niedziela, 10 lutego 2019

Dylemat

Stając nieuchronnie przed dylematem, próbujemy przyglądnąć się różnym sposobom widzenia. Nie chcąc być posądzonymi o stronniczość, o klapki na oczach, złą wolę, etc. Proponujemy się zmierzyć, jeśli czyjaś taka wola, z tą kwestią. Dla wielu trudną. Niemniej głęboko jesteśmy przekonani, że możliwą do pogodzenia. Co na wstępie zaznaczamy, gwoli uczciwości i poglądów przez nas reprezentowanych, oraz głoszonych. (Przyp. Red.)

Nauka i wiara - razem czy osobno?

Oczyma katolika - dla przykładu cytowane z sieci

Dla jednych nauka i wiara od zawsze były, nadal są i na zawsze pozostaną w nieuniknionym konflikcie; dla innych ten konflikt jest pozorny i wynika jedynie z niewłaściwego rozumienia metodologii nauk oraz teologii.

Tycjan, Złożenie do grobu (1523-1526), WikiArt.org


Na temat wzajemnych relacji pomiędzy nauką i wiarą napisano już i powiedziano wiele. Opinie są zróżnicowane, ale wszystkich, którzy w tej dyskusji zabierają głos, zasadniczo można podzielić na dwie grupy – w zależności od tego, w jaki sposób interpretują słowo „konflikt”, które pojawia się w tym kontekście.

Dla jednych nauka i wiara od zawsze były, nadal są, i na zawsze pozostaną w nieuniknionym konflikcie; dla innych konflikt jest pozorny i wynika jedynie z niewłaściwego stosowania metodologicznych reguł charakteryzujących nauki empiryczne oraz teologię czyli dyscyplinę podejmującą rozumową refleksję nad treściami wiary. I jedni i drudzy nieco innymi argumentami uzasadniają swoje stanowiska, ale wiele wskazuje na to, że w tej dyskusji szanse nie są równe, i że ci pierwsi (konflikt jest nieunikniony) już w punkcie wyjścia mają przewagę nad tymi drugimi (konflikt jest pozorny). Fatalne błędy popełnione w przeszłości przez stronę kościelną – najbardziej jaskrawego przykładu takiego błędu dostarcza sprawa Galileusza – przyczyniły się bowiem do tego, że w świadomości społecznej utrwalił się obraz Kościoła jako instytucji, która nie jest sprzymierzeńcem, ale przeciwnikiem nauki.

To, że z błędów tych Kościół się dawno wycofał, i że dzisiaj nikt rozsądny takich błędów już w nim nie popełnia (jeśli popełnia, to raczej rozsądny nie jest), nie dla wszystkich jest oczywiste. Dla wielu obserwatorów i komentatorów życia społecznego Kościół zatrzymał się na etapie inkwizycji, która posyła na stos za samo wspomnienie o tym, że to Ziemia się kręci wokół Słońca, a nie odwrotnie. Nie jest żadną tajemnicą to, że w podtrzymywaniu i utrwalaniu tego obrazu mają dziś swój interes różne środowiska, które dbają o to, by właśnie w taki sposób Kościół nadal był postrzegany. I rzeczywiście, nawet wielu współczesnych katolików (a co dopiero ci, którzy katolikami nie są) ma dokładnie takie wyobrażenie o Kościele. W kształtowaniu tego wyobrażenia mają swój czynny udział m.in. współczesne, opiniotwórcze media, które bardzo często przekazują swoim odbiorcom – zarówno tym, którzy należą do Kościoła, jak i tym którzy omijają go szerokim łukiem – przekaz, z którego wynika, że nie można być światłym człowiekiem akceptującym to, co mówi współczesna nauka i zarazem człowiekiem wierzącym w Boga. Przekaz ten skutecznie dociera do odbiorców i utwierdza ich w przekonaniu, że tych dwóch rzeczy – nauki i wiary – nie da się ze sobą pogodzić. Statystyczny współczesny katolik zaczyna w związku z tym doświadczać frustracji, bo oto nagle dowiaduje się, że próbuje w swoim życiu godzić ze sobą coś, czego pogodzić się nie da.

Niestety, niekiedy zdarza się również i to, że przekaz ten trafia do statystycznego katolika także i z tej strony, z której najmniej można by się go spodziewać – to znaczy ze strony kościelnej. Zaniedbania pojawiają się tu zarówno na poziomie katechizacji i homiletyki – prawdy teologiczne dotyczące np. stworzenia bardzo często przekazywane są wiernym w całkowitym oderwaniu od tego, co na temat początku świata i pochodzenia człowieka mówi współczesna nauka – jak i teologii jako takiej. Adepci tej dyscypliny zdają się niekiedy zapominać o zasadzie postulowanej już przez św. Augustyna, która głosi, że interpretacja prawd wiary nie może być niezgodna z tym, co zostało ustalone na drodze dobrze potwierdzonych analiz o charakterze naukowym.

Dobrym przykładem takiej niefrasobliwości jest postawa niektórych teologów opowiadających się za teorią Inteligentnego Projektu. Koncepcja ta kwestionuje słuszność teorii ewolucji i głosi, że złożoność obserwowana w świecie przyrody nie mogła powstać na drodze naturalnych procesów ewolucyjnych sterowanych prawami biologii, chemii i fizyki, ale musiała zostać przez Stwórcę specjalnie „zaprojektowana”. Trudno nazwać taką postawę inaczej, jak tylko daleko posuniętą krótkowzrocznością. Jeśli wypełnia się Bogiem dziury w naukowej wiedzy o świecie przyrody, a późniejszy rozwój nauki dostarcza naturalnego wyjaśnienia tego, co stanowiło dziurę, to oczywiście tego typu „metoda” przynosi samej teologii więcej szkody niż pożytku: to co miało być argumentem za obecnością Boga w świecie przyrody, staje się czymś dokładnie przeciwnym.

W długiej historii teologii były już tego typu mało chwalebne epizody (metoda wyjaśniania tajemnic przyrody bezpośrednim działaniem Boga charakteryzowała np. XVIII-wieczną fizykoteologię), i ponowne powtarzanie tych samych, starych błędów z całą pewnością nie jest wskazane. A teoria Inteligentnego Projektu jest starym błędem podniesionym do kwadratu – bo w tym przypadku bezpośrednim działaniem Boga wyjaśnia się już nie to, co jest dziurą w naukowej wiedzy o świecie, ale to, co nauka sama jest w stanie skutecznie wyjaśnić. Zwolennicy tej koncepcji – nawet jeśli kieruje nimi chwalebna motywacja obrony wiary przed rzekomym zagrożeniem ze strony nauki – wyświadczają teologii niedźwiedzią przysługę.

Teoria Inteligentnego Projektu wykazuje niezwykłą żywotność i na całym świecie znajduje coraz to nowych, przekonanych wyznawców. O tym, że takowi faktycznie istnieją również w naszej ojczyźnie, mogli się przekonać jakiś czas temu czytelnicy jednego z popularnych tygodników katolickich, który w dziale poświęconym zagadnieniom naukowym opublikował tekst zawierający apologię tej teorii, wygłoszoną – jakże by inaczej – przez teologa. Co prawda, teologów opowiadających się za Inteligentnym Projektem jest stosunkowo niewielu, ale dla strony przeciwnej, która w tym przypadku bez żadnych skrupułów stosuje zasadę pars pro toto, jest to wyraźne potwierdzenie tego, że Kościół sam dystansuje się od nauki, i sam dostarcza argumentów za tym, iż nauki i wiary pogodzić się nie da.

Nie trzeba wielkiej znajomości psychologii, by domyślić się, w jaki sposób sytuacja ta wpływa na statystycznego współczesnego katolika. Jeśli i z jednej i z drugiej strony dociera do niego właśnie taki przekaz, to nic dziwnego, że ma on dzisiaj spore problemy ze zbudowaniem spójnego światopoglądu, w którym elementy naukowego i religijnego obrazu świata łączą się ze sobą w sposób bezproblemowy i niewymagający wykonywania karkołomnego przeskoku pomiędzy twierdzeniami nauki i prawdami wiary. Światopoglądu, który nie jest naznaczony piętnem duchowej schizofrenii, domagającej się egzystowania w dwóch różnych, równoległych światach.

Czy tę sytuację można zmienić? Problem z całą pewnością jest złożony i wieloaspektowy, i nie da się go w żaden łatwy sposób rozwiązać przy pomocy kilku nawet najbardziej celnych spostrzeżeń i błyskotliwych bon motów. Ale samo dostrzeżenie problemu i nazwanie go po imieniu to już połowa sukcesu. Nie od dziś wiadomo, że skuteczna terapia możliwa jest tylko wtedy, gdy chory przestanie się zarzekać, że nic mu nie dolega, i sam zauważy, że nie czuje się najlepiej.

TADEUSZ PABJAN
29.07.2015

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz