwarza krainę łagodności. To swoista niszowość festiwalu i jego finezyjność, wyjątkowość.
Wszak muzyką dawną, graniem na dawnych instrumentach, tańcem z epoki, wymachiwaniem i podrzucaniem flag/bander – nie pomne jak to się nazywa oraz innymi sięgającymi średniowiecza nie zajmują się wszyscy młodzi ludzie bez wyjątku.
Stąd teza o niszowości. Skupiają się wokół specyficzni młodzi ludzie, dorośli pasjonaci, wszyscy w konglomeracie subtelnie delikatnych powiązań, chciejstw i fascynacji. Nie napiszę jak bardzo ciężkiej pracy! Bo to wynika samo z siebie.
To nie swoista i nie do opanowania „banda adehadowców z przedszkola” (przepraszam za określenie – ale oddaje istotę zjawiska). To grupy innych niż konsumpcyjne i wylansowane przez media społecznościowe, telewizję komercyjną, tabloidy - takie młodzieżowe SIMSy.
To specyficzni młodzi ludzie i starsi, ze specyficznym humorem (Białostocczanie próbowali się dosiąść do Jego Wysokości Kazimierza Jagiellończyka … „no bo … tak On sam na tym koniu …” tłumaczyli się niewinnie) Oni tak pięknie śpiewali i byli tak otwarci na innych, że sądzić można było, iż przyjechali z innego kraju. Wiele takich drobnych sytuacji, obrazków sprawiało co atmosfera przy fontannie była niezwykle specyficzna i ciepła.
To nie techno z piwem i puszkami napojów energetycznych (oby tylko). Nic z tamtych klimatów. To atmosfera, której bym sobie mógł jedynie życzyć w Malborku przez okrągły rok. Ludzie jacyś życzliwsi sobie, uśmiechający się do siebie … baaa rozmawiający ze sobą. Młodzi ze starszymi, młodzi z młodymi, dzieciaki z dzieciakami i rodzice z nimi, etc. Różne odcienie skóry, czasem języki. Różne stroje.
We wszystkim krążył „duch” specyfiki i dostojeństwa historii Malborka. Temu, kto go potrafi wywołać ( a czasem tak się dzieje) należy się szacunek wielki. I taki składam organizatorom. Im się to udało, a to jeszcze nie koniec dziś uroczysty wjazd J.W. Króla do miasta.
Japończycy
No i w tym wszystkim Japończycy. Inna kultura, inny styl i dla nas … egzotyka. „Jacyś tacy naprawdę mali” … rzekł był stwierdził przyglądający się im znajomy mi emeryt, mieszkaniec Miasta.
Ale to co wyprawiali na scenie nie było ani małe, ani sztampowe. „Powalało” wizualnie, emocjonalnie i artystycznie nie tylko ze względu na niecodzienność.
Powodowało szereg doznań z powodu kunsztu, precyzji, smaku i mistrzowskiej finezji.
Byli w całej rozciągłości od folkloru, przez młodość współczesną po omnibusy kulturowe typu Harry Potter czytelni dla każdego, kto tylko zechciał chłonąć, patrzeć i słuchać. A było na co i co!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz