wtorek, 20 listopada 2018

Jak pomóc mądrze i skutecznie bliskiej osobie uzależnionej cz.III

Opory

Krzysztof Hajbowicz

Opory przed podjęciem leczenia, opory uzależnionej osoby, opory bliskich (np."no bo co ludzie powiedzą"), opory pracodawców, opory religijne, środowiskowe, itp. Cały konglomerat mitów na temat leczenia, terapii i wszystkiego co się z tym wiąże - stanowi nie lada problem dla wszystkich zainteresowanych.

Źródło 

Kiedy w wypadku osoby uzależnionej to zrozumiałe, bowiem obudowanej mechanizmami obronnymi, które raczej "chronią jej uzależnienie", niż osobę, która jest uzależnieniem dotknięta. 


To wynika z procesu uzależnienia i tak naprawdę dla każdego pomagacza jest jasne co z tym powinno się zrobić, by pomóc skutecznie. To w wypadku osób bliskich, przyjaciół pracodawców największą przeszkodą (w moim odczuciu) jest brak sensownej wiedzy o uzależnieniach. 

Nie będę tu dzielił włosa na czworo i analizował skąd się to bierze.
A brać ma z czego. Od kodów otrzymanych w trakcie naszego 
wychowania, od "norm" w środowiskach w których jesteśmy, byliśmy, żyjemy, zależymy od relacji w nich, etc.   

Po przekonania - kompletnie nieprawdziwe, czasem "naukowe" bzdety domorosłych specjalistów (mity, przyzwyczajenia, stereotypy) nie mające nic wspólnego z profesjonalną wiedzą.

Mity, przekonania i cała reszta

Wymienienie tego, pewnie tylko, by rozmazało istotę przekazu. Spróbuję rozbroić niektóre  fałszywe przekonania i mity. Co jest tak naprawdę niezwykle trudne w tak skondensowanym przekazie - jakim jest ten tekst w blogu (nawet w odcinkach). 
Jedno  jest pewne - mimo tezy stawianej przez różne, uważające się za bardzo  ważne i rozumne środowiska - tezy typu "My już doskonale wiemy!" Mimo takiej  tezy stawianej zarówno przez środowiska medyczne, czy cały aparat sądowniczy, sprawiedliwości, służb - od policji począwszy a na opiece społecznej skończywszy - to niestety  niekiedy li tylko przekonanie przedstawicieli tych obszarów czy grup zawodowych. A tak naprawdę jest dużo do zrobienia w sferze edukacji, ale takiej sensownej a "nie pozornej". Pisząc to nie oznacza, że wydaje mi się, że zjadłem wszelkie rozumy i się tu mądrze. 

To doświadczenie zawodowe, praktyka działań w środowiskach, ich badanie, analizy wszelkie na potrzeby profilaktycznych programów lokalnych i większych -  pozwoliło mi  na takie przekonanie. Nie jest ono (niestety - a chciałbym się mylić) pozbawione podstaw. 
Gdy zderzałem z brakami podstawowej solidnej wiedzy w rozeznaniu czym jest uzależnienie i co należałoby uczynić, by pomóc i chorym, i ich  osobom bliskim  - wtedy do mnie dochodziło, że jako społeczeństwo mało tak w istocie wiemy w tej materii - tak naprawdę.

Chociaż wydawałoby się, że to "ładowanie, pakowanie jak w siłowni" wiedzy w przeróżnych programach powinno przynosić efekt zamierzony. Niestety stan edukacji w zakresie uzależnień, mimo wszystko,  pozostawia wiele, ale to wiele do życzenia. Musimy wszyscy zdobywać jej więcej, ale chyba i nie tylko w tej dziedzinie. Potrzebna jest pragmatyka a nie pobożne życzenia.

Więc razem z Państwem spróbujemy przeanalizować i obalić trochę mitów - może uda się pomóc.

Konieczna zdaje się garść historii

I żeby nie było, w samym podejściu do zagadnienia nie raz wybuchały rewolucje w światku polskiej i nie tylko polskiej terapii. 

Znaczące sądzę były, gdy prof, Wiktor Osiatyński przywiózł i rozpropagował pomocowy program Minnesota dla osób uzależnionych od alkoholu. Program oparty na tradycji Anonimowych Alkoholików w połączeniu z profesjonalną terapią. Kiedy w całej Polsce w ośrodkach i placówkach leczenia odwykowego królowała nieefektywna ergoterapia. 

Jeszcze pierwej było również wprowadzenie w środowisko poznańskie przez dr Bohdana Woronowicza  zasad (12 Kroków i 12 Tradycji). Powstała jesienią 1974 roku pierwsza w Polsce grupa AA - (później przyjęła nazwę Eleusis)*

*Miejscem założenia AA były Stany Zjednoczone. Inicjatorem był makler giełdowy Bill Wilson. Drugim współzałożycielem był dr Bob Smith. Jego pierwszy dzień nieprzerwanej trzeźwości 10 czerwca 1935 roku uważa się za symboliczną datę narodzin ruchu.

Potem były inne rewolucje - w które i piszący te słowa był czasami poniekąd uwikłany - ucząc się wtedy - w tym czasie "na terapeutę". Był to okres, kiedy osoby powiązane z nieuzależnieniem od alkoholu swoich bliskich - traktowano jak ... równie chore (co poniekąd jest w tym trochę racji) i nazywano "koalkoholikami". 

Potem wystarczyło jedno sympozjum w Wielkiej Brytanii, z którego wrócił ówczesny lider idei profesjonalnego polskiego lecznictwa odwykowego - dr Jerzy Mellibruda (obecnie profesor) ... i wszystko się pozmieniało. 

Nie było już "koalkoholizmu" - zaczęło funkcjonować pojęcie współuzależnienia. A my, słuchacze mieliśmy "zapomnieć czego się nauczyliśmy wcześniej". Takich zmian było później dużo więcej. Między innymi zmieniało się podejście do osób uzależnionych i pracy w rozbrajaniu ich mechanizmów obronnych choroby. Z takiego ostrego, rodem od szkoły MONARowskiej Marka Kotańskiego, po łagodniejszą formę traktowania pacjenta i mniej inwazyjną.

Te ostatnie informacje mają na celu pokazanie, że wiedza na temat skuteczności pracy z uzależnionymi ciągle ewoluuje i potrzeba jest permanentnie ją uzupełniać, aby w środowiskach być skutecznym. 

To dotyczy i palestry, i służb, i urzędników samorządowych także. Nie pisząc tu o samych zawodowych pomagaczach, instruktorach i specjalistach terapii, psychologach, psychoterapeutach czy psychiatrach i całym personelu medycznym. 

A teraz już do mitów

Mimo wiedzy sączonej w szkołach, w mediach - np. programach edukacyjnych, w działaniach profilaktycznych etc. ciągle jeszcze istnieje całkiem pokaźna grupa społeczna opierająca swoją wiedzę na przekonaniach wyniesionych z przeszłości PRLowskiej, albo jeszcze wcześniejszej. 

Dla młodszego pokolenia pewnie zakrawającej o śmieszności ale ... niezwykle groźnej, gdy chodzi o działania i funkcjonowanie w środowiskach. 

To mity m.in na temat tego, że np. wstyd "przed światem" jeśli ktoś ma iść do psychiatry, na leczenie odwykowe, itp. Nie ważne, że po "zapiajczeniu" coś zrobi wstrętnego dla całego piętra, dla całej klatki schodowej, podwórka - to jeszcze rodzina ukryje, "no bo jak to inaczej?!" Nie pisząc już o środowiskach wiejskich, domków jednorodzinnych - no bo "nic poza parkan". 
A osoba uzależniona ma zapewniony "spokój" i ... komfort picia. Chłop jak nie wypije  ... - niestety powiedzonka i "pomyślonka" z tego obszaru pokutują i mają się dobrze, co "prawdziwy chłop - czytaj mężczyzna - może, powinien a czego nie". Na ten temat tak wiele jest opracowań i mądrych - że nie wypada mi tu nawet przypominać, że to i co - tak jest. 

Kolejną podstawową przeszkodą jest przekonanie, że  leczenie alkoholowych zespołów abstynencyjnych ...jest już leczeniem odwykowym i terapią. 

Nic bardziej mylnego - to przecież tylko swoista detoksykacja zatrutego organizmu. Mająca określone zasady, stanowi proces sam w sobie. 
Ale by czegoś nauczyła poza doświadczeniem? No dobrze, może jeszcze podstawowymi elementami wiedzy w tym czasie (ze względu na percepcję osoby detoksykowanej  chociażby) przekazywanymi przez personel oddziału choćby terapeutów z pobliskiego oddziału leczenia uzależnień np. to to tylko raptem dobry wstęp do bycia gotowym do leczenia odwykowego. 

Leczenie odbywa się w systemie zamkniętym. No nie ja tam się zamknąć nie dam!!! Moje poczucie wolności ... etc.

Jakie poczucie wolności?

Kiedy uzależnienie warunkuje postępowanie, kiedy głód alkoholowy zabiera resztki godności, poczucia człowieczeństwa, choć osoba uzależniona czasami jeszcze tego nie widzi, nie czuje. 

Anonimowi Alkoholicy nazywają to, że taka osoba, - "jeszcze nie osiągnęła swojego dna". 

Cała reszta świata widzi, doznaje, czasem współczuje bliskim, ale najczęściej ma dosyć wybryków, braku możliwości zaufania w  czymkolwiek uzależnionej osobie.

Więc, jak tu mówić o instytucjonalnym, prawnym targaniu się na czyjąś wolność?! Kiedy tej wolności za krztę, osoba dotknięta uzależnieniem nie ma.

Najbardziej pomocny w pracy nad zmianą, pracy nad sobą, wychodzeniem z własnego uzależnienia - ma sytuacja odizolowania siebie od otaczającego nas świata. 

Poświęcenie się tylko temu, co wiąże się z leczeniem, co wiąże się z rozbrajaniem mechanizmów uzależnienia, wiąże się z nauką radzenia sobie bez wspornika środka psychoaktywnego. 

Koniecznie bez stania nad głową pacjenta (uzależnionego)  wszystkich bliskich, biadolenia jaki to on niedobry, czasem nawet szantażu, gróźb, manipulacji takim uzależnionym,etc.
More się wydawać śmieszne, kto tu kim manipuluje, wszak uzależniony przecież. To prawda, że osoba uzależniona używa nieprzeciętnienie "skutecznie" całego wachlarzu różnych wybiegów - ale wynika to z obudowania mechanizmami obronnymi, całym systemem iluzji i zaprzeczeń, nałogowego regulowania uczuć, etc. 


Ja tu pisze o czym innym z czym spotykają się ci, którzy podjęli próbę leczenia się i pracy nad sobą, pracy nad zmianą. 

Kiedy się zmieniają - wygodny dotąd kozioł ofiarny dla niedoborów własnych członków rodziny staje się niewygodny. No bo nie pije, zmienia się, usamodzielnia, etc. Nagle okazuje się, ze ci którzy mieli na kogo zwalać winę za swoje niepowodzenia, wcale tacy klarowni, niewinni i biedni nie są. Że oni również mają cos do zrobienia ze swoimi niedoborami. 
Póki co aby pomóc osobie uzależnionej w ośrodku i zabrać chociaż trochę jej tak naprawdę lęku, zabrania tych co stale nad nim stali i wytrząsali się - potrzeba wyizolowania i spokoju.    

"System zamknięty" 

nie polega on na zamykaniu kogoś za karę. Pozwala na ochronę, by osobie leczącej się - nikt nie przeszkadzał w procesie rozpoznawania choroby, poznawania jej skutków, jej meandrów i niebezpieczeństw. 

To system, który chroni przed nieustannymi telefonami z "potrzebą i nagłą koniecznością" rozwiązywania jakichś problemów, pytań, komorniczych wizyt, czy policyjno - prokuratorskich w imieniu oprawa. Dobry ośrodek i oddział chroni swoich pacjentów przed takimi "na-tu-już-teraz" atakami. Nie w czasie terapii! Nie w czasie stawania na nogi, nie! 

Stąd "system zamknięty" nie dla pacjentki, pacjenta - ale przed złośliwością losu, nadkontrolą bliskich, zawodowych interesów wynikających z pracy służb (od policji poszczawszy a skończywszy na uzupełnieniu "papierów" przez MOPS na przykład) etc. etc.

To własnie dlatego by nic nie odwracało uwagi i pozwalało "na ucieczkę" od siebie i swoich problemów - najbardziej skuteczny jest system w którym pacjencji mają komfort niczym nie mąconej z zewnątrz pracy nad sobą na tu i teraz w miejscu gdzie się leczą. 

Stąd te ograniczone możliwości kontaktów - no bo po co?!

Stąd te odizolowanie od telewizji, gazet i książek o innej tematyce niż przedmiot terapii, uczucia, praca nad sobą, etc. W polskim lecznictwie ograniczony czas refundowany przez NFZ stawia wymogi na intensyfikację. To jest potrzebne - by chociaż część umiejętności wpoić, pokazać - bowiem po tym czasie - po wyjściu spod swoistego klosza, osoba uzależniona będzie musiała sobie umieć radzić sama. Sama sobie i na siebie tak naprawdę będzie zdana.


"Leczyłem się tyle razy ... i nie pomogło"

Ten mit, że ktoś tam był na kilkunastu terapiach i nie pomogło. 

Świadczy tylko o tym, że nie miał dobrych warunków do pracy nad sobą i niekoniecznie pragnął w tym kierunku coś uczynić by się zmienić. Patrząc na zamkniętą książkę nie uda nam się przeczytać jej treści. 

Potrzeba jeszcze "minimalnego" choćby wysiłku, by ją przewertować i skupić się na tym, co czytamy. Ale to od książki przecież nie zależy. 

To jest po naszej stronie. W uświadomieniu tego pomagają terapeuci. Taka jest zasada.

Ktoś powie, no ale są programy ambulatoryjne ...

Cóż są. To dla wielu może okazać się nieskuteczne, nie ma wielu takich supermenów, którzy pracując zawodowo, mając na głowie rodzinę, problemy, i swoje uzależnienie nie potrzebują komfortu pobycia samym ze sobą w izolacji. 

Uczciwa terapia i praca nad sobą "wewnętrznie rozrywa", przywodzi ze sobą ból, rozpacz i wiele innych emocji, uczuć i stanów emocjonalnych. Najlepiej leczyć siebie w ciszy i z innymi chorymi na to samo, pod bacznym okiem fachowców. Może i nie mniej sprawia bólu, ale więcej można ze sobą zrobić i bardziej rozłożyć sensownie, by było skuteczne.

A to ambulatoryjne leczenie jak rwanie zęba "na żywca" bez ochrony i zaraz do roboty, na egzamin,  na ważne coś tam. Nie wiem, ale niewielu, którzy myśleli, że dadzą radę ... dawało.   

To by było na pierwszy raz  i kolejną część wystarczająco wiele. W kolejnych częściach zajmiemy się innymi mitami i przeszkodami na drodze do uwolnienia się od uzależnień i skutecznej pomocy w tej materii. 

Grzech czy choroba


Jedno to co chciałem napisać to obalenia przekonania, do którego niestety przyczynił się kościół Katolicki mocno - że choroba alkoholowa jest ... grzechem. 

Gdy sobie wytłumaczymy teologicznie meandry "nauk katechetycznych" niektórych katechetów, to wyjdzie pewnie i tak. Lecz zaraz rodzi się pytanie; czy każda choroba jest więc grzechem? A jeśli katar, rak, nadciśnienie, alzheimer, choroba parkinsona, zwyrodnienie stawów, etc. 

To ... w takim razie, też te choroby są grzechem... Nie ma to tamto, że alkoholizm, "to sami sobie winni, ci którzy chorują". 

W powyżej cytowanych byłoby to samo - choroba jest chorobą. "Panie to nie to samo ..." ależ tak! Choroba alkoholowa, ma swoje oznaczenie w nomenklaturze chorób w rejestrze, którym posługują się wszyscy lekarze w cywilizowanym świecie. 

Jest chorobą śmiertelną, postępującą i ... nieuleczalną. (jest tego więcej jeszcze). Jedynym warunkiem na przeżycie i nie popadanie w dalsze jej etapy (coś jak przy cukrzycy) - jest całkowita abstynencja od alkoholu (czy w wypadku innych uzależnień) innych środków zmieniających świadomość. 

Całe szczęście, że w obrębie samej infrastruktury Kościoła Katolickiego zaszło szereg istotnych zmian. Między innymi dzięki takim ludziom jak ksiądz prałat dr Wiesław Kondratowicz m.in prowadzący ośrodek leczenia dla duchownych w Kowalewie pod Poznaniem, czy ksiądz bp dr Tadeusz Bronakowski, przewodniczący Zespołu ds. Apostolstwa Trzeźwości KEP. I dzięki wielu, wielu innym księżom i osobom świeckim z kościelnych struktur.  

Alkoholik to osoba niepijąca ... alkoholu 

Więc, nie dziwcie się Drodzy Państwo, że dla wielu ludzi - alkoholik to osoba, która z pełną świadomością swojego uzależnienia, nie pije alkoholu. 

A nie taka, co po wypiciu i narozrabianiu - rzeźwieje. Alkoholik to jak cukrzyk - człowiek ze świadomością na co jest chory. I nie ma w tym nic pejoratywnego 

Można z tym żyć i czerpać radość z odzyskanego życia. Mając świadomość na co się choruje, pilnować przed nawrotami w których zawsze czaić się będzie śmierć. 
Takie doświadczenie mają nie tylko AAowcy, wielu ludzi, którzy doznali skutków uzależnienia dzieli się swoim doświadczeniem. 
Są grupy wsparcia, poradnie z terapeutami i programami, warsztatami rozwoju i dalszego uczenia się siebie i swoich ograniczeń.  Jak przekuwać te ograniczenia w rzeczy pragmatycznie pozytywne, etc.
No cóż można np. utracić obie nogi i dalej twierdzić, że bez  wózka mogę biegać na 100 metrów mając szansę na wygraną, można - tylko to chyba jest nieco niepoważne. Nie sądzicie?

To jest ta osławiona bezsilność, którą każdy mądry, ratujący swoje zdrowie i starający się funkcjonować zdrowo w środowisku uzależniony - bierze pod uwagę i nie kombinuje, że może ją zlekceważyć. 
Ale o tym na następny raz.
Krzysztof Hajbowicz

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz