Życie jakie jest ..."każden" widzi
(KH)
Mniej mówi i rozmyśla. Na przykład o hipokryzji można pisać, opowiadać bez końca. Ale ... nie lubimy o niej czytać, myśleć, oglądać czegokolwiek. Bowiem to zbyt często funduje, w konsekwencji, myślenie o tej naszej, wewnętrznej, wstydliwie skrywanej. Do której tak trudno się nam przyznać. A przecież pokłady mniejsze czy większe, drzemią w każdym z nas. Chcąc nie chcąc uruchamiane są w przeróżnych sytuacjach. To nie jest usprawiedliwienie ale … to ma i tak ma każdy, każda, każde.Pewną miarką stopnia świadomości powyższego jest fakt widzenia jej u innych a zaprzeczaniu istnienia w swoich zachowaniach.
Chyba najgorszą postacią jest przekonanie, że "to nas nie dotyczy", no oczywiście mówienie tego głośno wszem i wobec. Znamy wszyscy takie osoby.
Często też wypieramy z głów (naszego myślenia), że pewne "negatywne" naszym zdaniem, uczucia, cechy nie są udziałem na przykład naszych ulubionych polityków, duchownych, osoby - które darzymy szacunkiem, uwielbieniem, etc.
"Kłopot w tym", że uczucia, stany emocjonalne, emocje - i niektóre wynikajace z nich zachowania stanowią o naszym istnieniu i funkcjonowaniu. I dotyczą każdego.
Są nieodłącznym jego elementem – czy nam się to podoba czy też nie. Mówiąc prościej i skupiajac się tylko na tym ... nie ma ani dobrych uczuć, ani złych – wszystkie potrafią się urodzić w nas. Często mamy kłopot ze świadomym dostępem do nich, umiejętnością świadomego dostrzeżenia czy prawidłowego określenia.
One są tylko sygnałami, lampkami kontrolnymi, które uświadamiając sobie możemy wykorzystać na przykład do poprawy jakości życia.
Przekonanie i mówienie z uporem maniaka, że „mnie to nie dotyczy” nie przynosi zmian, ani nie stanowi gotowości do ich przyjęcia.
Znam osoby, które mówiły mi, że one w sobie nie odczuwają złości, zazdrości, itp. Bo według nich (tak zostali nauczeni, przekonani, wychowani) to są „złe uczucia” i na przykład „dobry” chrześcijanin, katolik nie powinien ich w sobie mieć.
Więc kiedy się wkurzają, złoszczą i zazdroszczą, itp - w swojej świadomości muszą szybko coś zracjonalizować, by się nie czuć gorszym chrześcijaninem, katolikiem, człowiekiem.
To pół biedy gdy robią to nieświadomie i tylko im współczuć. Jednak, gdy to czynią z pełną świadomością oszukując innych, no to już gorsza sprawa i właściwie temat niniejszego blogowego wpisu w Lokalnej Gazecie Obywatelskiej.
Wracając do pojawiających się uczuć, emocji i stanów emocjonalnych.
Nie jest problemem, że one się pojawiają. Problem stanowi, jak wspomniałem, ich rozpoznawanie i co najważniejsze, umiejętność radzenia sobie z takim sygnałem, umiejętność wykorzystania wiedzy - co on wskazuje i co z tym można zrobić konstruktywnego, pożytecznego dla siebie.
Na przykład złość; która pojawia się w każdym z nas. Jest swoistym „autoalarmem”, informacją, że się znaleźliśmy w miejscu, sytuacji, która dla naszego funkcjonowania nie jest dobra, że coś trzeba z tym źródłem zrobić, by przywrócić normalny stan. Często, jak sobie przypomnimy dzieciństwo i młode lata, no to „laliśmy i tłukliśmy” rodzeństwo w ostateczności (źródło złości) aż się kurzyło. Bo "nie będzie nas np. młodszy brat złościł", prawda?
Z biegiem lat i doświadczeń nauczyliśmy się (bądź nie), że radzić sobie ze złością można na różne sposoby. Czasem bardziej kreatywne i bardziej skuteczne niż bójka z rodzeństwem. Niestety uczymy się też, że można uczucia stłumić.
Nie okazać z takich czy innych powodów. Wtedy kumulacja niczym w totolotku, powoduje, że „wybuchamy”. Gdy nagle się okaże, zupełnie przypadkiem, że sąsiad zaparkował bliżej linii, żona znów ubrała tą żółtą sukienkę, dziecko nie tak odpowiedziało tatusiowi czy kot się usadowił w innym miejscu niż zwykle. Byle pretekst jest naciśnięciem cyngla. I tak dalej o każdym z uczuć, itp. wspomnianych można bez końca.
Wracając do hipokryzji
to właśnie ona ma swoje źródła m.in. w tym o czym tu wspomniałem. Jest ona usadowiona "w naszym dostępie do siebie", znajomości swego funkcjonowania. Hipokryzja i tłumienie uczuć między innymi leżą też u podstaw tego, co nazywamy stosunkami międzyludzkimi.
A właściwie w mądrych, kreatywnych relacjach z innym. Połowa nieszczęść i tragedii nie wynikłaby, gdybyśmy byli bardziej otwarci, samoświadomi.
Hołdując bowiem stereotypom, często nieprawdziwym przekonaniom i zabarwionym naszym lękiem brakiem rzetelnej wiedzy w podstawowych, choćby kwestiach, przyczyniamy się do "szerzenia zła". Przeciwko któremu tak protestujemy wszakże, modlimy - by nie dotykało, etc.
To trudny tak naprawdę temat, a ja nie mam się zamiaru tu mądrzyć. Chciałbym tylko do jednego się tym tekstem przyczynić.
Chciałbym, byśmy zaczęli zwracać baczniejszą uwagę na to co się w nas dzieje.
Żebyśmy sobie Panem Bogiem, Opatrznością przestali buzię wycierać. Wtedy gdy chodzi o rzeczy, które są w naszym obszarze wykonalności i to do naszych obowiązków należy zadbanie o to, żyjąc świadomie w zdrowiu.
To wręcz nieprzyzwoite, i pobrzmiewa jakby prosić Boga o podcieranie nam pupy. To wręcz obrazoburcze i nietaktowne.
A jednak, tak się zachowujemy wielokroć. Jakbyśmy za nic mieli pracę nad sobą, „wolną wolę”.
To tak jakbyśmy się nie myli tydzień lubo dwa i mieli pretensje do wszystkich, że nas unikają. Boga zaś prosili, by sparwił aby nas wszyscy przytulali. Owszem można prosić, jeśli komuś to potrzebne. Ale wystarczyłoby się umyć i sprawa by nie musiała opierać się o boską interwencję.
Hipokryzja ujawnia się m.in wtedy, gdy coś co możemy zrobić, to ignorujemy. Hołdując własnemu lenistwu, głupocie, cwaniactwu, pazerności i choćby „świętym przekonaniom, które w istocie nimi nie są, bo ani „święte” ani prawdziwe.
Przyjrzyjmy się sobie, jak często moglibyśmy zareagować - nie udając, nie mówiąc inaczej niż w istocie myślimy, postępując tak samo wtedy gdy jesteśmy przekonani, że nikt nie widzi i w przestrzeni wśród innych ludzi.
To wszystko skłda się na cąłokształt nszego funkcjonowania i umiejętnosci przetrwania, relacji z innymi.
Może to da do myslenia wszystkim, i tym, którzy uczestniczą w społecznym życiu aktywnie, i tym, którzy bacznie obserwujac otoczenie dzięki zjawisku hipokryzji zbijają swój osobisty kapitał.
Jeszcze jedno!
Kłamstwem jest, że nie dotyczy to księży, policjantów, sędziów, wojskowych, nauczycieli, „moralnych autorytetów” etc, etc. Dotyczy to każdego z nas, ale … my mamy wszakże swoje wyobrażenia świata prawda?!
A może bez hipokryzji, jak bez powietrza … nie moglibyśmy przeżyć? Nie mówimy tylko o tym na co dzień. Dopóki, dopóty nie ma z tym kłopotów, problemów lub nie zaczyna denerwować.
Krzysztof Hajbowicz
Świetny felieton...taki prawdziwy...bez hipokryzji...
OdpowiedzUsuń