Czyli koncertowy wielogłos Ani Brody na Kameraliach
Krzysztof Hajbowicz
Jeśli ktoś szedł na koncert z pełną świadomością tego co go tam czeka, to po pierwsze - musiałby być stałym słuchaczem radiowej dwójki - gdzie w przestrzeni tego programu, Anny Brody zdawać się może pełno. Po drugie; znać szeroki wachlarz od dyskografii począwszy a skończywszy na koncertach, śledzeniu realizowanych przez tą pieśniarkę, poetkę i muzyka - projektów. Projektów w przeróżnych konfiguracjach wykonawczych i koncertów w takim samym składowym entourage jak wczoraj.Poza tym, wczorajszy koncert przypominał trochę podróż „Alicji do króliczej nory” (a właściwie Ani). To takie „koncertowe wszystko w jednym” dające się czytać, słuchać nic o artystach nie wiedząc. A jeśli … tym bardziej nadające takich wielowarstwowych odniesień, rodem z drugiej strony lustra Lewisa Carrolla.
Mając oczywiście w tyle głowy że wśród współwykonawców pojawiają się przeróżne nazwiska rodzimego świata muzycznego, z różnych obszarów, co bardzo utrudnia zdefiniowanie muzycznego zjawiska jakim jest postać Anny Brody.
To otoczenie i wykorzystanie połączeń całego wachlarza instrumentów od cymbałów wileńskich, dzwonków pentatonicznych, trójkąta przez gitarę oraz trąbkę z dodatkami po przeróżne elektroniczne, kamery pogłosowe, i inne tego typu urządzenia.
Takie zderzenie jazzu folku i etno oraz rockowego groove’u - tworzące przy kilku muzykach wrażenie jakby cała symfonia „symfonicznie symfoniką symfoniła”.
To zjawisko wielości użytych narzędzi zapewne oddaje poczucie ogromnej przestrzeni a zarazem delikatności i nieuchwytności zjawisk. Zarówno głosu jak i wszelkich słyszalnych dźwięków. Jakby tam coś jeszcze było, poza naszą percepcją. Tu w Malborku w układzie Anna Broda, Maciej Pruchniewicz założyciel grupy „Nova Energia” gitarzysta, kompozytor, producent muzyczny i Rafał Gęborek „Rafcox” jak mawia o sobie "urodzony, wychowany w jazzie", trębacz, performer, animator kultury.
Tak wczorajszy koncert mógł być zaskoczeniem dla słuchacza widza Kameraliów.
Szkoda, że nie ma jeszcze płyty, która mogłaby obrazować, chociaż w części wczorajszy koncert. Owszem po koncercie dysponowano zestawem sprzedażnych krążków, ale z innych, poprzednich, muzycznych projektów. A to, nie to, co wczoraj dane było nam usłyszeć. Więc mówiąc brutalnie, kto nie przyszedł ten kiep i stracił.
Wczoraj mieliśmy okazję się przekonać, że jest tak w istocie. Oto cały koncert był w wydźwięku taką poetycką metaforą a zarazem codzienną fascynacją najzwyczajniejszymi zjawiskami. Z punktu widzenia dojrzałej kobiety, w której kryje się delikatna, acz kokieteryjnie zwodnicza jednocześnie, efemeryczna, przepełniona troszkę cieplutką naiwnością - dusza małej dziewczynki.
Jeden finałowych utworów o wietrze był swoistym emploi koncertu oddającym jego poetyckie tonacje ( m.in. wiersze Federico García Lorki, Jerzego Liberta, poezja ludowa i … własna autorki) i fascynacje. Natomiast bisowany utwór oraz jego wykonanie na początku - było preludium tego o czym piszę tutaj, chcąc oddać wspomniany kobiecy klimat koncertu, małej dziewczynki, która drzemie w każdej kobiecej duszy.
I zdaje się mi, tak po męsku, że Ania Broda potrafiła to wydobyć na światło dzienne. Ba pozwolić, by było zauważalne przez płeć brzydką, uczestniczącą w tym koncercie. To doprawdy sztuka jakich mało. A mnie jako widzowi, udało się tego doświadczyć, dzięki Niej.
Kontent z muzyczno – poetyckiej uczty, szedłem spacerem do domu. Kontemplując jakże czarownie pokazane głębokiego brzmienia głosu, siłę słowa i szeptu. Magię takich zwyczajnych a pięknych zarazem kobiecych nieoczywistości, fascynacji i marzeń.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz