Szacunek dla wszystkich, którzy przyłożyli choćby palec do dzieła
.
A zarazem jest pragmatyczna i funkcjonuje już dwadzieścia siedem lat w Polsce. Pokazując światu, że mimo wszystko ... gra warta wszystkiego co dobre. Mimo, pomimo i na przekór. Choć solą w oku (i nie tylko) dla wielu malkontentów - a ... karawana jedzie dalej! Bowiem Wielka to rzecz, jak Wielką jest idea Orkiestry Świątecznej Pomocy.
To bazar otwartych ludzkich serc, to miejsce gdzie brzmi dumnie powiedzieć - "jestem stąd! Z Malborka!"
Dla człowieka takiego jak ja (zwykłego jak wszyscy moi współplemieńcy, uważającego się za normalnego zjadacza chleba) ale ..., który był z orkiestrą od początku. W moim przypadku od wrocławskiego zbierania i grania na dworcu kolejowym.
Atmosfera
To doprawdy atmosfera w SP 5 - żywcem przypominała tą, jaka panowała (i jakie "pospolite ruszenie Polskich Serc" panowało przed laty, na samiuśkim początku akcji WOŚPu.
Taki wielki wybuch spontaniczności jaki wówczas panował, (pewnie i nie na wrocławskim tylko dworcu) wtedy w Polsce - udało się w pewnym sensie, jeśli nie dosłownie - przenieść tu, do sali malborskiej "piątki".
Ta magia serc, radości i cokolwiek to by nie było - byle dobrego - sprawia, że nie darowałbym sobie gdyby tego szczególnego dnia tam nie przyjść!
Choćby zobaczyć się z przyjaciółmi, spotkać podobnie myślących choć różnych i ... nie wrzucić choćby grosika do wolontariackiej puszki!
Kocham to miejsce
Kocham to miejsce zwłaszcza podczas Finału WOŚP szczególnie, ale i bowiem wiele innych wspaniałych rzeczy, tam właśnie się w Malborku wyprawia.
Tak jak co roku - dymem odstraszali malkontentów i złe moce - dzielni (ci sami zresztą co zawsze pewnie) Rycerze Grillujący ... kiełbaski.
Wolontariusze DKMS, co prawda za szeregiem drzwi, lekko uwędzeni do szpiku kości wraz z dokumentami do badań tego samego. Dzielnie trwali na pozycjach.
Sama atmosfera szkolnego holu już wprowadzała w klimat Wielkiej Orkiestry,
A to rodzice z dzieciakami co przyprowadzili swe pociechy na sceniczne występy, a to rodziny tych pociech, a to wszyscy, którzy chcieli, a to wolontariusze z puszkami i "oserduszkowieni" od stóp do głów.
Aż strach, że może tych serduszek zabraknąć! Lecz bez obaw, nie zabrakło i chyba nie zabraknie, i tych papierowych naklejanych, i tych prawdziwych bijących w ludzkich piersiach.
Tych co powodują, że w styczniu jest cieplej i radośniej w całej Polsce. Co nadają, ku utrapieniu i złości co poniektórych, rangę tego dnia - równą swoistemu Narodowemu Świętu.
To trzeba przeżyć!
A dalej ... cóż tego chyba się nie da opisać, to trzeba przeżyć!
Gdzieś cała atmosfera drga, gra i powoduje że jakby więcej wzajemnej życzliwości uśmiechów - tak jakby wszystkiego dobrego gęściej.
To i prowadzący niezmiennie budują oprawę i zapowiadając występy i prowadząc licytację.
Przy licytowanym serduszku ( jubilerskie cacko) stałem nieopodal żony jednego z prowadzących, który właśnie oddawał także swoją marynarkę do puli.
Małżonka prowadzącego z uśmiechem skwitowała to wesoło - " jest nieobliczalny", po czym bez reszty pochłonięta klimatem licytacji dzielnie kibicowała ciesząc się jak mała dziewczynka licytowanymi kwotami.
Wszyscy zachowywali się podobnie
Dla takich chwil, dla takich przyjaciół, dla takich serc - warto tam wtedy być.
Serduszko wylicytowano za 3 tys. zł. Wówczas padły pierwsze kwoty ze sztabu liczącego pieniądze z puszek - było naonczas 38 tys. zł. ( w rezultacie przed północą ok. 95 tys. zł - a to przecież nie koniec).
Klimat WOŚP uwalnia (tak sądzę) w nas dzieci. Nasze wewnętrzne dziecko, nasze dziecięce pragnienia dobra.
Uwalnia w człowieku wszystko to, co najpiękniejsze i najlepsze.
Choć, jak pokazał wczorajszy dzień w Gdańsku - nie zawsze. Niemniej w znakomitej większości uczestników buduje a nie tragicznie zabiera.
Harcerze obowiązkowo harcerze, ci oczywiście przy wejściu na aulę, Duzi stażem i ci z mniejszym.
Na antypodach sali i tego miejsca z harcerzami, pyszne ciasta. Nawet jak nie pyszne i kaloryczne (ale tu złego słowa powiedzieć nie było można) - pyszne!
Badanie wzroku (a co tam mogli badać, łzy wzruszeń wszelakich dobrych?!), fotografowanie jak na odpuście, kramy z wszystkim i obowiązkowymi puszkami WOŚP.
W rogu na obudowie kaloryfera stała puszka, leżał prochowiec, stała oparta parasolka. Oko na to mieli ci ze stoiska obok. Ale nikt nie musiał tłumaczyć, czy pilnować, każdy kto przystanął w tym miejscu i galimatiasie - wiedział czyje.
Niefrasobliwość? A może nie - świadczyło to tylko, że był wśród swoich i ufa innym. Jemu też zaufali w pierwszej turze.
Wolontariusz Marek Charzewski, jeden ze 150 wszystkich. Trochę rozrywany między sceną a napotykanymi, chcących z nim porozmawiać.
Byli także inni i radni, i urzędnicy instytucji, wydziałów. Prywatnie i z humorem - jacyś "tacy normalni" bez polityki i proceduralnych obciążeń.
Przedsiębiorcy - te "tuzy" i ci mniejsi z mniejszym rozmachem. Radośni, jacyś lepsi tego dnia dla świata.
Wszyscy jacyś lepsi dla świata
To ten klimat atmosfera czy jak to zwał... Starsi i młodsi. Dzieciaki z rodzinami i młodzież. Dziadkowie, babcie. Wojskowi po cywilnemu i cywile karni i konsekwentni w tym WOŚPowym graniu. Polacy, Malborczycy - wespół.
Aż by się chciało prosić Opatrzność - by tak już zawsze i mądrze razem dla dobra ... i w jego imieniu. Oby to trwało do końca świata i jeden dzień dłużej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz