piątek, 14 lutego 2020

Kocham to moje życie

Anetta Ciok

.
Na tę rozmowę umówiliśmy się Anettą Ciok, jeszcze przed azjatycką przygodą Zespołu Pieśni i Tańca. Teraz, gdy już opadły emocje, a wszyscy lokalni, nie tylko lokalni - w mediach poinformowali - że z Surin zespół wrócił ...

Usiedliśmy przy azjatyckiej herbatce i ... filipińskich ciasteczkach, rozmawiając i o tym, i o owym. O tym; co p. Anetta kocha a co mniej. No i wyszło tak jakoś "Walentynkowo" samo z siebie. Co Państwu poniżej przedstawiamy;  



- Problemy omijam z daleka. Musi mnie ktoś mocno wyprowadzić z równowagi lub sprawić (mi lub komuś mi bliskiemu) przykrość - abym "odpowiednio " zareagowała. Jak mogę unikam sytuacji, które budzą stres. Wiem, że on i emocje towarzyszące wówczas, mogą bardzo namieszać w życiu. - Mówi w wywiadzie dla blogu "Lokalna Gazeta Obywatelska" Anetta Ciok, kierownik Klubu 22 Bazy Lotnictwa Taktycznego, założycielka, kierownik zespołu Pieśni i Tańca "Malbork", jego choreografka, manager, i "dusza". Wyróżniona przez Radę Miasta Malborka, (czerwiec 2018) przyznaniem tytułu „Zasłużony dla Miasta Malborka”, uhonorowana przez MON tytułem instruktora roku 2018, etc, etc. 

- Uwielbiam swoją pracę. Kontakt z dziećmi potrafi wyciągnąć mnie z największego "dołka", którego na szczęście  - krótko mówiąc chyba rzadko miewam. Staram się dużo uśmiechać to ... pomaga w życiu. Ale to też główny stan mojego umysłu. Kocham to moje życie. Mam najcudowniejsze dzieci na świecie. Spełniam się zawodowo i mimo, że czasami brakuje sił, to są ludzie, którzy potrafią bardzo szybko dodać mi energii. 

Swą przygodę z tańcem polskim rozpoczęła od osiemnastego roku życia. Była założycielką, choreografem, taką osobą żyjącą kujawiakami, mazurami na pełnym etacie. Pierwszym był Zespół Pieśni i Tańca "Nowodworzanie" (Nowy Dwór Gdański). A od 2001 roku twórczynią i instruktorem zespołu Pieśni i Tańca (ZPiT) Malbork. W 2021 w styczniu minie dwadzieścia lat zespołowi i Jej pracy zawodowej z ZPiT Malbork.

"Nie potrafię inaczej"

- Poświęcam temu zespołowi większą część życia. Nie potrafię inaczej. Kosztem często życia prywatnego moich najbliższych. Na szczęście moje dzieci tańczą w tym zespole, dzięki temu częściej się widzimy - dodaje z uśmiechem 
- Obecnie mam trzy grupy. Jak wchodzę na zajęcia z najmłodszą grupą, dzieciaki, one siadają wokół mnie. Nieomal "oblepiają" chcąc być jak najbliżej. Muszę je niekiedy prosić aby się trochę odsunęły, bo nie mam jak wyciągnąć nóg - ale to jest urocze. One są takie kochane, a te ich uśmiechy lub "przytulaski" jakieś rysunki od serca ... kocham je miłością prawdziwą.
Grupa średnia - przepięknie tańczą ale i bywają nieznośni. Jednak w sekundę potrafią wywołać mój uśmiech, zapominam i po wszystkim ...! Lubię z nimi spędzać czas, są bardzo kreatywni i potrafią się świetnie razem bawić. 
Grupa najstarsza z nimi jestem najbardziej emocjonalnie związana. Ile ja już łez szczęścia wylałam za sprawą tej grupy. Tyle sukcesów ale i też przepięknych chwil w zespole. Cieszę się, że w nich zaszczepiłam tą miłość do polskiego tańca. Sądzę, że będą mieli co wspominać kiedyś, kiedyś. 

Zespół "Malbork" i Anetta Ciok jest poniekąd ikoną tańców polskich nie tylko w Malborku. Rozpoznawalni są w całym obszarze kultury jurysdykcji Ministerstwa Obrony Narodowej. O pani Anecie i jej zespole  miałem okazję słyszeć, nie znając Jej i ich osobiście -  w różnych częściach Polski, przy okazji różnych tanecznych widowisk, turniejów, konkursów tańca polskiego nie tylko firmowanych przez wojsko. Jest organizatorem ogólnopolskiego turnieju tańców polskich "O Muszlę Bałtyku". Jest także jurorem CIOFF (Międzynarodowej Rady Stowarzyszeń Folklorystycznych, Festiwali i Sztuki Ludowej - która to organizacja obejmuje patronatem m.in turniej "O Muszlę Bałtyku". Jako jedyny zespół amatorski występują podczas np. Święta Lotnictwa w Dowództwie Sił Powietrznych MON, czy przy okazji warszawskich, sierpniowych obchodów Święta  Wojska Polskiego w piknikach, prezentacjach, etc. Są widowiskowi, perfekcyjni i ... śliczni. Promują kulturę narodową nie tylko w kraju. Na ich szlaku była i Macedonia, i Grecja, i Chorwacja teraz niedawno ... Tajlandia. 

Do tego ostatniego wyjazdu starliśmy się przygotowywać nadzwyczaj szczególnie. Od kilku miesięcy studiowaliśmy kulturę, obyczaje i wszystko co jest dostępne w internecie o tym egzotycznym dla nas kraju. - Mówi Anetta Ciok kontynuując opowieść - Ja przede wszystkim się bardzo cieszę, że młodzież przeżyła coś czego (być może nie tak prędko jeśli w ogóle) drugi raz może im się przydarzyć. Cieszę się, że mogłam się do tego przyczynić.

Na tym wyjeździe chyba wszyscy dostaliśmy takiego swoistego "kopa energetycznego". Z rożnych przyczyn, między innymi i z tego, że nasi Tajlandzcy przyjaciele i organizatorzy pobytu (Surin Rajabhat University) zadbali byśmy zaznali, poznali takiego zwykłego życia Tajów. Nasz pobyt usłany był szczególnie takimi atrakcjami, które wpisywały się na stałe w pamięć. To między innymi wizyty w szkołach, spotkania z Tajlandczykami i Tajską kulturą na swoisty dotyk i od kuchni (w tym dosłownym słowa tego znaczeniu również). Ryżu chyba nie tkniemy przez rok, choć pyszne różne wszystko, ale on był wszechobecny! 

"Byliśmy dla nich - egzotyczni"

Co mnie tak urzekło, że Oni inaczej (tak to odebrałam) podchodzą do tradycji, folkloru. Tam to jest "trendy", kiedy u nas w kraju, prócz oficjalnych występów, konkursów, turniejów tańców polskich, to już niekoniecznie.  No oczywiście nie za każdym rogiem i zawsze, ale da się zauważyć. Tam - odwrotnie, wśród młodzieży widać autentyczny entuzjazm. Rozumiem, byliśmy dla nich (jak i oni dla nas) egzotyczni. Ale ja mówię o czymś, co dotyczy takich moich osobistych spostrzeżeń i odbioru stosunku młodych Tajów do ich własnej kultury, folkloru. 

W Malborku z powodu wyjazdu stali się i zespół, i Anetta Ciok bardzo popularni. Jeden z portali lokalnych ogłaszając plebiscyt zamieścił lubo ktoś zgłosił do plebiscytu popularności Zespół Pieśni i Tańca "Malbork" oraz ZPiT "Małe Żuławy" ze Starego Pola - zostały nagrodzone wygrywając w cuglach. 
Jak powiedziała p. Anetta z humorem - "Och, co ja zrobię jak się te wywiady i zainteresowanie medialne skończą ...?!!!". 
Ten wyjazd był okupiony ciężką pracą i sporymi kosztami,  które ponieśli przede wszystkim rodzice. Nieco wsparły zebrane i posiadane fundusze zespołu, etc. Samorządy Miasta i Powiatu, oraz wojsko pomogły w tej warstwie promocyjnej gadżetami.  Ten wyjazd przysporzył mi osobiście niewątpliwych azjatyckich zachwyceń, ale i konfrontacji z rzeczywistością mentalności rodaków po przyjeździe do Polski ... całą gamą swoistych zadziwień. Od pytań "Czy cały zespół jest zarażony koronawirusem?" z ust przedszkolaka zapewne powtarzającego słowa dorosłych, czy unikaniem kontaktów, po podejrzliwość "może co przywlekli". "Było trochę nam przykro" powiedziała p. Anetta.

- Ale jakby nie było, wyjazd był majstersztykiem na nasze warunki. Za kontakty i tłumaczenie z angielskiego odpowiadał nasz zaprzyjaźniony instruktor Waldemar Sobera z Nowej Rudy, oraz instruktorka zespołu Natalia Wojciechowska. Zresztą młodzież doskonale posługuje się angielskim i z tym większego kłopotu nie było. Niemniej w przeciwieństwie młodzi Tajowie (i nie tylko młodzi) w władaniu tym językiem mają pewien deficyt.

-  Ale jakoś i to nawet nie stanowiło jakiejkolwiek bariery. Ot taki urok. Tajowie wydają się być spokojni, wyważeni, ciepli i bardzo emocjonalni. Wtedy to wyważenie znika i są niezwykle entuzjastyczni, zwłaszcza młodzi. Przytulają się, chcą być blisko i nieodzownie (jak wszyscy młodzi obecnie, globalnie) robią sobie tysiące selfie - opowiada dalej Anetta Ciok.

- W Dubaju mieliśmy międzylądowanie w podróży  tam i z powrotem. Już tam dla nas zaczynała się egzotyka, ale McDonald'sy czy w Polsce, na lotnisku w Dubaju i w Tajlandii są jednakowe. 

Po przylocie do Bangkoku a to sześć godzin różnicy, zatrzymaliśmy się w hotelu oczywiście wcześniej wypatrzonym i logistycznie zarezerwowanym, niedaleko lotniska, w pobliżu centrum. Nie chcieliśmy się tłuc z bagażami.  Oczywiście co pierwsze dało się nam we znaki ... to temperatura powietrza, odczuwalne ok. czterdzieści stopni Celsjusza. No i słońce. Do pory deszczowej tam jeszcze trochę. Zaskoczenie Bangkok, a później z okien autokaru ok. 400 km i prowincja oraz miasto Surin  nie są tak telewizyjnie zielone, kwieciste a mocno spalone słońcem, przyozdobione szarością zeschniętej trawy i takiej brązowawej gleby i takiegoż pyłu kurzu. 

Niemniej bohatersko byliśmy na drugi dzień gotowi zwiedzać pałac królewski. Tak sobie wcześniej ustalając plan, zaplanowaliśmy. Kłopot w tym, że na piechotę przez miasto byłoby to długo i wyczerpująco. Już się zastanawialiśmy nad taksówkami - bo Tajlandia to dla naszych kieszeni  stosunkowo "tani kraj" gdy okazało się co  nasze rozmowy podsłuchał w pewnym sensie miejscowy człowiek, zajmujący się transportem wycieczek. 

Zaoferował egzotyczną wyprawę bezpośrednio pod królewski przepiękny pałac, przy okazji pokazując i inne perełki kultury, zabytków, etc.  

Skorzystaliśmy bo i tanio, i wygodnie i bez zmęczenia. Nie dalibyśmy rady inaczej w tym skwarze. 500,-  batów tajlandzkich na osobę pałac, a wycieczka po negocjacjach cenowych, tajlandzkimi "tuk tukami" - otwarte pojazdy motorowe, coś jak niektóre nasze malborskie, (tyle że nasze ekologiczne) "melexy",  wyniosła nas 250,- batów tajlandzkich od głowy.

O tym zwiedzaniu, zachwytach i publikowanych zdjęciach - znajdziecie Państwo w jednym z FanPage blogu Lokalnej Gazety Obywatelskiej pt. "Fan Club Zespołu Pieśni i Tańca Malbork" oraz wcześniejszych artykułach blogu o tajlandzkiej przygodzie zespołu.

Blisko naszego hotelu był targ. Taki najprawdziwszy targ azjatycki. Kupowaliśmy tam owoce ale ale. 

Dbaliśmy zgodnie z instrukcjami o higienę rąk, w ogóle higiena przede wszystkim. Na dwa tygodnie przed wylotem prebiotyki, wcześniej szczepienia. 

Staraliśmy się przestrzegać wszystkiego, by nas nie dopadły jakieś niechciane bakterie. 
Księżyc w Tajlandii widać odwrotnie. na szkicu
pierwszy z naszego kontynentu, widoczny z Polski 
a drugi (leżący)  widoczny z Tajlandii

W ogóle przy Tajlandczykach wydawało mi się, że lepiej wypadamy ekologicznie (oni wszystko pakują w plastik). 

Niekoniecznie martwią się odchodzącą farbą z czegokolwiek, itp. Siedzą w tym wszystkim, w ogródkach przydomowych i obserwują świat ze spokojem.  

To się daje odczuć i widać niemalże wszędzie. Choć pośpiech cywilizacyjny pewnie nie jest im obcy.

Co mnie uderzyło, to to (chociaż wiadomo) szybciej zapada tam zmierzch i robi się ciemno ale ... Księżyc ... "jest odwrotnie!". Dla Europejczyka to ciekawe. 

Wieczorem 23 stycznia już jechaliśmy w towarzystwie trzech sympatycznych tłumaczek i pana z ochrony (po cywilnemu) autokarem do Surin. Siedem godzin jazdy. 

Większość przespałam, domyślając się, że to jedne z ostatnich spokojnych chwil wyjazdu. 

A na miejscu ...

Szósta rano wstawaliśmy, od siódmej godziny do ósmej śniadanie (szwedzki tajski stół) a kładliśmy się ... cóż niektórzy mieli to szczęście, że o 24.00. 

Pierwszy dzień był taki na obycie się, "lajcikowy". Pilotki powoziły nas po mieście, byliśmy też na basenie - ulga. 

Potem przyszedł czas na oficjalne spotkania z władzami uczelni i goszczącymi nas ludźmi. 

Niezwykle kulturalni, mili i wiecznie uśmiechnięci. 

No i te ręce złożone w geście powitania. Dzień Dobry! Kobieta (fonetycznie) "sabadi ka" mężczyzna "sabadi kap" no i słowo dziękuję - "kapun", "kapun ha". 

Takim naszym tajlandzkim dobrym i ciepłym aniołem stróżem był Thanasak Kim z ramienia  organizatora Surin International Cultural Exchange (SICE). 

Tak w ogóle, gdy się przemieszczaliśmy ulicami Surin  gdziekolwiek, towarzyszyła nam asysta samochodowa policji na światłach. Czuliśmy się jak jakieś gwiazdy. 

Z  przodu eskorta kawalkady, z tyłu eskorta, w autobusie ochrona. 

Nawet była sugestia organizatora  aby wybierając się gdzieś poza obszar hotelu (bo tam też byli ochroniarze i nasi, i innych grup ale dyskretnie) byśmy tych swoich powiadamiali. 

Ale nawet jak tego nie uczyniliśmy raz czy drugi,  miałam wrażenie, że gdzieś w pobliżu widzę te rozpoznawalne dla nas już postacie. 

Czuliśmy się i tak bezpiecznie. A może też to takie środki bezpieczeństwa, bo w pobliżu jest granica z Kambodżą. A tam mniej spokojnie. Nie wnikałam, nie było czasu.



Tak w ogóle Surin słynie z tkactwa. Ominęła nas atrakcja zwiedzania jakiejś przędzalni, ale i tak na brak lokalnych smaczków kulturowych nie mogliśmy narzekać. 

Organizatorzy, coś jak u nas, przy okazji "oblężenia Malborka", zachęcili i zaprosili rodzimych wystawców. Było i rzemiosło, i były wystawiane inne różności lokalne, regionalne. Nasi - dziewczęta i chłopcy z zespołu, kupowali tam też dla swoich bliskich pamiątki. Byliśmy w  ciągłym  ruchu, padając ze  zmęczenia i temperatury w autokarze. Wtedy gdy przemieszczaliśmy się z występu na występ.


Mnie w głowę się wbiły szczególnie te wizyty w szkołach. Organizatorzy podzieli nas na dwie grupy po siedem zespołów i tak kursowaliśmy nawiązując przyjacielskie stosunki z młodymi Tajlandczykami. 

A tam wrzawa, radość, emocjonalnie radosny nie udawane łzy wzruszenia i "ogólnoświatowe" przytulanie. Nie mogliśmy zrobić kroku, by ktoś nie próbował zagadać, nawet dotknąć, zrobić wspomniane już selfie. 

Witały nas na samym początku, po obu stronach ulicy rzędy uczniów, na parkingu tajska orkiestra, potem występy rozmowy. 

Gdy rozdawaliśmy przywiezione suweniry z Malborka - to było jakby otrzymywali Nagrody Nobla, Oskary i wszystko razem wzięte. Niesłychana radość, a nam żal, że nie dla wszystkich przecież starczało. 

Potem obiad szwedzki (tajski) stół, orkiestra tajska gra, pokazy sztuk walki, a my ... jemy obiad skrępowani bo wlepione w nas są setki oczu. 

Dla nich my jesteśmy egzotyczni. Byli z nami także Słowacy, Meksykanie, Filipińczycy. Ci ostatni no oni może mniej dla miejscowych egzotyczni a jednak. Ponawiązywaliśmy między sobą wiele kontaktów i przyjaźni. Po dziś dzień "grzeją się" profile społecznościowe wszystkich zaprzyjaźnionych tam wcześniej osób. Facebook i messenger są w nieustannym użytkowaniu.

No i jeszcze chciałabym opowiedzieć o wrażeniach z "Wioski słoni" - niesamowite piękne pokazy specjalnie dla nas, uczestników festiwalu. Treserzy współpracują z uniwersytetem, więc szczególnie dla gości uczelni specjalny przygotowali program. Niemniej, ten kij treserski z hakiem na końcu (by słoń wykonywał polecenia) ... nie wzbudzał mojego entuzjazmu. Mimo zapewnień, że  współpracują z pewną fundacją, która dostarcza ulubione przez słonie jedzenie i to za pomocą tych wiktuałów teraz już uczą, tresują te piękne zwierzęta do pokazów.  



Przyjechali i wrócili do codzienności 

Jak powiedziała p. Anetta -  młodzież traktowała ten wyjazd jak swoiste dodatkowe wakacje. Chociaż to i był wielki wysiłek ale też ogromna satysfakcja. 

Zespół na scenie choć amatorski z nazwy, to profesjonalny i w szczegółach perfekcyjny. Wzbudzał na widowni ogromny aplauz u młodzieży a i w wśród dorosłych także niesamowicie "duże emocje". 

Według p. Anetty oglądu, jako choreografa i zawodowego jurora CIOFF, to najlepsi jej zdaniem  byli w kunszcie Filipińczycy. Ich zespół, ale i nasz ZPiT "Malbork" cieszył się niesłychaną popularnością i aplauzem widowni. Promując nasze miasto, Polskę,  europejską kulturę daleko daleko hen w tym azjatyckim państwie.

Być może uda się im wyjechać do Meksyku, Filipin i znów do Tajlandii - bowiem stamtąd pojawiły się zaproszenia. Czego im warto życzyć z całego serca. 

My dodatkowo dziękując za rozmowę.  W trakcie której zrodziły się pomysły na wystawę, może album, może jeszcze kilka innych twórczych rzeczy. 

Ot i to cała kwintesencja kontaktu z Anettą Ciok, Kobietą, która kocha to swoje życie! Zawsze w biegu i pełną pomysłów, myśli, etc.  No i jeszcze jedno, bowiem, to miał być szczególny swoisty wywiad nie tylko formą;

Co mi tam smakowało ...

- Co mi tak tam smakowało ...? Oczywiście lody kokosowe w ogromnych ilościach! Jak mówiłam ryżu póki co mam przesyt. Tak jak i pozostali uczestnicy wyjazdu - kończąc rozmowę dodaje pytana. A czego nie znoszę?! Nie znoszę gotowanego mleka, zupy mlecznej, blee, nie tknę!

Mam wrażenie, że w poprzednim wcieleniu mieszkałam w Poznaniu! 

Bo bardzo lubię wszystko co  (ci tam stamtąd) z pyrami ma wspólnego; pyzy, kopytka, pierogi. Generalnie kocham kuchnię i tańce polskie. Mój ulubiony kolor to niebieski. Ma to mocny związek z miłością do Morza Bałtyckiego. 

Nie wyobrażam sobie wakacji bez Krynicy Morskiej. Bardzo tam odpoczywam. Oczywiście nie na przeludnionej plaży, tylko mam taką swoją "odludnioną" . Ładuje tam akumulatory na cały rok.
spisał BANWI
fotografie - Anetta Ciok i członkowie zespołu "Malbork", 
z profilu Facebook  Thanasak Kim
oraz BANWI. Grafika Anetta Ciok oraz BANWI

"Och, nie wiem co ja zrobię  ... jak się te wywiady i zainteresowanie medialne - skończą ...?!!!"

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz