czwartek, 28 października 2021

Daj szansę książce na nowe życie

Bookcrossingowe szwendaczyska

.
Ongiś, gdy na to pozwalało zdrowie. Wraz z podobnymi mi zakręconymi „upowszechniaczami książek papierowych” – podrzucaliśmy je w różne miejsca, aby inni mogli sobie je za zupełną darmochę wziąć i poczytać, by wędrowały, by przynosiły relaks, niosły ukojenie od pośpiechu. By następni mogli zostawić je później innym, lub dla innych – którzy sięgną a nie będą się brzydzili dotknąć palcami i wzrokiem jej kartek, grzbietu czy okładek. 

Podrzucaliśmy je w różne miejsca. Pojawiały się więc i kryminałki typu „Lesio” Chmielewskiej, czy całe stada dawnych i lekkich lektur uratowanych przed spaleniem, wyrzuceniem na śmietnik. Pojawiały się relacje z wypraw, reportaże  o Turcji, Iranie czy Peru, rozprawy o sztuce, o przyrodzie, filozofii. Także grupki zaprzyjaźnionej od dawna z ludźmi, beletrystyki wszelkiej maści.

Przygotowane do trudu wędrówki z rąk do rąk.

Czasem obłożone, podoklejane i odpucowane jak stare panny na wydaniu. Wędrowały więc, gdy się rozstawaliśmy (życząc im powodzenia) w „luźniejszych” autobusach (nawet tych rejsowych), tramwajach, trolejbusach, pociągach kolejki podmiejskiej, etc. Pojawiały się w zadaszonych miejscach parków, w budynkach użyteczności wszelakiej, itp., itd.

Niektóre z nich ryzykowały wyrzuceniem do śmietnika miejskiego, potem na wysypisko. Ale zawsze jakaś szansa, że jeszcze komuś przyniosą radość, zaciekawią a być może, przytulone, powędrują na domową półkę. Za jakiś czas, po przeczytaniu, ponowią dalszą wędrówkę.

Na zdjęciu w tle grafiki - spotkany w Malborku przykład tego, o czym tu napisałem. Chociaż nie pochwalam wysyłania
w podróż książek na jesienne anomalie pogodowe.

Na stację wjeżdża pociąg InterCity. Wzrokiem wyszukuję miejsca gdzie w miarę pusto. Jest takie. Szybko wchodzę do jednego z przedziałów. Pusty! Mam mało czasu. Zdejmuję plecak i szybkim ruchem wyciągam przygotowaną do podróży książkę. Jest wyczyszczona, obłożona przezroczystą folią, jest schludna i sądzę (jak dla mnie) ciekawa. Wszak to Stanisława Lema „Niezwyciężony” i „Solaris”, w twardej okładce, bez obwoluty, ale po „liftingu”. Obowiązkowo kartka w środku, mówiąca co to jest ta książka, że wędrująca i tak dalej. Warto – ongiś omal nie zapłaciłem kary za "zaśmiecanie przedziału" – u jakiegoś niesympatycznego troglodyty kolejowego. Uratował mnie pewien starszy pan, biorąc oficjalnie książkę ode mnie i ją adoptował.  

Nagle do przedziału (jak to moja babcia Monika ongiś mawiała) „karuje” się bez pardonu, jakaś wypachniona jejmościanka. Tyle mogłem się kątem oka i nosa zorientować. 

Bez żadnego przepraszam, zmusza mnie do wciśnięcia się w głąb przedziału. Z książką w dłoni odwracam się twarzą do jejmościanki i dębieję. Ona w ręku trzyma „Makuszyńskiego – List z tamtego świata”, co widnieje wytłoczone wyraźnymi literami na okładce, po czym kładzie na przeciwległym siedzeniu. Oczy jak „mały wypłoch” zaskoczona jak i ja, na ramieniu różowiutki plecaczek. Żadnej podróżnej torby! Mimo, że mieliśmy bardzo mało czasu, popatrzywszy na siebie, buchnęliśmy śmiechem. 

Potem grzecznie, przyodziani w nienaganne maniery, już bez uraz - wydostaliśmy się na peron. 

O różnych spotkaniach, przyjaźniach z tego wynikających i wszelkich fajnych oraz tych mniej fajnych przygodach, można by było, tak bez końca opowiadać. 

Ważne, że w głowie pojawia się sympatyczna myśl, co żyją podobni do mnie inni. Którzy kochają książki. Którzy chcą je ratować za wszelką cenę! Przed wysypiskiem, spaleniem, bo przecież nie recyklingiem papieru, który się dzisiaj już ponoć nie opłaca.     

Ja jestem z tego pokolenia co zbierało makulaturę. Rywalizując w zuchowych, harcerskich drużynach, która zbierze więcej. Jestem z tego też pokolenia, co czytywało z wypiekami na buzi, książki pod kocem, pierzyną z latarką przy nosie – dopóki któreś z rodziców nie pognało spać, zabierając latarkę.  

Lubię zapach książek a właściwie cały ten cudowny kurz, pleśń czy jakby nie obrazić je a napisać. To one stanowiły o mojej tożsamości. Ale trudno mieć inaczej, gdy miało się Mamę polonistkę i zarazem bibliotekarkę.

Kochani, dlatego jeśli spotkacie wędrującą książkę, pomóżcie jej! Jeśli znajdzie się w potrzebie, przenieście ją na suche, bezpieczne dla niej miejsce, itd. 

Bo dzięki nim a zwłaszcza tym starym, papierowo-nieelektronicznym  zawdzięczamy bardzo wiele. One nadal są piękne i mądre, a czasem jak niemądre, to są świadectwem swoich czasów – o których też warto wiedzieć. Chociażby po to, by po raz kolejny nie czynić głupot jak ci, którzy je tworzyli i wydawali.

W Malborku jest wiele takich miejsc, gdzie można spotkać "bookcrossingowe szwendaczyska". 

Nie tylko na wydzielonych półkach instytucji ale czasem i tak, jak pokazałem na załączonych zdjęciach. Teraz już nie jestem tak sprawny jak ongiś i nie szwendam się po peronach, roznosząc książki zostawiając je po przedziałach wagonów. Co nie jest najlepszym rozwiązaniem, jeśli chodzi o pociągi przelotowe InterCity. Chociaż na pewno lepsze od wielu innych rzeczy. 

Wtedy spotykałem (takich jak ta wspomniana dziewczyna) wspaniałych, zakręconych fajnie, pozytywnie mądrze sympatycznych ludzi. Ludzi myślących podobnie, z którymi warto było się zaprzyjaźniać i na nich liczyć. A może i Wam się uda przy okazji ratowania książek, wysyłania ich w podróż, dając im szansę na nowe życie - przy okazji spotkać osoby myślące kategoriami takimi jak Wy, ludzi  wrażliwych i fenomenalnych przecież.  Powodzenia!

Krzysztof Hajbowicz

BOOKCROSSING CO TO TAKIEGO? - kliknij by dowiedzieć się więcej

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz