Wernisaż odbył się wieczorem 15 marca w Szpitalu Jerozolimskim. Szczegóły i komentarze tego wydarzenia już
wkrótce. Dość, że powiemy co było ... pełno,
wiele i bogato – to o pracach Kroplewskiego podsłuchane.
Był na miejscu i uświetniał zjawiskowo cudnymi głosami chór Bożeny Belcarz później już tylko metafizycznie bajkowo. Po gruntownej laudacji Bohdana Paczkowskiego wiązanki, kwiatki i życzenia przetykane były mowami uroczystymi, uroczymi a i śpiewem a`capella chóru.
Ten zachwycał
urokliwą kobiecością, kunsztem i był świetnym entourage do wiszących
na ścianach prac artysty. Słowem i uchem harmonizowało.
Była też niespodzianka –
gdy widzowie, zaprzyjaźnieni chórzyści i występujące chórzystki wykonali
utwór na cztery głosy, wydrukowane nuty i pląsającą w dyrygenckim majstersztyku
Bożenę Belcarz.
Okazało się, że wystarczy przyjść na wernisaż, by umieć śpiewać
na wysokim poziomie. Bo jakoś nie
wszyscy się spodziewali po fotografikach, rzeźbiarzach i artystach
plastykach wszelkiej maści, że ci potrafią śpiewać na głosy. Widocznie z p. Bożeną
to wszystko możliwe.
Bohater dnia, Benedykt
Kroplewski nie ukrywał zadowolenia radości. Towarzyszyli mu nie tylko kibicujący
Jego twórczości przyjaciele, znajomi i bliscy. Z
podziwem dla talentu i technik prezentowanych na wystawie. Poprzychodzili nie tylko ci, którym wypadało być.
Było wielu zaciekawionych. Co
dało się później odczuć i zaobserwować w rozmowach, komentarzach i twórczym
brylowaniu z lampką napoju, czy uśmiechem na twarzy.
Poniekąd widzowie wystawy
i oglądacze w metafizyczny sposób wtapiali się w wielość postaci wyzierających z wymiarów obrazów, miedzy obrazami, miedzy oglądającymi i … dźwiękami tych wymiarów. Zwyczajność, codzienność i artystyczne wyżyny przeplatały się z czymś rodzaju wielorakich bajkowych przestrzeni z
prac Kroplewskiego i z dźwięków oprawy - mających kształt madrygałów, kantyczek i Bóg jeden wie czego.
Słowem było artystycznie i pięknie. Rzec można wielowymiarowo.
BANWI
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz