czwartek, 4 listopada 2021

Jesteśmy stąd!

Refleksje

Wychowałem się tutaj, w Polsce, w całym dobrodziejstwie inwentarza lat sześćdziesiątych. Starsze pokolenia powoli odtajały od ogromu nieszczęść i traum, które przyniosła druga wojna światowa. 

My nowiuśkie, prosto „spod igły” efektu powojennego wyżu demograficznego pokolenie. Byliśmy jednym z kilku pierwszych, którym wojna kojarzyła się bardziej z kapitanem Klosem, czterema pancernymi i Szarikiem. 

Niestety jeszcze ciągle realnie niosła jej przeszłość tragiczne śmierci od niewypałów, min, itp. W cieniu chociażby bunkrów Wału Pomorskiego. 

Na szczęście już coraz bardziej z rzadka. Co nie przeszkadzało niektórym z nas, z chęci zdobycia super pozytywnej oceny,  przynieść do szkolnej izby pamięci, najprawdziwszej, uzbrojonej miny talerzowej, jako ewentualnego eksponatu. 


Siedząc w odrapanych ławkach, pamiętających nie tak dawnych, wcześniej jeszcze, ówczesnych dzieci mieszkańców, którzy uciekli do Niemiec, byli tam przesiedlani, etc. Siedzieliśmy ramię w ramię. Dzieciaki osiedleńców frontowych, dzieci tych - co z nakazem pracy na "Ziemie odzyskane" przyjechali a także dzieciaki tych, co z akcji "W" przymusowo dotarli, wreszcie dzieci autochtonów - którzy pozostali. Wszyscy w ławkach, w najczęściej w przyjaźni i bez zaszłych uraz, jak u dorosłych, które niekiedy niosą się po dziś dzień. 

Siedzieliśmy ucząc się, bawiąc, pracując w gospodarstwach, chodząc na nabożeństwa nieważne jakich kościołów – bo wszyscy byliśmy stąd! 

Czy na pasterce rzymskokatolickiej w wymalowanym na niebiesko i żółto kościele, było czymś niestosownym śpiewać Ukraińskie kolędy? No nie! Wszak wszyscy byliśmy stąd.  

Czy na pogrzeby greckokatolickie do cerkwi przychodząc żegnać znaną nam osobę, popełnialiśmy jakiś nietakt? Nie! Bo wszyscy byliśmy już stąd. 

Opłakując śmierć znajomej osoby, stali tak samo, obok siebie i osadnicy frontowcy, i „dosiedleńcy” z akcji Wisła, i autochtoni, którzy zostali pomimo. No i my. My młodzi, już bez żadnych balastów przeszłości czy homofobicznych niechęci. 

Starsi musieli się długo uczyć bycia wespół w zespół dla lokalnej społeczności i siebie wzajem. My młodzi już nie. Byliśmy już jednym. 

Niechby wówczas jaki wczasowicz spytał, "jak wam tutaj się żyje z tymi Ukraińcami?" To zrazu Hans, Jan i Tymofiej (imiona zmienione - przyp. red), byli jak jeden mąż, "rdzennymi" Ukraińcami! Tak samo (i ci sami), gdy ktoś pytał "ilu Szwabów tu jeszcze mieszka?" Dowiadywał się, że Jan, Tymofiej i Hans są "rodowitymi potomkami Teutonów" (choć Hans nawet nie wiedział, co to i kto to, ci Teutoni). 
Byliśmy stąd solidarnie i jednako u siebie...

Goszcząc na święta rzymskokatolickie, prawosławnych przyjaciół, by później za dwa tygodnie biec w gościnę do Babci Paraskewii na wszelkie słodkości. Kłopot tylko był w tym, że ewangelicy mają tak samo święta jak rzymskokatoliccy.
Cóż, no nie można mieć przecież wszystkiego! Trudno, no ale najważniejsze, że wszyscy byliśmy stąd! 

No i wiedzieliśmy znacznie więcej niż nas uczono w szkołach. A ale o tym się nie mówiło. Cicho! Sza! Psyt! 

Znaliśmy historię znacznie inną od tej, którą nam wykładano oficjalnie, lub bębnił radioodbiornik lub bardzo rzadziej, czarno biała Tosca (lub inny ) telewizor pokazywał.

Nauczyliśmy się tej podwójności, nauczyliśmy się czytania między wierszami ale nie zapomnieliśmy o tym, że istnieje dobro, że solidarność, że ... i inne ważne rzeczy!

Kiedy solidarnie, jako dojrzali już młodzi ludzie, biegaliśmy z ulotkami i pełnymi strachu gaciami (by za karę nie wzięli nas, nie daj Boże do ZOMO, wojska lub pod klucz internowania). To ostatnie mniej prawdopodobne, byliśmy zbyt nieważnymi osobnikami dla systemu. Ale to także i dawało szansę bycia aktywnym a i w miarę bezpiecznym, itp.

W koniec końców - wywalczyliśmy (poniekąd wszyscy) swą przynależność do Wspólnoty Europejskiej. 
Z całym jej dobrodziejstwem inwentarza. 

Ale pomimo wszelkich "ale", to był skok cywilizacyjny. 
Szansa nie tylko na poczucie dumy i pragmatycznej świadomości, że jesteśmy stąd, z "naszej" Europy.

Ckni mi się za tamtym czasem. Pełnym nadziei, poczucia wspólnoty, naszego wspólnego miejsca w świecie, ludzkiej  solidarności, hołdowaniu wspólnym wartościom, przyjaźniom i wiary w przyszłość. 

Teraz już gorzej - bo od objęcia rządów przez PiS. Po łepetynie biega coraz słabsza nadzieja, że pomimo, że w końcu skończy się niszczenie tego, o czym marzyli nasi rodzice, starsi i my marzyliśmy. O co zabiegali rodzice wielu z nas. I my "w swej młodości chmurnej a czasem durnej"  zabiegaliśmy, także i naiwnie, i nad wyraz dojrzale jednako. Wierząc, że ta hucpa, która w głowie się nie chce zmieścić, co w realnej rzeczywistości Polski ma miejsce -  kiedyś się z trzaskiem skończy. I kiedyś wreszcie damy radę być u siebie jak dawniej - być dumnie i bezpiecznie, wspólnie stąd, z Polski europejskiej. 

Chociaż ostatnimi czasy nawet to, że z  Polski, nie tylko z Europy - staje się coraz bardziej zagrożone.

Napisał pewien facet wiersz mądry, no ale "komuch" ktoś rzecze! Ale czy to istotne?! By do któregoś pokolenia wypominać? I jątrzyć, co by się nie zagoiło?! A jak kto ma praprzodka, który pod Radziwiłłem służył? 

To co ma powiedzieć i jego potomkowie? Ma on i jego potomkowie mają cierpieć? Za potop szwedzki?! Nienawidzić współczesnych Szwedów?! Absurd.

Otóż więc ten facet o nazwisku Broniewski napisał; tu cytuje z wersów - jeno cząstkę; 

„Są w ojczyźnie rachunki krzywd, obca dłoń ich nie przekreśli (...)”

To co jest możliwe, to tylko zmiana naszych sposobów patrzenia ale nie tak, jakby  rodowodem z „Folwarku zwierzęcego” Orwella! 

To już niestety kolejny raz przerabiamy. Mity, przekonania święte (a kompletne bzdury nieświęte w istocie wymyślone) ładowane do barczystych karków za spore pieniądze, że niby „Bóg, honor i ojczyzna” … Bóg musi się nieźle zakrztuszać na takie narodowe dictum co poniektórych, niby prawych i sprawiedliwych a narodowych.

"Obca dłoń tego nie wykreśli" ale ... gdy "swój" jest stąd?!
Ba i gdy to "on" czyni drugiemu stąd - podłości?! 

W naszej wiosce ongiś było tak, gdy ktoś coś łajdackiego uczynił drugiemu, co nie mieściło się w głowach mieszkańców dorosłych tej wieloideowej, wielonarodowościowej, wielokulturowej społeczności - to nie szukano winnych „gejów, pederastów, Ukraińców od Bandery, zwolenników Volkssturmu,etc.” 

Tylko umiano subtelnie i mądrze wspólnie wyniuchać, zrozumieć i wyłapać zagrożenie. A jeśli to jeden "ze swoich" przemówić temu komuś do rozumu, rozsądku w imię ratowania wspólnoty i współistnienia wzajemnego lokalnej społeczności. Nawet w tamtych latach było to możliwe.

Wracając do wątku. Nikomu nie byli potrzebni tacy, co wyszukiwali zła wszelkiego w bajkach, przykrywając nimi swoje nieumiejętności, szkodząc innym, bogu ducha winnym. Jeśli nie skutkowały takie działania, to bardzo szybko łajdak (nie z nazwy a z rzeczowego udowodnienia) był w tej społeczności "skończony", co nie oznacza to, że mu kto co zrobił fizycznie. Po prostu był marginalizowany. 

Czy nie czas, byśmy jako Polacy, w imię marzenia o jedności - potrafili wreszcie i zrazu postąpili jak owi umiejący przemówić do rozumu,  w tej wspomnianej naszej małej wiosce?

Dopóki jeszcze jest szansa, by przestać wierzyć w zabobony, kłamstwa wszelkie i halucynacje polityczne. Powiedzieć wreszcie ... dość! 

By tak się stało, potrzeba wiedzy, lub chociażby zobaczenia, że to, co wydaje się świętością, wcale nią nie jest. Nigdy nie jest za późno.  

Głęboko wierzę, że nas może uratować wiedza i solidarność (lecz nie taka "przereklamowana" z nazwy) taka prawdziwa solidarność Polaków, ludzi wzajemnie sie szanujących i pomagających sobie wzajem. Bez względu kto kim jest, skąd pochodzi, w co wierzy, etc. Tak jak nam to ówczesne prawdziwe spojrzenie rzeczywiste, przekazywali nasi starsi, a nie zawsze szkoła. 

Bowiem nigdy byśmy pewnie w tym czasie, nie wiedzieli co to był 17 września 1939, co to był „Katyń”, co to akcja „Wisła”, itp.

Wszak wszyscy jesteśmy  stąd. 

I wszyscy równi – musimy nie dawać się tylko zwieść łajdakom.  Po dorosłemu rozprawić się z knajactwem. Broniąc słabszych, broniąc jednako jeśli tylko chcą lub dopiero zechcą, bronić siebie wzajemnie  byśmy nie dali się otumanić. Bo to już w historii było! Nie tylko w historii naszego narodu. Echa dawnych lat odbijają się czkawką wielu pokoleniom i Polaków, i Niemców, i innych nacji. 


Dlatego warto czytać i poznawać, wyrabiać własne zdanie. Polecam na początek autora Ludwika Franciszka Stommę. 

Polskiego antropologa kultury, etnologa, doktora habilitowanego nauk humanistycznych, nauczyciela akademickiego, publicystę m.in tygodników „Polityka” i „Przegląd”. Więc żeby nie było, co wyssał sobie z palca lub co jeszcze.

Polecam także i inne książki, których okładki zamieszczam na końcu (w swoistej grafice pt. "Quo vadis do trzeciej") aby już nie zanudzać. 

Z poważaniem
Krzysztof Hajbowicz

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz