wtorek, 2 listopada 2021

Wszechświat w twojej dłoni

By zrozumieć łatwiej było i pojąć co warte 

W podzięce moim nauczycielom szkolnym

Nie wiem jak Wy, Drodzy Państwo, ale ja wzdrygałem się, gdy przychodziły godziny lekcji matematyki lub fizyki. Najczęściej kojarzone z garściami zadań, często oderwanych od realiów życia typu; „pociąg A wyruszający z B”, „Prędkość samochodu na stromej równi pod górę jest równa” lubo „siła przyłożona do”, etc.   

Sądzę jednak, co to bardziej ich oswojenie i zrozumiały przekaz zależał a zależy zapewne do dzisiaj mocno, od ludzi kochających to, co robią i dla kogo. 

To trudne ale możliwe, trzeba do stanu nauczycielskiego mieć po prostu powołanie i „to coś”. Miałem to szczęście trafiając na takich nauczycieli.  

„Nudne przedmioty” matematyka i fizyka, historia, które u wielu spędzały sen z powiek a i u mnie podobnie, stawały się, w kontakcie z takimi osobami z powołaniem, bardziej strawne. Za jakąś "chwilę" zrozumiałe w idei. By w rezultacie stać się bez lękowymi a i poniekąd fascynującymi w sumie.

Co ważne, zaowocowały później wszystkim tym, co potrzebne, aby odkrywać, aby poszukiwać, aby widzieć więcej i rozumieć współzależności, etc. 

Nie tak dawno dopiero zorientowałem się, że chociaż dalszą naukę i późniejsze zawody wybrałem dalekie od wspomnianych przedmiotów szkolnych. Poniekąd prozą życia zostały one podyktowane, nieco fascynacją i … miłością. 

To w istocie, umożliwiały mi za każdym razem spoglądać poza „horyzont zdarzeń”. Pozwalały szacunkowo przemodelować myślenie i funkcjonowanie kiedy było to potrzebne. Źródła tego patrzeć było i we wspomnianej fascynacji od fizyki, matematyki po historię. Jej poszukiwaniami faktograficznymi a i obrzydzeniem dla fałszywek. 

Haniebnych, umoczonych w przeinaczaniu politycznym, religijnym i wynikającym z nieuctwa wszelkiego. Czasami z mojej osobistej głupoty przekonań, lenistwa wierzeń na zakłamane słowo, czy co tam jeszcze. 

A to co wiąże się z fizyką, matematyką i historią, stanowiło trzpień. Wklejało się w systemy wyznawanych wartości, w pojmowaniu świata i systematyzowaniem zrozumienia niektórych jego procesów, jakie było mi dane pojmować i starając się je rozumieć w jakimś większym lub mniejszym stopniu. 

Na pewno te dziedziny (a i ten sam algorytm dla innych) warunkowały, pozwalały aby nie łykać wszystkiego bezrefleksyjnie, bezwarunkowo jak leci, w jakimś  owczym pędzie. 

Ale i zdaję sobie sprawę co są obszary bezwarunkowości – znamy je i odczuwamy wszyscy. Z jednej strony one mają podstawy w pojmowaniu jako zasady etyczne, socjo i psychologiczne. Z drugiej zaś strony, teoretycznie biorą w łeb, gdy mamy z nimi bezpośrednio do czynienia, bez teorii i wszelkich teologii.

Ot chociażby nasza bezwarunkowa miłość do dzieci. Procesy myślowe, psychologia i cały tam obszar socjologiczno, statystyczno poznawczy często popada w ruinę na daną chwilę, np. gdy kogoś tracimy, lub chcemy oddać wszystko aby naszemu dziecku iść z pomocą, etc.

Tak chcemy i basta. Chociaż to i często nawet irracjonalne. Nawet wtedy gdy znamy procesy jakie się nakładają na żal po stracie, miłość i sądzę także tą bezwarunkową. To nie zawsze ma  większe znaczenie  w naszym racjonalnym postępowaniu i myśleniu. 

Podobnie bywa z naszym pojmowaniem transcendencji.

Niemniej skomplikowanie otaczającego nas świata, nie musi oznaczać apoteozy naszego nieuctwa. Przyjmowania wszystkiego, tego co usłyszymy, na gębę, bez weryfikacji, chociaż próby refleksyjności.

Dlatego sądzę, że podstawą do naszego zrozumienia nie są np. wykładnie polityczne, jakieś dyrdymały manipulacji wszelakiej w imię czegoś. 

To na szczęście jest do wyłapania. Chyba, że nie ma zasad transparentności i narzędzi wyłapujących szachrajstwa. A wszystko co nas otacza czynione jest bez nas i pod stołem, w chmurze hipokryzji, cwaniactwa i partykularyzmu. 

Wtedy gdy przestają działać narzędzia społecznej kontroli, może i nie do końca sprawne, to jednak hamujące blamaż, knajactwo i oszustwa.    

Wtedy sednem jest - by wiedzieć i widzieć a tkwi ono w edukacji

Nie w opowiadaniu bajek, a rzetelnej edukacji mającej na tyle pokory, by umieć przyznawać się w tym wszystkim także, gdy schodzi ona na manowce lub popełniamy błędy.  

Dlatego gdy trafiłem na książkę, do której chciałbym Państwa przekonać, pojawiła się u mnie myśl o jej posiadaniu na stałe. 

Pożyczyłem ją w naszej Malborskiej Bibliotece Miejskiej. Tu chcę uspokoić panie bibliotekarki – oddam ją najszybciej, jak tylko będę mógł. 

Przeczytałem ją od dechy do dechy, żałując co dopiero teraz. Jestem tą książką zafascynowany. Polecając ją tym wszystkim, którzy podobnie zaczynali, niezbyt kochając lekcje fizyki, matematyki czy historii. 

To fascynująca podróż przez te obszary, pisana ciekawym językiem o istotnie, w istocie najbardziej skomplikowanych sprawach ze wspomnianych dziedzin

Pochłania tak skonstruowana opowieść bez reszty. Poniżej przytaczam recenzje, oraz wszystko to, co nie umiałem ująć, namawiając Was Drodzy Państwo, do sięgnięcia po książkę Christophera Galfarda, „Wszechświat w twojej dłoni”.

Krzysztof Hajbowicz


z recenzji;

"Spadająca gwiazda niespiesznie przecina niebo nad twoją głową. Już masz wypowiedzieć życzenie, gdy nagle zdarza się coś niezwykłego. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki w mgnieniu oka mija 5 miliardów lat i oto nie jesteś ju na plaży – przebywasz zawieszony w kosmicznej pustce. Widzisz, słyszysz i czujesz, lecz nie masz ciała. Jesteś niematerialnym bytem. Czystym umysłem. Nie masz czasu, żeby zastanawiać się nad tym co zaszło, krzyczeć albo wołać o pomoc, bo znalazłeś się w niesamowitej sytuacji.

W odległości kilkuset tysięcy kilometrów, na tle odległych gwiazd, przemieszcza się jakaś kula. Jarzy się ciemnopomarańczowym światłem i wirując, zbliża się do ciebie. Szybko uświadamiasz sobie, że widzisz planetę, której powierzchnię pokrywają skały w stanie ciekłym. Stopioną planetę".

"Po przeczytaniu tego fragmentu z jednej z pierwszych stron książki Christophe’a Galfarda potraficie sobie chyba wyobrazić jak duże zaskoczenie malowało się na mojej twarzy gdy po raz pierwszy po nią sięgnąłem. To przecież kolejna książka popularno-naukowa o astronomii i fizyce. Okazało się, że nie tym razem. Już po dwóch pierwszych stronach rozsiadłem się wygodnie w fotelu, bo wiedziałem, że za szybko to jednak z niego nie wstanę.

Cóż za powiew świeżości wśród wielu podobnych do siebie książek popularnonaukowych! Niesamowicie wciągająca opowieść – to pierwsze słowa, które przyszły mi do głowy.

Powyższy fragment bardzo przypomina mi narrację z końca klasycznej 2001: Odysei Kosmicznej autorstwa Arthura C. Clarke’a. No tak, ale tam mieliśmy do czynienia z czystą fikcją i majstersztykiem jednego z klasyków sci-fi. A tutaj mamy Christophe’a Galfarda – fizyka teoretycznego, ucznia Stephena Hawkinga, który postanowił się zmierzyć z literaturą popularno-naukową w zupełnie nowy sposób

https://www. pulskosmosu

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz