Czytelnia starsze teksty

Pracować nie mogę, żebrać się wstydzę

Andrzej Paszewski
Katolicy o nastawieniu wolnorynkowym uważają, że zmuszanie kogokolwiek do świadczenia miłosierdzia uwłacza jego godności. Nie dostrzegają jednak tego, że naruszeniem godności człowieka jest też stawianie go w sytuacji, w której o jałmużnę musi prosić. Szczególnie wówczas, gdy może i chce pracować.


Artykuł pochodzi z 27. numeru papierowego 
Magazynu ,,Kontakt’’ pod tytułem ,,Niema bieda’’.

***

Od początku swojego istnienia Kościół (mowa tu o katolickim przyp. red) troszczył się o ludzi biednych i opuszczonych. Ta wynikająca wprost z Ewangelii troska bywa dziś określana mianem „opcji na rzecz ubogich”. W przeszłości przyjmowała ona postać jałmużny lub działalności charytatywnej: wspomagano potrzebujących, zakładano sierocińce, przytuliska i szpitale. Tak było aż do XIX wieku. 

Sytuacja społeczna i gospodarcza uległa jednak zasadniczej zmianie na skutek rewolucji przemysłowej, która doprowadziła do ukształtowania się nowej klasy robotniczej. Bezwzględnie wykorzystywani przez wielki kapitał proletariusze z czasem stawali się coraz bardziej świadomi dotykającej ich niesprawiedliwości. Ideologiczne wsparcie znajdowali w marksizmie, który głosił uwolnienie od kapitalistycznego ucisku przez walkę klasową i zniesienie prywatnej własności środków produkcji. 

Skłoniło to Kościół do poszukiwania nowych dróg wiodących do poprawy losu krzywdzonych – dróg innych niż dobroczynność, która okazała się niewystarczająca wobec narastających problemów społecznych XIX wieku. Pierwszym owocem tych poszukiwań była encyklika Leona XIII „Rerum novarum” z 1891 roku. To właśnie ona zapoczątkowała refleksję, którą dziś nazywany „katolicką nauką społeczną”.

Nauka ta była rozwijana, modyfikowana i precyzowana przez kolejnych papieży. Stale jednak jej podstawowymi przesłankami pozostawały wolność i godność człowieka. Stale również odrzucała ona walkę zbrojną i rewolucję jako działania, przy pomocy których nie sposób realizować wspomnianych wartości. Od początku swojego istnienia katolicka nauka społeczna odnosiła się do konkretnych systemów społeczno-gospodarczych. 

Z dwóch systemów funkcjonujących w XX wieku, komunizmu i kapitalizmu, wskazywała ten drugi jako bardziej sprzyjający realizacji pożądanej formy współżycia społecznego, nigdy jednak się z nim nie identyfikowała. Stawała w obronie własności prywatnej, ale… Potwierdzała zasadność wolnego rynku, ale… Takich zastrzeżeń („ale…”) było i wciąż jest w katolickiej nauce społecznej bardzo wiele. Rzecz w tym, że nie wszyscy chrześcijanie przejmują się nimi na tyle, by przestać jednoznacznie opowiadać się za neoliberalnym ustrojem gospodarczym wraz z adekwatną do niego interpretacją opcji na rzecz ubogich. Dla ludzi o takich poglądach oznacza to przede wszystkim wycofanie się państwa zarówno z gospodarki, jak i z pełnienia funkcji opiekuńczych.

Miłosierny darwinizm

Klasycznego przykładu takiego podejścia dostarcza tekst Zbigniewa Stawrowskiego, zatytułowany „Przestrzeń dla Samarytanina”, który na jesieni opublikowała „Rzeczpospolita” (31 października – 2 listopada 2014). Autor twierdzi, że pomoc innym powinna być wyrazem solidarności, która stanowi „naturalną reakcję ludzi obdarzonych sumieniem na spotkanie z cierpiącym człowiekiem”. 

Takiej relacji nie może, zdaniem Stawrowskiego, nawiązać państwo. „Dobrze zorganizowane państwo – czytamy – musi być sprawiedliwe […], ale nie może być solidarne”. Nie może, ponieważ solidarności […] nie da się rozbudzić ani urzeczywistnić środkami przymusu, których używanie należy właśnie do istoty państwa”. Nie państwo, lecz ludzie – konkretne wolne i odpowiedzialne jednostki – mogą i powinni być solidarni, a państwo nie powinno im w tym przeszkadzać. Jeśli państwo pod hasłem solidarności podejmuje działania nadające trosce trwały, instytucjonalny, a więc wspierany przymusem państwowym kształt, to ryzykuje, że uczyni z solidarności jej karykaturę, czyli tak zwane „państwo socjalne”.

Zbigniew Stawrowski nie powołuje się wprost na katolicką naukę społeczną, ale jego wywody w czytelny sposób nawiązują do kształtu, jaki chcieliby jej nadać Michael Novak i Thomas E. Woods – publicyści, których znany watykanista John Allen w książce „The Future Church” nazywa „katolikami wolnorynkowymi”. 

Poglądy tego pierwszego w latach 90. lansowali w Polsce katoliccy intelektualiści, uwiedzeni przez dominującą w tym czasie na Zachodzie ideologię neoliberalną. Ogólnie rzecz biorąc, głosiła ona grę wolnych sił rynkowych i minimalizację roli państwa w kształtowaniu gospodarki i stosunków społecznych. W ten sposób miała się realizować wolność człowieka, który bierze odpowiedzialność za swój los we własne ręce. Niech tylko państwo nie wtrąca się do jego przedsiębiorczości, a on z własnej i nieprzymuszonej woli ofiaruje część swoich zysków ubogim i nieudacznikom, którzy okazali się bezradni wobec mechanizmów konkurencji i nie poradzili sobie na wolnym rynku. Ten rodzaj myślenia zwięźle podsumował Stefan Chwin: „Kapitalistyczny egoizm pięknie u nas rozkwita i jest uznawany za normę. Każdy odpowiada za swój los. Przegrałeś, twoja sprawa. Loteria dobroczynna i Caritas zajmą się «nieszczęśliwymi»”.

Doktryna ta, którą można nazwać „miłosiernym darwinizmem”, oznacza powrót do XIX-wiecznego kapitalizmu. „Z tego kapitalizmu XIX wieku odnajdujemy w dzisiejszej rzeczywistości znowu […] niepokojąco wiele zjawisk” – tak w swoim „Kapitale” pisze kardynał Reinhard Marx. Katolicy o nastawieniu wolnorynkowym uważają, że zmuszanie kogokolwiek do miłosierdzia uwłacza jego godności. Nie dostrzegają jednak, że naruszeniem godności człowieka jest też stawianie go w sytuacji, w której o jałmużnę musi prosić. Szczególnie wówczas, gdy może i chce pracować. „Ewangeliczny nakaz kochania swoich sąsiadów nie polega jedynie na pomocy potrzebującym – stwierdzają biskupi Anglii i Walii w dokumencie „The Common Good” – ale skierowany jest też na przyczyny ubóstwa”. Godność bowiem wiąże się z posiadaniem określonych praw, które człowiekowi sprawiedliwie przynależą, a nie są wyłącznie kwestią czyjejś dobrej woli. Prawa te – piszą dalej biskupi brytyjscy – „obejmują prawo do godziwej pracy, sprawiedliwego wynagrodzenia, bezpiecznego zatrudnienia, odpowiedniego odpoczynku i urlopu, limitowanych godzin pracy, opieki zdrowotnej, tworzenia związków zawodowych i wstępowania do nich i, w ostateczności, strajku”. Jak je zabezpieczyć?

Wszyscy za jednego

Potrzeba przejawów ewangelicznej opiekuńczości istnieć będzie zawsze, ale rozwój katolickiej nauki społecznej, począwszy od „Rerum novarum”, idzie w kierunku poszukiwania takich form organizacji społeczeństwa, by jak najmniej osób było skazanych na korzystanie z jałmużny. W dążeniu do tego celu dużą rolę przyznaje się państwu. „W rzeczy samej – pisze kardynał Marx – nie jest mi znany żaden historyczny przypadek, by wolna gospodarka rynkowa gdziekolwiek w świecie okazała się błogosławieństwem dla ubogich bez jakiegoś stopnia państwowej ingerencji i regulacji”. I dalej: „Tak jak mamy «demokrację obronną», zdolną do powstrzymania nadużywających wolności politycznej, tak też potrzebujemy w pewnym względzie «obronnej społecznej gospodarki rynkowej», zdolnej do powstrzymania tych, którzy nadużywają wolności gospodarczej”. Państwo działające w ten sposób nazywane jest „opiekuńczym” lub „socjalnym”. Uważam, że tych dwóch modeli nie powinno się ze sobą utożsamiać.

Państwo opiekuńcze zajmuje się działalnością charytatywną. Państwo socjalne – polityką socjalną, zmierzającą do zmniejszenia uzależnienia ludzi od opiekuńczości. „Obejmuje ona – pisze w „Chrześcijańskiej nauce społecznej” kardynał Joseph Höffner – szerokie rozproszenie własności, stworzenie i zabezpieczenie wystarczającej liczby miejsc pracy, politykę rodzinną i zdrowotną, wspomaganie instytucji kształcących i nauczających zawodu i ośrodków kształcenia ustawicznego, jak również ochronę środowiska i politykę przestrzenną”. Chodzi o poszukiwanie rozwiązań systemowych i takiego kształtu życia społecznego, który nie byłyby szkodliwy ani dla postępu ludzkości, ani dla rozwoju osobistego. Takie szkodliwe rozwiązania Kościół nazywa „strukturami grzechu”. Tam, gdzie brak „odpowiedniej interwencji państwa w dziedzinie gospodarczej – tu kardynał Marx przypomina myśl Jana XXIII – albo gdzie tego rodzaju działalność jest niedostateczna, kraj wpada w stan nieuleczalnego chaosu, a ludzie możni i pozbawieni przy tym uczciwości wykorzystują niegodziwie nędzę innych dla swego zysku. Takich ludzi nigdy, niestety, nie brak w żadnym kraju, tak jak nie brak kąkolu, zapuszczającego korzenie wśród zbóż”.

Według Jana Pawła II interwencje państwa, usprawiedliwione pilnymi potrzebami, „powinny być w miarę możliwości ograniczone w czasie, by nie odbierać na stałe wspomnianym sektorom i organizacjom przedsiębiorstw właściwych im kompetencji oraz nadmiernie nie poszerzać zakresu interwencji […] ze szkodą dla wolności tak gospodarczej, jak i obywatelskiej”. Z myślą o tym, by interwencje państwa nie szły za daleko i nie ubezwłasnowolniały obywateli, katolicka nauka społeczna przypomina sformułowaną przez Piusa XI zasadę pomocniczości, na gruncie której decyzje powinny być podejmowane na najniższym możliwym szczeblu organizacji państwowej. Pomocniczość jest zasadą organizowania się społeczeństwa w perspektywie wertykalnej, tak jak solidarność jest zasadą organizowania się w perspektywie horyzontalnej, i oznacza, że wszyscy jesteśmy odpowiedzialni za każdego z nas.

Zło naszych czasów

Jednym z najskuteczniejszych sposobów umożliwienia ludziom korzystania z należnych im praw jest zapewnienie każdemu możliwości pracy. Stąd, według kardynała Marxa, „w obszarze polityki społecznej na pierwszym miejscu, obok polityki rodzinnej, musi znaleźć się ograniczenie wciąż panującego bezrobocia”. To właśnie bezrobociu poświęcony został raport Komisji Społecznej Episkopatu Francji opublikowany w 1992 roku. „Bezrobocie – napisali autorzy raportu – jawi się jako największe zło naszych czasów i stanowi główną przyczynę społecznego wykluczenia”. Jako jedną z możliwości poprawy sytuacji zaproponowali oni dzielenie się pracą. Natomiast kardynał Höffner, występując przed Konferencją Episkopatu Niemiec w 1985 roku, wyliczył następujące problemy, których rozwiązania nie należy pozostawiać samemu rynkowi: zbyt duże zróżnicowanie dochodów, stała (niespowodowana kryzysem koniunktury) recesja gospodarcza, bezrobocie i ochrona środowiska. Pisząc o bezrobociu, kardynał Marx stwierdził, że potrzeba jego zwalczania jest istotna „nie tylko z moralnego punktu widzenia […], ale i z punktu widzenia zwykłego zdrowego rozsądku. Jeśli nie chcemy, by wykluczeni z naszego społeczeństwa poszli kiedyś na barykady, to musimy zwalczać mechanizmy owego społecznego wykluczenia”.

Praca jest jednym z centralnych elementów katolickiej nauki społecznej, mającym silną podbudowę teologiczną. Nie chodzi tylko o zapewnienie sobie i swojej rodzinie środków potrzebnych do życia. Praca jest twórczym wkładem w kształtowanie człowieczeństwa osoby i otaczającej ją rzeczywistości. Z naciskiem podkreślał to wielokrotnie Jan Paweł II w swych encyklikach: „Praca stanowi podstawowy wymiar człowieka”. „Ma wartość etyczną, bo spełnia ją osoba”. „Jest powinnością, czyli obowiązkiem człowieka, i to w wielorakim tego słowa znaczeniu. Człowiek powinien pracować ze względu na nakaz Stwórcy, jak też na swoje własne człowieczeństwo, którego utrzymanie i rozwój domaga się pracy”. „Ubodzy domagają się prawa do uczestnictwa w użytkowaniu dóbr materialnych i chcą, aby wykorzystywano ich zdolności do pracy w budowaniu świata sprawiedliwego i szczęśliwego dla wszystkich”. Właśnie z tego względu jedną z kardynalnych zasad katolickiej nauki społecznej, jaką jest powszechne przeznaczenie dóbr, należy dopełnić zasadą powszechnego prawa do pracy. Obie zasady powinny być przekładane na praktykę na różne sposoby, zależnie od sytuacji społeczno-gospodarczej oraz lokalnego i kulturowego kontekstu.

We wspomnianym już dokumencie biskupi brytyjscy przypominają, że „zatrudniający mają obowiązek płacenia sprawiedliwej pensji, której poziom powinien uwzględniać nie tylko jej wartość na tak zwanym rynku pracy. Jeśli pracodawcy nie robią tego dobrowolnie, katolicka nauka społeczna dozwala państwu zmuszenie ich do robienia tego przy pomocy ustawowej płacy minimalnej, albo w skali państwa, albo niektórych sektorów. Jest moralnie nie do zaakceptowania dążenie do zmniejszenia bezrobocia przez pozwalanie, żeby płace spadały poniżej progu, na którym zatrudnieni są w stanie żyć na przyzwoitym poziomie”.

Skandal nierówności

Procesy globalizacyjne, których jesteśmy świadkami, powiększają skalę dyskutowanych wyżej problemów społeczno-gospodarczych i generują nowe trudności. Widać to szczególnie wyraźnie w Kościele „południowym”, do którego John Allen zalicza Amerykę Łacińską, Afrykę i Azję. Nasilenie biedy i wykluczania społecznego jest w wielu krajach na tych kontynentach ogromne.

W 2001 roku zgromadzenie ponad trzech tysięcy członków ruchów katolickich w Genui uchwaliło manifest zatytułowany „Katolickie podejście do globalizacji”. Sygnatariusze manifestu postulowali wprowadzenie szeregu międzynarodowych regulacji „umożliwiających biednym krajom łatwiejszy dostęp do rynków, pomoc w spłacaniu długów, stworzenie norm chroniących pracę, zwiększenie wydatków na badania medyczne, zwłaszcza na produkcję lekarstw zwalczających choroby gnębiące biednych, ale także ochronę środowiska i gwarancję pluralizmu mediów”. Na ogłoszenie manifestu w oryginalny sposób zareagowało trzydziestu intelektualistów katolickich, którzy twierdzili, że jest on „podporządkowanym ideologii sloganem grup politycznych i ruchów niemających nic wspólnego z wiarą […], nieuważających za konieczne wspomnieć o tym, że Jezus Chrystus jest jedynym zbawicielem człowieka i że głoszenie tego jest ich fundamentalnym obowiązkiem” (cytuję za książką Allena „Future Church”).

W czasie Konferencji Generalnej Biskupów Ameryki Łacińskiej i Karaibów w 2007 roku stwierdzono między innymi, że „neoliberalny model gospodarki faworyzuje bogate mniejszości kosztem zubożenia większości”. Ostrzegano, że powoduje to „wiele oznak desperacji, a nawet gniewu”. To właśnie na tej konferencji kardynał Jorge Mario Bergoglio piętnował „skandaliczną nierówność, która niszczy zarówno osobistą godność, jak i sprawiedliwość społeczną”. Mówił też: „Niesprawiedliwa dystrybucja dóbr trwa nadal, stwarzając sytuację wołającego o pomstę do nieba grzechu społecznego i ogranicza możliwości pełniejszego życia dla tak wielu naszych braci”. Czytających te słowa nie powinny dziwić dzisiejsze wypowiedzi papieża Franciszka w kwestiach społecznych.

Poprawa sytuacji na peryferiach naszego globu wymaga działań na skalę międzynarodową. Jan Paweł II pisał, że „wzrastające umiędzynarodowienie gospodarki wymaga stworzenia odpowiednich i skutecznych organów kontrolnych i kierowniczych, dzięki którym gospodarka służyłaby dobru wspólnemu”. W tym kontekście biskupi brytyjscy w cytowanym wyżej dokumencie zauważyli, że mimo iż „pomocniczość oznacza głównie przekazywanie władzy w dół, to może ona oznaczać też przekazywanie odpowiednich prerogatyw w górę, nawet ciałom międzynarodowym, jeśli to będzie lepiej służyło dobru wspólnemu, ochronie praw rodziny i jednostki”.

Kwestia wizerunku

Jak starałem się wykazać, opcja na rzecz ubogich wyraża się w dwóch zasadniczych formach: szeroko rozumianej działalności charytatywnej i polityce społecznej. Ta pierwsza jest w naszym kraju rozwijana dzięki ofiarności ludzi uwidaczniającej się przy okazji licznych zbiórek i działalności różnych instytucji opiekuńczych, w tym przede wszystkim Caritasu, ale również takich akcji jak „Szlachetna paczka” księdza Jacka Stryczka czy Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy Jerzego Owsiaka. Dominujący w Polsce nurt liberalny w katolicyzmie stawia na działalność charytatywną, która potrzebuje, w przeciwieństwie do polityki socjalnej, bardziej zachęty niż „nauki”. Tak jakby polityka socjalna w ogóle nie była potrzebna, ponieważ rzekomo zastępuje ją rynek.

Najważniejszy dokument polskiego Episkopatu dotyczący spraw społecznych – „W trosce o człowieka i dobro wspólne” z 2012 roku – wymienia liczne mankamenty naszej sytuacji społeczno-gospodarczej, ale powołując się na zawarte w encyklikach społecznych papieży zasady ogólne, prawie nie przekłada ich na konkretne postulaty. Taki przekład jest konieczny, ponieważ – jak zauważają biskupi brytyjscy – „Kościół nie ma do zaproponowania gotowych modeli: modele, które są realne i naprawdę efektywne, mogą powstać tylko w ramach różnych historycznych sytuacji, przez wysiłki tych wszystkich, którzy odpowiedzialnie konfrontują problemy w ich wszystkich, społecznych, ekonomicznych i kulturowych aspektach współdziałających ze sobą”. Można powiedzieć, że w życiu codziennym katolicka nauka społeczna w Polsce prawie nie istnieje. Niestety, sporo jest, moim zdaniem, prawdy w konstatacji Piotra Ciompy, zawartej w jego artykule „Niewygodne dziedzictwo księdza Jerzego” („Rzeczpospolita”, 6–7 grudnia 2014): „Kościół w Polsce praktycznie pogodził się z brutalnością kapitalizmu, nawet jeśli czasem ze względów wizerunkowych przebąkuje o sprawiedliwości społecznej”.

Podejrzewam, że jedną z przyczyn tego stanu rzeczy jest „lewicowość” nauki społecznej Kościoła, wyrażająca się w takich imperatywach jak solidarność i sprawiedliwość społeczna. Mówienie o tej drugiej jeszcze niedawno uchodziło za przejaw tęsknoty za PRL-em. Rozwijając w polskim kontekście katolicką naukę społeczną, trzeba pogodzić się z tym, że będzie się oskarżanym o tak pojmowaną lewicowość.

***

Na zakończenie dwa fragmenty cytowanej już książki kardynała Reinharda Marxa:

Katolicka nauka społeczna uznaje konieczność silnego państwa, które – zgodnie z zasadą solidarności musi bronić interesów wszystkich obywateli, zwłaszcza tych, którzy nie uczestniczą (jeszcze lub już) w wydarzeniach na rynku i w procesie pracy. Nikt nie może być wyłączony ze społeczeństwa solidarności: ani starzy, ani chorzy, ani bezrobotni, ani rodziny, ani też przyszłe pokolenia.

Katolicka nauka społeczna ma określone idee przewodnie […]. Te idee konfrontuje z każdorazową rzeczywistością historyczną, nie twierdząc jednak, jakoby możliwe było ustanowienie dla ludzi  jakiegoś doskonałego porządku. Chodzi raczej o stałe ulepszanie struktur społecznych w dążeniu ku coraz sprawiedliwszemu społeczeństwu. Dlatego też bywa określana jako „zbiór otwartych zadań”.
***


Tytuł artykułu stanowi nawiązanie 
do fragmentu Ew. Łukasza (Łk 16,3).

***

Zmiana pomiaru czasu.

Każdy z nas ma swój pomiar czasu. Najpierw jako dziecko mierzony przybywaniem wzrostu, fizycznej sprawności i intelektualnych możliwości. Potem, „gdy umiera w nas dziecko zaczyna się starość.” (Francois Mauriac) . A „starcowi trudno odmłodnieć, zdziecinnieć łatwo”. (Tadeusz Kotarbiński).
Przyjęliśmy jednak zasady pomiaru czasu, tak naprawdę nie wiedząc czym CZAS jest naprawdę. Podstawową jednostką pomiaru czasu jest rok, czyli okres w którym na północnej półkuli dzień od najkrótszego staje się najdłuższy a potem znowu systematycznie maleje. Jest to rok zwrotnikowy obejmujący 365 dni 5 godzin 48 minut i 46 sekund.


Historia kalendarzy jest tak zawiła jak zawiłe są losy ludzkich cywilizacji.
Kalendarz Babiloński XVIII/XVII wiek p.n.e., Chiński II wiek p.n.e., Słowiański – w którym nazwa miesiąc jest jednostką czasu ale i nazwą Księżyca, Majów – IV tysiąclecie p.n.e. … W roku 46 p.n.e. Juliusz Cezar wprowadził kalendarz oparty na roku zwrotnikowym, w którym średnia długość roku była większa o ponad 11 minut od roku zwrotnikowego. Do XVI wieku data równonocy wiosennej przesunęła się o 10 dni. Papież Grzegorz XIII wprowadził nowy kalendarz, w którym usunął tę 10 – dniową różnicę – po 4.X.1582 nastąpił bezpośrednio 15.X.1582. Są w nim lata zwyczajne – 365 dób i przestępne równe 366 dobom średnim słonecznym.


Lata przestępne to te, których numer kolejny jest liczbą podzielną przez 4 z wyjątkiem lat wyrażającymi się pełnymi setkami, spośród których tylko podzielne przez 400 są latami przestępnymi. (Np. rok 2000, ale nie rok 1900).

Ten kalendarz został wprowadzony już po podziale Cesarstwa Rzymskiego i stąd w obszarze wschodnim prawosławie posługiwało się dalej kalendarzem juliańskim. Stąd rosyjska rewolucja październikowa wg kalendarza gregoriańskiego rozpoczęła się 7 listopada 1918 roku. Obecnie kalendarz gregoriański obowiązuje niemal na całej Kuli Ziemskiej. Encyklopedia podaje, że na całym świecie, co jest nadużyciem, bo nie wiemy jak jest na Świecie poza Ziemskim.


Mniejszą jednostką pomiaru czasu jest doba związana z obrotem Ziemi wokół osi. Kulę Ziemską podzielono południkami (prostopadle do równika) licząc od linii przechodzącej przez Greenwich w Anglii 180 stopni – południków na wschód i 180 na zachód. „Słońce potrzebuje jednej godziny” aby przebyć 15 stopni, co oznacza, że okrąża Ziemię przez 24 godziny. Na równiku jest to odległość 2666 km, a na naszej szerokości geograficznej odpowiednio mniej.

Zimą nim Słońce dojdzie z Moskwy do Warszawy mijają 2 godziny, a potem cofamy zegarek o 1 godzinę i gdy w Moskwie jest godzina 12 u nas jest 11.
Dlatego, gdy w Berlinie podpisywano kapitulację był późny wieczór 8 maja, a w Moskwie był już 9 Maja. (Akt kapitulacji podpisano 8 maja o godzinie 23.01. czasu środkowo-europejskiego). W 1945 nikt nie kombinował przestawiania czasu i chyba w Warszawie był jeszcze 8 – maja, z kolei Polski żołnierz był w Berlinie razem z Armią Czerwoną, dla której było już dziewiątego maja 1945 roku i rozkazy dotyczące przerwania ognie mają tę datę. Nasze wojska na Wschodzie zgodnie z umowami zawartymi w Jałcie zatrzymały się razem z armiami sojuszniczymi na Łabie (połowa kwietnia 1945). 


Warto dodać, że po zrzuceniu bomb atomowych na Hiroszimę (6.08.) i Nagasaki (9.08.) rada wojenna i rząd Japonii podjęły decyzję o kapitulacji, 2.09. ją podpisano a dopiero 9 września skapitulowała armia japońska w Chinach licząca ok. 1 mln żołnierzy, a do 24 października kapitulowały garnizony japońskie rozrzucone na wyspach Pacyfiku i w pd.-wsch. Azji.
Tak więc formalnie II wojna światowa skończyła się 9 września.


Powyższy wywód nie ma nic wspólnego z rozważaniami dotyczącymi zmiany czasu w Polsce. Chociaż gdy piszę ten tekst jest dopiero dwudziesta pierwsza a powinna już być dwudziesta druga, czyli czas na spanie według kalendarza domowego.


P.S. Historia podaje, że przełomowa bitwa, była pod Stalingradem, który teraz nazywa się Wołgogradem.



A jaka była data w Warszawie w maju 1945 roku? Do stycznia 1945 roku byłą taka jak w Berlinie, a w maju czy taka jak za okupacji niemieckiej, czy taka jak obowiązywała w Armii Czerwonej? Bo zakończenie II wojny światowej na kontynencie Europejskim powinniśmy obchodzić w tym dniu, w jakim obchodziliśmy je w 1945 roku, bez poprawiania historii.
9.11.2016 r.
Franciszek Potulski


***

„Kurna, sie należy! Nie?!”




Autor zdaje sobie sprawę z uproszczonego szkicu zjawisk, który przedstawia w niniejszym tekście. Chce  pobudzić, zainspirować jedynie do myślenia. Zwłaszcza tych, którzy przyjmując postawę roszczeniową,  mają w tyle głowy, że „się im kurna należy …”

W szarej codzienności miasta są obszary, środowiska w których żyją Malborczycy, którzy wiedzą że ... się należy”. To nie jest tylko choroba Malborka, to sądzę, sposób myślenia wielu osób w kraju. Sposób wynikający z niewiedzy, braku chęci zdobywania jakiejkolwiek innej prócz tej "gdzie i co się należy". 

Społeczeństwo jest tak skonstruowane, żeby tym, którym jest ciężko, nie dają sobie rady, nie potrafią z takich czy innych powodów – pomagać. 

Pomagać doraźnie, pomagać w uzasadnionych przypadkach stale bądź w długim okresie. 

To umowa społeczna, „klepnięta” przepisami wynikającymi z Ustawy Zasadniczej – Konstytucji. Konstytucji czyli zbioru przepisów, praw normujących relacje obywateli i organizmu Państwa, określających jakie to Państwo ma być, jest etc. Chyba niczego nie pominąłem. 


Już sam fakt, że jest ona na piśmie sugeruje, iż nie wynika z naszych konstrukcji genetycznych. Że jest sztuczną umową, teoretycznym domówieniem się obywatela z teoretycznym organizmem jakim jest konglomerat wypadkowych idei – jakim lub raczej czym jest państwo. 

Mówiąc językiem prostszym 

– obszerny kawałek papieru według którego teoretycznie się umówiliśmy co nam wolno, co mamy zagwarantowane, obowiązujący prawnie jako wykładnia i szlus. 

Tajemnicą poliszynela jest fakt, że grupa sądzę naiwnych dla tego zbioru papierów potrafi umrzeć, oddać największą ofiarę, być dumnym jego konstrukcji i żyć zgodnie i godnie z jej zasadami a inna grupa, wrednych sądzę, lub grupy kombinują tak, jak ten zbiór papierów obejść. Przetworzyć znaczenie, zinterpretować na swoje partykularne potrzeby. Jeśli się do końca nie udaje – wówczas robi się „zamach” na obowiązującą umowę i ją zmienia tak by pasowało. 


To tak w uproszczeniu. 

Pokazuję tylko, że w mentalności ustanawiania prawa mamy w tyle głowy, że to nie jest coś constans, i widząc przykłady idące z góry mamy w świadomości.. że można ewentualnie to zmieniać, jeśli nie życiowe. 

Słusznie, ale zapominamy jeszcze o jednym, że pokazuje też jak cwaniacko można unikać, obchodzić, i interpretować po swojemu (byle dobry prawnik konstytucjonalista) to co dla jednych święte. 

Do takich manipulacji i ustalania nowych zasad nazywanych prawem – mamy Sejm. Tam gdy się przypatrzymy – poniekąd ucieka od nas poczucie praworządności, myślenia o Polsce, Polakach jako całości, jednorodnym społeczeństwie, zgrupowanym wokół czegoś ważnego. Etc. 

Dalej już tylko gorzej ustawy pisane są językiem kompletnie niezrozumiałym dla obywatela. Przepisy i zmiany tak pokręcone – by dawały chleb prawnikom. A administracja i obywatele co sprytniejsi tak interpretują wszystko. jak najbardziej optymalnie im pasuje. 

Stąd to co najprostsze, i wydawałoby się z odruchu człowieczeństwa 
– staje się tak skomplikowane i proceduralne że strach coś zrobić od siebie, od serca by nie złamać obowiązującej prawnie procedury. 


Wówczas pojawia się takie swoiste rozdwojenie jaźni. 

„Ja bym to oczywiście dla Pana, Pani zrobiła, żal mi serce kroi jak widzę Waszą sytuację, niemniej, niestety takie są procedury i nie możemy inaczej”. Znacie to? 

Nie „procedury” a strach przed utratą pracy i lęk przed złamaniem idiotycznych praw wymyślonych spod dużego palca jakiegoś nieżyciowego matoła prawnika, warunkują zachowania. 

W tym wszystkim rodzą się partie polityczne, ugrupowania idee, których celem jest teoretycznie poprawa sytuacji współobywateli. Tak w rzeczywistości zaspokojenie wszelkich swoich niedoborów, potrzeb indywidualnych, zbiorowych, uświadamianych lub nie, ukrytych lub jawnych, całej psychologii osobowości, etc. 

Tak rodzą się grupy, kliki, koterie i wzniosłe pełne ideałów rewolucje, chęci zmian, polepszeń doli, uproszczeń, pełne dobrych chęci demokracje, demokratyczne w naszym mniemaniu procedury. 

I kto tu się obrażał na Platformę, gdy ktoś od nich mówił, że Polska to istnieje tylko teoretycznie?! :o) 

To nie tylko Polska, jeśli popatrzeć z takiego punktu widzenia. Ale ja nie o tym. Ważne jest by mieć świadomość że to co nas otacza jest w ciągłym ruchu i nie można być naiwnym wśród cwaniaków. Nie wiem jakie są proporcje cwaniactwa i patriotyzmu. Chciałbym wierzyć że bycie Polakiem, oznacza bycie prawym obywatelem, wyrozumiałym wobec innych i podającym innym dłoń. Polakiem który myśli społecznie, pomaga tym którzy potrzebują …. Zaraz! STOP! 


Niestety nie zawsze tak jest. 

Żyjemy wśród istot, które mają różne motywy. Chcielibyśmy wierzyć że te istoty czynią podobnie dobrze, wtedy by się lepiej wszystkim żyło i bezpieczniej. Niestety tak nie jest. 

Czasami zamykamy oczy i jak dzieci nie chcemy przyjąć do świadomości że są złodzieje, bandziory, społeczne upodlenie, panienki na drogach i wredne teściowe (miałem wyjątkową, cudowną). Nie chcemy przyjąć do świadomości że jest bród, ze śmierdzi i ludzie bywają podli. 

Z drugiej strony gdy się temu brudowi przyglądniesz, a robię to od lat zawodowo, to odkrywasz przyczyny, powody czasem bardzo skomplikowane i straszne. Wielu z nas łatwo rzuca oskarżenia, oceny żyjąc w świecie wymyślonym, w świecie ułudy gdzie wszystko „musi być czarnobiałe”. Wiele ładnie wyglądających kobiet - matek poszło na ulicę, drogi krajowe nie po to, by kupować drogie waciki.

Czasem z powodów o których nie chcielibyśmy wiedzieć. Chorujemy coraz bardziej na powiększają się dziurę ozonową, coraz zmniejszającą się empatię. Byle mnie nie dotknęło, a resztę mam w d… „i miej synku w d.. tak samo, bo nic nie zwojujesz.” 

W takiej postawie rodzi się to co stanowi tytuł tego felietonu. 

W każdym mieście, każdej gminie, każdej społeczności są grupy, które wykluwają się opisanego wyżej tygla społecznych zachowań (w skali makro i mikro). Żyją też w Malborku. Czasem jest to widać, czasem bardziej jest skrywane wstydliwie lub nie pod różnymi płaszczykami ludzkich p[podłości. Ale tacy już jesteśmy. Jedni bardziej drudzy mniej. 

Chciałbym tylko przypomnieć, że buzię drzeć „że się i co należy” wynieśliśmy z różności demokratycznej ludu pracującego miast i wsi socjalistycznej przeszłej rzeczywistości. Tak to teraz procentuje z pokolenia i na pokolenie przechodząc mutacje genetyczne zjawiska. 

Wiedzą to w wielu wypadkach stali i nie zawsze rozwojowi beneficjenci opieki społecznej. Bowiem w tej grupie najbardziej potrębujących pomocy i wsparcia znajdują się i ślizgacze życiowi i cwaniacy, którzy mają w dupie innych a widzą doskonale (znając perfekt przepisy) co i jak „sie” należy. 

Wówczas ci którzy by potrzebowali natychmiastowego wsparcia wstydzą się, krygują, by poprosić o pomoc. Bo myślą o swoim „upodleniu” potrzebami. To chyba nie tak. Ale dzięki „postawie pasożyta” przypisanej potrzebującym i korzystającym przez chorych na brak empatii ( i pewnie gdyby mogli sami by korzystali z takich możliwości) wielu ludzi choć potrzebuje nie korzysta z tego co Ustawa Zasadnicza i przepisy czasem nawet mądre dają. 

Wielu biega do sądów, administracji z buzią bo się należy … Niekiedy tak, ale Ci czynią to w cichości. Same te instytucje też mają postawy roszczeniowe wobec obywateli, zapominając (co ciągle podkreślam) kto tu dla kogo? Koń dla trawy czy trwa dla konia?!) 

Nie miejmy złudzeń żyjemy wśród współplemieńców znających doskonale prawo i przepisy w jedną stronę. No i się kurna należy wiedzą, gdzie i co i jak. 


Żyjemy wśród grup które z różnych przyczyn są roszczeniowe. 

Bo się np. przyzwyczaiły, bo wynika to z zaburzeń, chorób (Np. niektórzy niepijący alkoholicy, nie biorący środków psychoaktywnych narkomani przyjmują wielokroć postawę roszczeniową tylko z tego powodu bo … są trzeźwi, pracują nad własną abstynencją to się im coś należy). Wielu grupom wmówiono ze względów politycznych, partykularnych doraźnych społecznie posunięć, że są wyjątkowe i … „sie im należy”. To wszak mundurowi, którzy strzegli w pokoju granic. Górnicy, którzy „przejadali finansowo” dochody własnych kopalni. Cóż górników Malborku nie mamy, ale służby mundurowe tak. Oni w wielu wypadkach również są roszczeniowi i wyróżniają się w oczekiwaniach, priorytetach potrzeb, etc. 
Mógłbym tak się narażać wielu grupom i wymieniać. 


Ale nie w tym sens przekazu. 

Chciałbym jedynie zaznaczyć że takie grupy są na każdym kroku w Malborku i burzą delikatny prawdziwy obraz potrzeb mieszkańców miasta. Tak konsekwencja zaburzonego obrazu przekłada się w środkach przeznaczanych na tą czy inną inwestycję, czy miejski wydatek. 

Jeśli dołożymy jeszcze do tego interesowność grup politycznego nacisku będziemy mieli obraz koślawego w potrzebach Miasta. Gdzie realizm; "co i komu pomóc" będzie zamazany chciwością, głupotą i nieuzasadnionymi roszczeniami. 
Dotyczy to nas wszystkich, niestety.
W każdej grupie znajdą się osoby, które roszczą ponad i za wszelką cenę. Słusznie czy nie. Dotyczy to m.in i  nauczycieli, i wojskowych, i członków stowarzyszeń abstynenckich, i wiernych wspólnot parafialnych, i beneficjentów MOPsów, bezrobotnych pracujących na czarno, i wielu różnych. Bowiem to nie zawód jest kryterium, a sposób myślenia i stan umysłu.  

Nie oczekuję naiwnie, że gdy napiszę to odczaruję roszczenia i będzie w Malborku łatwiej ogarnąć potrzeby różnych grup mieszkańców. 

Wręcz przeciwnie. Domyślałam się, że przybędzie mi wrogów, zwłaszcza gdy, ktoś czytelników pojmie na opak intencje. 

Pragnę jednak (jak dotychczasowe doświadczenia podkreśliły z ryzykiem niesłusznego potępienia i kalumnii) uświadomić nam wszystkim, że może byłoby warto popatrzeć krzykliwym i roszczeniowym indywidualnym oraz grupom, z większym dystansem. 

Bowiem czym głośniej i hałaśliwiej po chamsku, znaczy warto to przebadać. Nie ma to też być młyn na wodę unikania odpowiedzialności. Na przykład przez urzędników, czy zasłanianiem swojego braku wiedzy, umiejętności, empatii procedurami i prawem. 

To ma być sygnał, że nie można być naiwnym wśród cwaniaków. 

Miasto to skomplikowany organizm. Od tego jak siebie w nim nawzajem traktujemy, zależy jego rozwój lub upadki. 

Potrzeba większej chęci i sposobów edukacji społecznej. Z myślą o niej „smażę” ten artykuł narażając się różnym grupom. Od alkoholików po terapiach, abstynentów roszczeniowych mogących trzeźwieć na swój własny koszt (wystarczy tylko pomyśleć jak) począwszy a skończywszy na emerytowanych wojskowych, którzy uważają, że strzelnica w Malborku to najważniejsza „inwestycja kulturalna” najbliższych lat. 


Krzysztof Hajbowicz


Profilaktyk, Instruktor terapii uzależnień (SPP i STU). Dziennikarz zajmujący się od lat problematyką pomocową i obszarem osób zagrożonych wykluczeniem społecznym. Autor środowiskowych programów Profilaktycznych, ogólnorozwojowych, strategii i programów PiRPA. Członek zespołów specjalistycznych działań monitorujących funkcjonowanie funduszów gminnych (tzw. Funduszy Kapslowych vel Korkowych), działań i badań ewaluacyjnych w gminach i miastach. Wydawca w latach 90-tych czasopisma profilaktycznego DROMADER. Współtwórca terapeutycznego czasopisma specjalistycznego LUMEN.


P.S
Chciałbym aby przesłanie tego tekstu dotarło w czystej postaci i intencjach. Niemniej pewnie wkradną się niezrozumienia. Jeśli tak będzie przepraszam że nie byłem w pełni komunikatywny. Używając jako ilustrację skrótów myślowych, mogłem niechcący obrazić innych.  Za co z góry przepraszam urażonych. Jestem gotowy do dyskusji z podniesioną przyłbicą, zapraszając już teraz na Kolejne Malborskie Forum Pomocowe. Termin, godziny i miejsce ogłosimy na łamach Blogu Lokalna Gazeta Obywatelska, w prasie i innych lokalnych mediach.
Autor blogu i pomysłodawca Forum.

***

Środowiskowy Prorgram Profilaktyczny Delta 

apel do pamiętajacych jeszcze 



Ongiś realizowałem  w pracy zawodowej i wdrażałem swój autorski program profilaktyczny. Oparty był on na doświadczeniu zdobywanym w pracując w ośrodkach oddziałach leczenia uzależnień oraz pracy warsztatowej w ramach SPP i STU. Szybko zauważyłem, że edukacja nie musi być nudna, a bardzo przydatna w zrozumieniu procesu uzależnienia , jego mechanizmów, i procesów. 

Tak powstawał projekt Lekcji z Deltą. Programu na poły edukacyjno – teatralny, swoiście interaktywny, który około lub ponad, bowiem nie pomnę, w końcówce lat dziewięćdziesiątych zrealizowaliśmy na grupie 4 tys młodych osób z klas ponadgimnazjalnych w Szczecinie. Początkowo na w szkołach Prawobrzeżu, a wraz ze wzrostem na ten, bądź co bądź unikatowy projekt, także w innych dzielnicach i szkołach Szczecina oraz poza nim w Gminach i miastach obecnego województwa Zachodniopomorskiego. 

Doświadczenie zdobyte podczas wdrażania całego programu DELTA owocowało w późniejszych latach. Lecz ja nie o tym chciałbym. Tylko dodam że trudno byłoby wymieniać wszystkie osoby w jakiś sposób związane z projektem wszystkim im jestem głęboko wdzięcznym od Adama Roślewskiego wtedy Naczelnego Lekarza Miasta, Alicję Betka radna a zarazem dyrektora Miejskiego Ośrodka Kultury gdzie program był przymocowany, koordynatorów, dyrektorów szkół, ośrodków i instytucji pomocowych miasta, i całej rzeszy specjalistów w tym niezapomnianego profesora Horodnickiego. No i całego zespołu DELTY. 


Specjalistów wielkiego serca i zaangażowania. W tym gronie byli psycholodzy, psychiatrzy, aktorzy, dziennikarze, muzycy, pedagodzy socjolodzy, i nauczyciele, policjanci, duchowni, etc, etc. Była cała grupa młodzieży i wspaniałych wolontariuszy. 

Dzisiaj cieszę się, że miałem tą możliwość i zaszczyt by z nimi pracować, i spędzać z nimi czas. To była inspiracja, doświadczenia, radości i porażki, które kształtowały. 


Teraz wiem dzięki Wam, czego chcę i co na ostatek pragnę czynić. Tego mi już nikt nie zabierze i nie zniszczy. To co wspólnie wypracowaliśmy miało i ma sens na przyszłość. 


Dzieląc się tym przemyśleniem zapraszam do współpracy dziś z Blogiem Lokalna Gazeta Obywatelska – starych moich znajomych i przyjaciół. Zapraszam do współpracy wszystkich tych którzy asystowali, współtworzyli nasze czasopisma specjalistyczne DROMADER, BARKA i LUMEN . Najwyższy czas zmieniać póki sił starczy, wokół siebie wszystko co niesie pierwiastki dobra, lepienia, współpracy i twórczego rozwoju. 


Jesteśmy u siebie a nie gdzieś na wyjeździe i to my wszyscy, wspólnie mamy kształtować naszą rzeczywistość. Wiec bierzmy się do pracy. Zainteresowanych historią odsyłam do korespondencji, i częściowo na strony http://gazetaobywatelska.blogspot.com/p/wczesna-profilaktyka.html
lub http://gazetaobywatelska.blogspot.com/p/dziaania-after-care.html
gdzie namiastkę całego potężnego programu znajdziecie. 


Zachęcam też do poszukiwania w archiwach Kuriera Szczecińskiego i Dromadera (zapewne są w Książnicy) artykułów Mileny Skwiecińskiej, czy nieodżałowanej, wiecznie uśmiechniętej red. Moniki Szwai. Tam o środowiskowym Programie Psychoedukacyjnym DELTA w jego najlepszych latach wdrażania znajdziecie wiele inspiracji i przestróg jak łatwo coś zaprzepaścić. 

Teraz majac na uwadze że nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki, nie mądrowaniem dalej chcę się zajać, a edukacją. Korzystając z różnych źródeł, jakby na potwierdzenie ze algorytm jest ważny nie ludzie. W tym wwypadku. Ważna jest edukacja i od tego też w Delcie zaczynaliśmy. Zaczynaliśmy od przypominania czym są uczucia i emocje, i jak są one ważne dla nas wszystkich.
Więc inspirującej dobrej lektury. Niech Was rozwija i stymuluje do własnych dróg, rozwiązań i programów.

Krzysztof Hajbowicz
Autor pomysłu i koordynator Środowiskowego Programu Profilaktycznego DELTA,
 pierwszy kierownik Ośrodka Psychoprofilaktyki Społecznej DELTA 


***

Aleksander Hall i "Zła zmiana" 

Z wizytą w Malborku ( w budynku Wydziału Promocji i Współpracy z Zagranicą Urzędu Miasta Malborka - dawne Welcome Center) gościł Aleksander Hall polityk i historyk, doktor habilitowany nauk humanistycznych, nauczyciel akademicki. Działacz opozycji w PRL, minister w rządzie Tadeusza Mazowieckiego, poseł na Sejm I i III kadencji. Kawaler Orderu Orła Białego.

Profesor chociaż twierdzi, że nie jest aktywnym politycznie aktywnie promował między innymi dzięki malborskim przedstawicielom Platwormy Obywaltelskiej swąją najnowszą książką o której krytycy pisza m.in.;

W ostatniej kampanii wyborczej Prawo i Sprawiedliwość obiecało Polakom „dobrą zmianę". Zmiana rzeczywiście nastąpiła, ale trudno ją nazwać dobrą. Aleksander Hall nie ma najmniejszych wątpliwości, że jako naród i państwo przeżywamy obecnie najtrudniejszy okres od 1989 roku. Rządząca większość łamie zasady praworządności. Niektóre z posunięć nowej władzy - np. uchwalenie „ustawy inwigilacyjnej" czy podporządkowanie prokuratury ministrowi sprawiedliwości - zagrażają wolnościom obywatelskim. Rodzą się obawy o dalszy rozwój gospodarczy Polski, a także o pozycję naszego kraju na arenie międzynarodowej. Język nienawiści, jakim posługują się liderzy PiS-u, sprawia, że pomiędzy Polakami narasta atmosfera wrogości.

W swej książce Aleksander Hall nie ogranicza się tylko do opisu niebezpieczeństw związanych z rządami Prawa i Sprawiedliwości. Próbuje również wskazać działania, jakie należy podjąć, aby powstrzymać destrukcję. To książka napisana z pasją i z pewnością znajdą się ludzie, których bardzo zdenerwuje. Wydaje się jednak, że powaga sytuacji, w jakiej znajduje się Polska, wręcz nakazuje wypowiadać się dobitnie i jednoznacznie, bez ogródek. Tak jak czyni to Aleksander Hall.
Na spotkaniu było sympatycznie choć sztywnie, Poprawność życzliwości biła zarówno od prowadzącego spotkanie jak i od samego profesora. 

Gdyby przedstawiciele PISu tak samo taktownie w wypowiedziach i czynach się zachowywali jak On, w Polsce byłoby może znośniej od tego co jest. Niestety trzeba takiej kultury taktu jaką reprezentuje profesor. A ta nie zawsze idzie z w parze z wypowiedziami, niestety nawet czołowych przedstawicieli PISu.
Podsumowaniem obrazującym w jakiś sposób stosunek niektórych osób do polityki – niech będzie wypowiedź uczestniczki spotkania.


- Widzieliście i słyszeliście jakie to teraz układne?! Oni warci jedni drugich. Czas wszystkich wysłać do lamusa. Polacy potrzebują czego innego niż analizy stanu zachowań wzajemnych czy potrząsania szabelką. Te dwie partie powinny pójść na zasłużoną emeryturę. Już dosyć mącenia - powiedziała



spisał

KHAK

***

By się tylko chciało chcieć

Stopa bezrobocia w powiecie jest jedną z najwyższych na Pomorzu. Według danych na koniec marca 2016 r. wyniosła ona 20,1 procenta (bez pracy pozostawało 3741 osób). Większe bezrobocie na 31 marca br. było tylko w powiecie nowodworskim (23,5 proc.). Średnia wojewódzka wynosiła na ten czas 9,1 proc., a krajowa - 10 proc.




Ma temu przeciwdziałać m.in. jedno z narzędzi jakim są targi pracy. Są cyklicznie organizowane (najczęściej) przez Powiatowe Urzędy Pracy w wielu miastach. Malborskie były już z kolei dwunastymi.

chwilę po rozpoczęciu targów 
 Jak w poprzednich latach odbywały się w auli Szkoły Podstawowej nr 5 przy ul. Wybickiego. Osoby szukające zatrudnienia miały możliwość bezpośredniego kontaktu z wieloma nie tylko lokalnymi pracodawcami, a także jednostkami szkoleniowymi.

„Każdy pracodawca będzie miał możliwość dotarcia z ofertami pracy bezpośrednio do wybranej grupy odbiorców i dokonania wstępnej selekcji kandydatów do pracy. To także niepowtarzalna okazja promocji firmy i kreowanie jej pozytywnego wizerunku. Wszystkim wystawcom zapewniamy bezpłatne miejsce wystawowe, do zagospodarowania według własnej inicjatywy”. Zachęcając wystawców informował PUP w Malborku.
chwilę po rozpoczęciu targów 

Beneficjentów poszukujących pracy, motywował do obecności m.in. też tak; „Osoby szukające zatrudnienia będą miały możliwość bezpośredniego kontaktu z wieloma lokalnymi pracodawcami, a także jednostkami szkoleniowymi. Będzie można też z pomocą doradców z PUP sprawdzić krajowe i zagraniczne oferty pracy”.

- W tym roku liczba wystawiających się firm była jedną z największych – poinformowała Joanna Reszka dyrektor PUP Malbork - Wpośród pracodawców były firmy lokalne jak i firmy ze Sztumu, 

- Joanna Reszka dyrektor PUP Malbork 
wraz współpracownikami przy malborskim stoisku 
Tczewa, Kwidzyna, Nowego Dworu i Trójmiasta. Oferowano różne stanowiska pracy zarówno dla mężczyzn jak i dla kobiet. Dużym zainteresowaniem cieszyły się oferty z firmy DCT z Gdańskiego Terminala Kontenerowego. W tym roku zdecydowanie więcej było ofert pracy dla kobiet niż w poprzednich latach. W naszych targach wzięły udział Powiatowe Urzędy Pracy z Gdańska, Elbląga, Nowego Dworu, Tczewa oraz Wojewódzki Urząd Pracy w Gdańsku (dysponujący m.in. ofertami zagranicznymi)

Według opinii przedstawicieli PUP targi należy uznać za udane. Na swoim profilu Facebooka urząd pracy, dziękując za udział wystawcom, poinformował, że każde z 52 stoisk odwiedziło statystycznie około 70 osób, do dyspozycji poszukujących pracy było 3200 ofert, że udział w tym wydarzeniu „przyniesie w niedługim czasie oczekiwane i wymierne korzyści dla obu stron”. To ostatnie rozumiem tak, że dla poszukujących zatrudnienia i pracodawców, bo chyba nie dla urzędu pośredniczącego i uruchamiającego wspomniane narzędzie
Organizatorzy podkreślili ponadto że „Państwa zainteresowanie i zaangażowanie utwierdzają nas w przekonaniu, że taka inicjatywa jest potrzebna i warto ją realizować.


Natomiast podczas rozmów z wystawcami nie wiało już takim optymizmem. W kuluarowych rozmowach z niepokojem odnosili oni do zasadności targów przy obecnej realizacji rządowego projektu 500+ Komentując i wieszcząc zwichrowania na rynku pracy.
w godzinę po rozpoczęciu targów
Z całą pewnością zainteresowana targami każda strona rozgrywała w rezultacie coś swojego. Bowiem jedni, przynosząc do stoiska Malborskiego PUPu skierowania do udziału w targach, znikali natychmiast z sali, inni licząc na bezpośredni kontakt z pracodawcą namiętnie buszowali w stoiskach z nadziejami na rozmowę. 

Niestety nie zawsze trafiali na kompetentne osoby, ale z całą pewnością na atrakcyjne tak. Bowiem na festiwal krótkich spódniczek i ładnych nóg chorują niegroźnie wszystkie targi. Zresztą taka rola hostess i uśmiechniętych panów. Kilkoro pracodawców (jak przyznało nieoficjalnie) wzięło udział w targach dla … dobrych stosunków z urzędem, inni zaznaczając swoją obecność na rynku, poniekąd z prestiżu, itp. 

ścianka reklamowa, długopisy, smycze 
i cukierki może trzeba teraz już inaczej?!
Urzędy pracy sąsiedzkie wożą się od jednych do drugich. I nie jest to złe, bo podstawiają niejako pod nos oferty poszukującym. Ale w dobie wszechobecnego Internetu, same cukierki z nazwami urzędów pracy (PUP Gdańsk miał najlepsze krówki „buzioklejki”), kolorowymi długopisami, smyczami, naklejkami mogą już nie wystarczyć, gdy ich oferty będą chciały „oczarować ubogo” atrakcyjnością. 


Państwo Konc; Przemysław, Paulina i ich córeczka Julia
przyszli razem, by poszukać ciekawych ofert pracy.


Zresztą z całą pewnością rynek pracy będzie wymagał teraz innych pomysłów, narzędzi, etc.
Stare, dotychczas stosowane, przy blasku pomocowych projektów dla sporej grupy rodaków po prostu przybledły i chyba z wolna tracą sens bytu.


Niemniej każda forma logistycznego, profesjonalnego wsparcia przy znalezieniu pracy, ba zmieniający się układ tego, kto będzie dyktował warunki (pracodawca czy pracownik) jest dla szukających zatrudnienia jak najbardziej wskazana. 
To dotyczy każdego chcącego uczciwie pracować i poszukującego pracy. Tylko trzeba mieć warunki, chcieć by się chciało chcieć i mieć motywacje, a z tym niestety coraz gorzej. I na to wszelkie urzędy pracy wpływu mieć nie będą miały.

Krzysztof Hajbowicz

***
Warto pomagać innym bezinteresownie? Dlaczego?!

Przede wszystkim dlatego, że pomoc słabszym, pokrzywdzonym sprawia, że możemy naprawdę nazwać się ludźmi. Pomaganie innym bez oczekiwania na policzalne korzyści sprawia, że każdy czuje się lepszy, bardziej wartościowy. Pomoc innym nadaje życiu głębszy sens, sprawia, że można poczuć, po co się żyje. Miłosierdzie, zrozumienie, słuchanie drugiego człowieka pozwalają też dowiedzieć się wiele o nas samych, odkryć i poznać siebie. Pomoc innemu to najbliższa forma przebywania z drugim człowiekiem.

  Na co dzień jesteśmy skupieni na sobie, swoich potrzebach, swoich sprawach. Często nie zauważamy innych, ich problemów, ich ograniczeń. Wówczas to, co nas dotyka, odbieramy jako gigantyczne problemy, z którymi nie można sobie dać rady. Trzeba zawsze patrzeć na tych, którzy mają gorzej – to pomaga docenić to, co się samemu posiada, i wyzwala chęć niesienia pomocy w miarę swoich możliwości.

  Nigdy też nie wiadomo, jak potoczy się nasze życie. Wierzę, że to, co wysyłamy w świat, wróci do nas prędzej czy później. Jeśli w świat, do ludzi wyślemy dobro, naszą pomoc, nasz czas – to na pewno zaprocentuje. Los może się szybko odmienić, każdy zna przecież kogoś, kto był królem życia, a nagle wszystko się odmieniło – wypadek czy choroba. Nigdy nie wiadomo, kiedy my będziemy potrzebowali pomocy.

  Bezinteresowna pomoc drugiej osobie to najlepsza nauka drugiego człowieka, nauka człowieczeństwa. To też nauka udzielania pomocy i proszenia o nią. Choroba, bieda, ograniczenia – nie są wstydliwymi sprawami. To część życia i trzeba pamiętać, że w każdej chwili mogą one dotknąć każdego.
  Pomagając bezinteresownie, sprawiamy też, że świat, w którym żyjemy, staje się bardziej ludzki, przyjazny. Nie jest bezdusznym miejscem, gdzie rządzi tylko pieniądz. Nawet najmniejsza pomoc jest cegiełką, która buduje lepszy świat. 


Przesłał A.

Tekst przesłany przez czytelnika blogu, najprawdopodobniej  pozyskany z internetu. Pamiętajcie, prosimy przytaczajcie źródła. Wasze myśli i chęć dzielenia się nimi są wartościowe. Uszanujcie ich źródła,  to nie wstyd cytować. Dzielmy się wszystkim uczciwie.

***

Jak można współpracować? Czyli o pasjach ludzkich w kontekście konkursów Fundacji Mater Dei i Zamkowych Kameraliów 

Fundacja „Mater Dei” podsumowując swoje dziewięcioletnie mozolne zabiegi, związane ze staraniami o odtworzenie i powrót monumentalnej figury Madonny we wschodnią blendę kościoła NMP w Malborku, ogłosiła konkursy - literacki i plastyczny. Podsumowanie obu tych konkursów miało niecodzienną oprawę w ubiegły piątek, podczas pierwszego, w odrestaurowanym zamkowym kościele koncertu tzw. „Kameraliów”. 

To cykliczne koncerty zamkowe różnych gatunków muzyki. Podczas piątkowego zatytułowanego „U źródeł muzyki Fryderyka Chopina” w wykonaniu zespołu Marii Pomianowskiej „LutoSłowianie” zdecydowano dokonać uroczystego wręczenia nagród laureatom obu konkursów. 

- Przygotowaliśmy się do tych działań z pietyzmem. Chcieliśmy upamiętnić i podkreślić pracę fundacyjną – mówi Andrzej Panek, wiceprezes Fundacji „Mater Dei”. Poprosiliśmy o współpracę znane i wybitne w swoich dziedzinach osoby: Agnieszkę Daniłów i Tomasza Bogdanowicza. Nieświadomi tak do końca wagi podejścia do tematów mieszkańców Malborka włożyliśmy na ich barki bardzo trudne zadania. Tym bardziej jesteśmy usatysfakcjonowani odzewem na nasz apel i poziomem prac. 

Wydaliśmy Kurier Okolicznościowy Fundacji „Mater Dei”, publikujemy nagrodzone prace literackie i plastyczne. Mamy pomysł na wernisaż, a na pewno wszyscy uczestnicy konkursu otrzymają okolicznościowe podziękowania, nie mówiąc już o cennych nagrodach dla laureatów. 

- Do konkursu przystąpiło pięćdziesięciu autorów przekazując nam, zespołowi oceniającemu, pięćdziesiąt cztery prace – wyjaśnia Agnieszka Daniłów, autorka regulaminu, absolwentka Akademii Sztuk Pięknych w Poznaniu, wydz. Edukacji Artystycznej, dyrektor Powiatowego Ogniska Plastycznego. – Całe przedsięwzięcie było propagowane w mediach, szkołach, środowiskach plastycznych. W każdej szkole mieliśmy swego rodzaju koordynatora, dzięki temu już na wstępnym etapie można było uniknąć zasypania pracami. Mimo to, wśród wyselekcjonowanych prac werdykty wcale nie były takie oczywiste. 

W obu konkursach: plastycznym i literackim zatytułowanym „Piórem i pędzlem” mogli wziąć udział uczniowie gimnazjów, szkół ponadgimnazjalnych oraz dorośli. 

W konkursie plastycznym należało podjąć jeden z dwóch tematów: „Historia i rola posągu” lub „Prace przy odbudowie figury”. Mógł to być rysunek, obraz lub grafika. Jak podkreślała autorka regulaminu chodziło o swobodną, twórczą interpretację, a nie kopiowanie wizerunku. Ten pomysł chwycił, i komisja jury w składzie: Ewa Miszewska z Fundacji „Mater Dei”, ks. prałat Jan Żołnierkiewicz, plastyk Katarzyna Parafiniuk, fotografik Michał Statkiewicz mieli „pełne ręce roboty”.

W końcu udało się wyselekcjonować najlepsze, zdaniem jurorów, prace i tak w kategorii uczniowie gimnazjum: pierwsze miejsce otrzymała Maja Martyniak, l. 13 Gimnazjum Awans, drugie Martyna Romaniak l. 13 POPL oraz trzecie Tomasz Sobuń l. 14 Gimnazjum nr 3. Wyróżnienia otrzymali: Julia Czech l.15 POPL, Maja Cierpiałowska l.13 Gimnazjum nr 2, Alicja Bartmańska l. 14 POPL, Klaudia Osińska l.13 Gimnazjum Katolickie, Aleksandra Kniszewska Gimnazjum nr 1., Julia Drzewiecka l.15 Gimnazjum nr 3, Natalia Balcerek l.14 Gimnazjum nr 1, Wiktoria Kordalska l.14 Gimnazjum Katolickie, Rozalia Polkowska l. 13 Gimnazjum nr 1, Kinga Kapusta l. 14 Gimnazjum nr 2. 
W kategorii uczniowie liceum: pierwsze miejsce przyznano Dorocie Potok l. 18 ZSP nr 3, drugie Magdalenie Murawskiej l.17 ZSP nr 2, trzecie Aleksandrowi Chojnowskiemu l.16 POPL. Wyróżnienia natomiast otrzymali Celina Czajka l. 17 ZSP nr 1, Martyna Bakuła l. 18 ZSP nr 1, Krzysztof Sobuń l. 16 ZSP nr 1, Marta Kloch l. 16 POPl, W. Klemarczyk ZSP nr 4.
W kategorii osób dorosłych, pierwsze miejsce jury przyznało Alicji Chlebowicz, drugie otrzymała Lilianna Lieban-Lahmaza, trzecie natomiast Magdalena Hebel. Wyróżnienia otrzymali: Hanna Fortuna, Grażyna Kurapiewicz, Łukasz Błaszak, Franciszka Dynowska. Ponadto komisja przyznała wyróżnienia wielkoformatowym pracom wykonanym zespołowo w MCKiE przez grupy SOSW, MOW, Gimnazjum Awans.

W konkursie literackim natomiast wzięły udział prace w dowolnej formie. Mógł być to na przykład utwór poetycki, opowiadanie, legenda czy esej. Utwór musiał być poświęcony malborskiej Madonnie. 

- Wpłynęło czterdzieści prac, jedna nie została podpisana, zatem jury oceniało 39 prac w trzech kategoriach. Pierwsza to uczniowie szkół gimnazjalnych, druga - młodzież szkół ponadgimnazjalnych i trzecia -- dorośli. Takie były ustalenia regulaminu – mówi Tomasz Bogdanowicz, członek jury konkursu literackiego, kierownik Działu Edukacji Muzeum Zamkowego w Malborku. - Regulamin nie ograniczał formy. Komunikat był wysłany jednoznacznie – „w dowolnej formie”. Świadomi byliśmy tej trudności, której się podjęliśmy, bo jak tu oceniać poezję na równi z prozą? Jest to problem. Ta trudność mimo wszystko w jakiś sposób została pokonana i stanęliśmy przed zadaniem oceny szerokiego spectrum form. Mieliśmy bowiem do czynienia między innymi z legendą, opowiadaniem, nawet pamiętnikiem i listem czy formami poetyckimi, pojawiła się między innymi oda. Były to prace o przeróżnej tematyce, od osobistej, wzruszającej, jak w pamiętniku, po takie, które były w zasadzie relacją historyczną. Poruszające osobiste uczestnictwo w historii, to był chyba taki wątek wszystkich tych prac. To znaczy niektóre prace kładły nacisk na to, w jaki sposób posąg znalazł się tutaj, inne pokazywały formę wspomnianej legendy, wyjaśniające, dlaczego ten posąg tam jest, jaką jest wartością, a jeszcze inne ukazywały obecną rolę posągu w ich życiu lub innych ludzi. Odniesienie historyczne było dwóch rodzajów, tutaj można byłoby wyznaczyć linię podziału. Był to rok 1945, do tego czasu był akcentowany aspekt samych Krzyżaków, czyli budowniczych tego posągu. Po tym roku - poczynając od zniszczenia po jego skutki. Kilka prac nas bardzo ujęło, mówię o działaniu samego jury, jedna praca jest szczególna, to taki tryptyk, który okazał się pracą bardzo dojrzałą literacko, dojrzałą w formie, dojrzałą w treści z zawiązaniami biblijnymi. Tutaj jest wspomnienie o różdżce, którą trzyma Maryja i jej roli, i źródłach w Biblii, i odniesienia bardzo szerokie. To nas wszystkich urzekło, poruszyło. Było odniesienie do Norwida przepiękne, do „Fortepianu Chopina”, do idei śmierci, do upadku „który sięga bruku”. Piękne odniesienie do różnych form liturgicznych – litanii, a przede wszystkim godzinek. Fantastyczna, piękna praca. Otrzymała pierwsze miejsce w kategorii dorosłych. Ponieważ podniosła poziom konkursu niesamowicie, była to jedyna nagrodzona praca w tej kategorii. Jury ujęła także oda, która w swojej formie jest przecież pracą trudną sama z siebie. W niej pojawiły się perełki językowe, które zrobiły na nas niesamowite wrażenie. Obradom towarzyszyła naprawdę zażarta dyskusja. 

Tomasz Bogdanowicz wyjaśnia, że jury podkreśliło wysoki kunszt i ocenę prac gimnazjalistów, na równi z kategorią szkół ponadgimnazjalnych. Wszystkie prace trzymały się reżimu określanego regulaminem. Nikt nie przysłał np. dziesięciu stron, nikt nie przekroczył maksymalnej ilości trzech stron maszynopisu.
W efekcie, jury konkursu literackiego w składzie: Tomasz Bogdanowicz, Jowita Uniewicz, Małgorzata Politowska, ks. Józef Pilich FDP, postanowiło nagrodzić prace w trzech wyznaczonych kategoriach:
W kategorii szkół gimnazjalnych przyznano miejsce pierwsze Hannie Milanowskiej, Gimnazjum nr 1, miejsce drugie – Nataszy Łukasik, Gimnazjum nr 3, miejsce trzecie  – Agnieszce Walczak, Gimnazjum nr 3. W kategorii szkoły ponadgimnazjalne przyznano jedno pierwsze miejsce oraz dwa równorzędne drugie miejsca: miejsce pierwsze – Justynie Okrucińskiej LO nr 1, miejsce drugie ex aequo: Julia Kolińska, LO, Aleksandra Walkowska, ZSP nr 2. W kategorii III – czyli dorośli, przyznano jedno pierwsze miejsce: Stanisławie Wojciechowskiej – Soja.




Nagrodzone prace zostały wydrukowane w wydanym specjalnie na tę okazję Kurierze Fundacji, który można było otrzymać bezpłatnie podczas koncertu Kameraliów oraz pozostałych uroczystości zamkowych (sobotniego spotkania przewodników, członków fundacji „Mater Dei” z ks. bp. dr. Brunonem Platterem, wielkim mistrzem i opatem zakonu krzyżackiego, oraz niedzielnej wyjątkowej w swoim rodzaju mszy św. w kościele pw. Świętego Jana Chrzciciela). 

Krzysztof Hajbowicz


Funkcjonalny analfabetyzm społecznych zachowań

Krzysztof Hajbowicz

Na jednym ze spotkań organizacji pozarządowych, to była bodaj impreza pod nazwą święto lub dzień Organizacji Pozarządowych. 
W iście spektakularny sposób przedefilowały przez podium różne, działające na terenie gminy, stowarzyszenia i formacje chwaląc się swoimi osiągnięciami, dziękując władzom za wsparcie i rozdając różne gadżety (najczęściej pozyskane i wyprodukowane na potrzeby projektów które realizowały). Fajnie kolorowo, gwarnie smacznie 
i z przytupem. 

Jedna rzecz martwiła. Nikt się nie kwapił dzielić pomysłami, owszem kuluarowe rozmowy trwały, ale … były miałkie, ostrożne i broń Boże informujące o składanych projektach, zamiarach lub informacjach. Na przykład takich  gdzie można zdobyć środki, do kogo zwrócić się o pomoc logistyczną, i jakąkolwiek inną. Wszystko cicho sza! 

Odniosłem wrażenie, że to było spotkanie indywidualności skrytych samych w sobie. którym idea współpracy środowiskowej z innymi organizacjami, ani konieczność taka nie była potrzebna. Owszem relacje sponsor – organizacja – tak, ale dzielić się sponsorem?! Nie.

Sytuacja organizacji pozarządowych w samorządach 

nie sprzyja wzajemnej współpracy. Organizacje muszą rywalizować o te same środki. To jak współpracować? Każde inne rodzime stowarzyszenie na rynku to rywal! To mniejsze szanse na pozyskanie kasy. Chociaż w tle,   owszem słychać prawie zawsze  deklarację, gotowości wspólnego działania. Ale zero konkretów, i praktycznych działań.  Nikt też głośno nie wypowie kwestii „Król jest nagi!!!”. Więc udają wszyscy, że jest cudownie, dobrze i że … ‘dobrze nam, że jest tak dobrze”
Takie podejście pewnie znacie ze swoich środowisk. Jest to jeden z symptomów swoistego „analfabetyzmu społecznych zachowań” członków wielu stowarzyszeń.
Nie dziwota, system na poziomie gminnych konkursów, czy powiatowych jest tak skonstruowany, że dzieli rządzi manipulując środkami, sympatiami i generując coraz to nowsze dokumenty. 

Może po to  by organizacje miały co wypełniać,  podpisywać, dostarczać. Mam wrażenie, że po to tylko -  by niektórzy urzędnicy mogli się wykazać jak bardzo ważną rolę pełnią,  jak dużo robią dla demokratycznych procedur dbających  o DOBRO i PRAWORZADNOĆ. A może tylko  po to by pokazać jak są oni potrzebni światu i lokalnemu społeczeństwu ze strachu przed zwolnieniem? Oczywiście tymczasem i sposobem generują w większości same biurokratyczne absurdy pokroju i poziomu „Obywatela Piszczyka”. Generują koszty, trwonią energię społeczną, etc, etc.

Dzisiaj podczas rozmowy telefonicznej utyskiwał na urzędniczą twórczość radosną jeden z przedstawicieli organizacji, skarżąc się na samorządowy wynalazek, nie ujęty w wcześniejszych procedurach składania wniosków . Musiał bowiem dotrzeć do urzędnika, by prócz podpisu, który złożył wcześniej na każdej kartce dokumentacji, jeszcze dopisek „zgodne z oryginałem”. Nie muszę dodawać, że nie miało to większego znaczenia, gdyż dokumentacje i tak zawierają niezliczone ilości pieczątek podpisów, zaświadczeń. Ale urzędnicy lubują się w generowaniu takich kruczków i „upiększeń barokowych” wszelkiej dokumentacji.

Bezsens, zasłaniany często PRZEPISAMI

To też jeden z elementów nie radzenia sobie z absurdami urzędniczymi i piętrzeniem nikomu niepotrzebnych wymogów, dodatkowych tabelek, pieczątek, podpisów, decyzji. Bezsens, zasłaniany często PRZEPISAMI. Ale nie tymi wynikającymi z kart Ustawy Zasadniczej, ale z „widzimisię urzędniczego” mającego coś tam generalnie polepszyć, tylko nic z realiami polepszania nie ma to wspólnego. Wręcz przeciwnie upierdliwie komplikuje i utrudnia najprostsze wydawałoby się sprawy. Znacie to ?!

Koń dla trawy, czy trawa dla Konia?

Przecież to nie procedury samorządowe (nie zawsze przemyślane na korzyść obywatela, a raczej często dla wygody urzędniczej) mają kształtować to co nas otacza lokalnym środowisku . Inaczej mówiąc, kto tu i co tu dla kogo - „Koń dla trawy, czy trawa dla Konia?”
Nie ma panaceum na takie działania. Generalnie zdaje się być taki „funkcjonalny analfabetyzm społecznych zachowań” nieuleczalny. Znajdzie się po stronie urzędniczej tysiące prawnych powodów sankcjonujący taki uwiąd pragmatyzmu.
Dlaczego piszę funkcjonalny analfabetyzm społecznych zachowań? A no z prostej przyczyny, my się cofamy w rozwoju. Kiedyś by zorganizować jakiekolwiek działanie (chodzi tu o te najprostsze)  nie potrzeba było procedur, projektów, koordynatorów, całej księgowości, ewentów, etc, etc.
Po prostu, ktoś z grupy rzucał temat. Jeśli grupa mogła i była w stanie zrealizować robiła to,  i szlus! Realizowała na rzecz innych z własnej woli, bez algorytmów, tak po prostu…

Często przy tym się ludzie bawili, dzielili spostrzeżeniami, dyskutowali nad innymi pomysłami, twórczo realizowali swobodnie swoje zamierzenia. Nie tworzyli przy tym całej księgowości papierów i pieczątek. To wzmacniało środowisko, stanowiło o jego funkcjonalności, rozwoju. 

Bezsilność

Teraz by zrobić, zorganizować najprostszą rzecz, zorganizować coś ot tak  z siebie, od ręki … praktycznie jest nie możliwe. Ba, praktycznie niebezpiecznie prawnie.

Niedawno proponowałem zrobić wspólnie ze znajomymi namawiając ich na wystawę. Mają pomieszczenia, warunki  i poniekąd powinni być gotowi do takich działań. Niestety odpowiedź brzmiała;
„-  Wiesz dopóki nie dostaniemy środków na projekty, a tu trzeba, by na to też złożyć, to nie możemy…”

I tak ze zwykłego pomysłu, rodzi się góra społecznej kasy do wydania i sprawozdawczości.

No tak. Bo potrzeba jest  stworzenia stanowiska koordynatora, asystenta, komisarza wystawy. Za wszystko zapłacić, powołać księgowego. Odpalić prawnie lokalnym mediom za „obowiązkową” promocję, popłacić ubezpieczenia od powodzi, pożaru, trzęsienia ziemi.

Wszak nie można, tak od siebie powiesić obrazów, w sali gdzie jest na nie miejsce,  „skrzyknąć” w mediach społecznościowych zainteresowanych ludzi i z własnej kasy kupić herbatę np. Sagę lubo niezdrową Colę, oraz słone paluszki…
Nie, to zbyt trudne! Musi być projekt, musi być zatwierdzony przez komisję w określonym czasie, musi być zaakceptowanie, muszą być podpisane wszystkie kartki projektu, musi … Tak od siebie , no nie…  To jest właśnie objaw analfabetyzmu społecznych zachowań.

Odruch 

Ani patrzeć że , żeby pójść do toalety … będziemy pisać podanie … Bo to jak z psem Pawłowa. Wystarczy wyrobić odruch. A moi rodzice skrzykiwali się bez komputerów, brali harmoszkę i szli nad jezioro wiosenną porą, bez transparentów, nakazów, roll upap`ów. Śpiewali tańczyli, bawili się … no i dzięki temu, w konsekwencji i  ja znalazłem się na tym świecie.

Nie potrzebowali moi Kochani Rodzice żadnych podań. Wioska i tak bez całego politycznego i administracyjnego ustrojstwa się rozwijała, ludzie byli jacyś szczęśliwsi i twórczy. Choć teraz straszy się dzieci w szkołach, że … tak nie było.

Krzysztof Hajbowicz


„Człowiek jest jak wirus, niszczy wszystko, czego się nie dotknie, nawet za cenę zagłady samego siebie…” z dialogów filmu MATRIX

Świat nie jest doskonały...



Albert Einstein, gdy trafił przed oblicze Najwyższego zapytał: „Panie, rozpisałem cały porządek świata na cyfry, bo one nigdy nie kłamią, podstawiam do Twojego wzoru i mi nie wychodzi, co jest? Na to Bóg odpowiada spokojnie: „nie przejmuj się, mi też nie...”

           
 Świat nie jest doskonały i dobrze, bo pewnie wtedy byłby nudny. Podobno jest mnóstwo ewolucyjnych niedoróbek a jednym z takich „bubli” jest kobieca miednica. Jej budowa powoduje, że ze wszystkich, ssaków mamy najtrudniejszy i najboleśniejszy poród, no, ale cóż taka była cena za przyjęcie wyprostowanej postawy ciała – albo chodzisz człowieku na czworaka i rodzisz szybko i przyjemnie albo biegasz na dwóch nogach, ale wtedy potomstwo przychodzi na świat, nie tak łatwo jak u wilczycy. 

Zastanawiające jest, czy taką pomyłką, niedoróbką, niedociągnięciem, nie jest nasza ciągła potrzeba przeżywania przyjemności. Zdaje się, że tkwi ona w nas tak głęboko jak inne pierwotne potrzeby – jedzenia, snu, oddychania, rozmnażania.

No, bo czemu na przykład ludzie piją i ćpają? Według tej koncepcji: alkohol i narkotyki dają niesamowitą, natychmiastową przyjemność, przyjemność, jakiej trudno szukać gdzie indziej. Odmienne stany świadomości, ukojenie bólu, frustracji, błogi nastrój, radość, zapomnienie, to wszystko jest na wyciągnięcie ręki, gdy się napijesz albo przyćpasz. Ale, ale… nie za darmo, chemia naszego mózgu rozpada się przez to i głupieje, domaga się więcej i częściej…więcej i częściej… A potem co? Zostaje już tylko życie ograniczone do dwóch stanów - napięcia i chwilowej ulgi. Napięcie, cierpienie – ulga, przy czym stany ulgi, są coraz krótsze.  I tu przychodzi do głowy pewna myśl z „Matrixa”: „człowiek jest jak wirus, niszczy wszystko, czego się nie dotknie, nawet za cenę zagłady samego siebie…” w przypadku alkoholu, dla doznania przyjemności, niszczy swój mózg, zadaje ból innym ludziom, rezygnuje z całego dobra tego świata na rzecz TEJ JEDNEJ i JEDYNEJ ukochanej, jaką jest butelka.

            W związku z tym, skoro człowiek jest maszynką do rozpowszechniania genów, hedonistą (są nieliczne wyjątki, patrz: asceta, mnich buddyjski, pustelnik), kombinacją białek, która niszczy sama siebie, to czy warto zastanawiać się jak zapobiegać uzależnieniom i jak je skutecznie leczyć? Po co, skoro zakorzenione w nas dążenie do przyjemności i tak zwycięży… Zawsze bliskie mi były naukowe wytłumaczenia wszelakich zjawisk, biologia, chemia, fizyka, tak dokładnie wszystko wyjaśniają, układają…w pewnej chwili mojego życia przekonałam się jednak, że „czucie i wiara silniej mówi do mnie niż mędrca szkiełko i oko”. Bo przecież nie znalazłam naukowego wytłumaczenia na to, że nie piję od czterech lat…, że pomogła mi terapia, choć w nią nie wierzyłam, że można żyć bez alkoholu, choć wydawało się to nie do przejścia, mało tego, że można być szczęśliwym i nadać swojemu życiu nowy sens. Gdzie się podziała moja nieodparta potrzeba dostarczania sobie przyjemności przez alkohol? Nie znalazłam odpowiedzi na to pytanie i już dawno nie szukam, wystarczy mi, że nie piję i wierzę w to, że piła nie będę.
          
  Dziś ludzie żyją szybko, co raz szybciej, dłużej pracują, mniej odpoczywają, gonią za czymś, sami czasem nie wiedzą, za czym, z trudem znajdują przyjemności, które dawałyby im to „COŚ”, co daje alkohol czy narkotyk. Konsumpcja i wszechobecny pęd do dostarczania sobie przyjemności są wbudowane w naszą naturę i się tego nie wyzbędziemy, ludzie będą kradli, mordowali, bili o władzę, uzależniali się i nie pomoże na to nawet zgraja najwybitniejszych psychologów. Nie oznacza to jednak, że cała profilaktyka i leczenie uzależnień, nie mają sensu, mają, bo jest WIARA, wiara, że dam radę, że zmieniając na lepsze swój mały świat, zmieniam cząstkę jakiejś większej całości, coś naprawiam, że nie jestem tylko wirusem, który niszczy wszystko na swej drodze, bo mam wiarę i uczucia, tak gorące i żywe, że nie potrzebuję podkręcać lub tłumić ich chemią alkoholu i narkotyków, że nie ma nic złego w tym, że się uzależniłem, tylko zależy, co z tym dalej zrobię.

DOBLA
 tożsamość, imię i nazwisko, zawód - znane redakcji


a ten akurat jest archiwalny ale pragnę go zacytować w hołdzie mojemu zmarłemu przyjacielowi. 

Obywatel, a nie uniżony, bierny petent.

Przypatrując się rzeczywistości samorządowej wokół mnie, nie zgadzam się na nią w takiej postaci politycznej, niesprawiedliwości, zakłamania etc., jaka ona się jawi. W każdym bądź razie tuta, wokół mnie. Staram się ją zmieniać lokalnie. Lecz aby zaszły gruntowne zmiany potrzeba konsolidacji, współpracy wszystkich. Trzeba zacząć konsekwentnie od własnego środowiska, podwórka, ulicy, gminy, miasta, powiatu.

Trzeba zamienić oczekiwania wobec urzędów, urzędników na konstruktywne działanie. Zmienić podejście własne i mentalność urzędniczą. Wszak to nie koń dla trawy a trawa dla konia. Jesteśmy gospodarzami u siebie a nie niewolnikami procedur, urzędniczej niemożności i braku dobrej woli. Nie można pozwolić, by instytucje wycierały sobie buzię ustawami nic nie czyniąc, nie szukając rozwiązań, jak pomóc obywatelowi.

Każda osoba pełniąca publiczne zadania winna służyć obywatelowi, a nie traktować go jak naprzykrzające się zło konieczne, potencjalnego natręta, i roszczeniowca. To urzędnik jest dla obywatela, a nie odwrotnie. Ma pomagać rozwiązać problemy, pomagać a nie przyjmować rolę łaskawcy, decyzyjnego despoty decydującego lekkomyślnie o losach obywatela.

To wszystko można i trzeba zmienić w taki sposób by służyło obywatelom, czyli nam. Aby tak się stało trzeba zaczynać od własnego środowiska, od edukacji społecznej, od wzrostu samoświadomości sprawczej.

Przez wiele lat komuny byliśmy tresowani w taki sposób, że obywatel, jednostka się nie liczy – byliśmy na swój sposób niewolnikami takiego myślenia. Ale to nasz kraj, a umowa poddaniu się zasadom wspólnie wypracowanym nie wynika ze permanentnego służenia. To ogólna zgoda, na to, że nasi przedstawiciele będą nas chronić, ułatwiać i pomagać – jak w rodzinie.
Niestety przez wiele lat przedstawicielom każdej władzy się zapomniało o pryncypiach. A nawet ostatnie wszystkie kadencje i lata posłużyły swoistej restauracji takiego PRLowskiego dawnego myślenia. Z pychy i braku pokory chyba pomerdało się w głowach, kto tu komu ma służyć.
Stąd już blisko do złych nawyków urzędniczych, pozornych działań, krzywdzących decyzji. To nie prawo krzywdzi, to ludzie którym władza, nawet odrobina, zaćmiewa umysł.

Od lat wychowując trudną młodzież staram się im wpoić zasady, których gdzieś na etapie ich rozwoju zabrakło. Staram się zmieniać środowisko, nie tylko w Świeciu skąd pochodzę. Ale w wielu innych środowiskach. Miałem i mam aspiracje, by przy Państwa pomocy czynić to na poziomie od własnej ulicy po region, Sejmik. Chociaż poza nim, ale to się da – przy Państwa wsparciu. Wymagać to będzie tylko więcej energii i samozaparcia.

Mam 59 lat, i duże doświadczenie. Wiem co należy zrobić, by żyło się nam tu lepiej. Nie są to czcze obietnice wyborcze, wszak już po nich, ale nic z mojej prośby nie traci na aktualności. Potrzebuję Państwa wsparcia byśmy razem i przy Waszej akceptacji mogli dokonać zmian w polityce regionalnej, by młodym ludziom ułatwić satysfakcjonującą pracę i płacę, byśmy mogli wyprostować działania prorodzinne, społeczne. Pomoc uświadomić moc jaką ma każdy z nas razem by zmieniać swoje własne środowisko. Pojedynczo, skłóceni nic nie zbudujemy, ba będziemy podatni na manipulacje.

Przecież jesteśmy u siebie, więc jak we własnym domu potrzebne są inwestycje – rolą radnych, urzędników nie jest wymyślanie „jak czegoś nie da się rady zrobić”. Trzeba zająć się pragmatyzmem działań. Tu nie ma miejsca dla egoistów. Musimy wspólnie m.in. zająć się drożnością połączeń z metropoliami, drogami, efektywnym rolnictwem, efektywną lokalną służbą zdrowia, turystyką, stwarzaniem warunków dla przedsiębiorczości lokalnej, inspirowaniem budowania ekonomii społecznej. Doskonale sprawdzającej się od 150 lat w krajach i miejscach gdzie szanują się wzajemnie lokalne społeczności. W hiszpańskiej Andaluzji stanowi ona pokaźny procent udziału w tworzeniu budżetu regionu. A już po nich widać jak związali się ze swoim miejscem na ziemi, czują swoją wartość. Tą wartość może poczuć każdy z Was, wszak to nasza ziemia, nasz kraj, region, powiat, gmina, ulica, podwórko na którym wszyscy się znamy. I umiemy wspólnie pracować, rozwijać i dzielić zarówno troski jak i radości. Poczujcie swoją moc gospodarzy we własnym kraju. Wesprzyjcie tą ideę.

Janusz Konwiński Krzysztof Hajbowicz

7 grudnia 2014 opublikowałem na Janusza stronie z przygotowanych wcześniej materiałów do przemówienia wyborczego do Sejmiku Wojewódzkiego



P.S. Janusz odszedł na zawsze  jesienią ubiegłego roku. Bardzo Go szanowałem i podzielałem Jego sposób patrzenia na samorządność. Wspólnie pracowaliśmy na wieloma koncepcjami jak wyedukować społeczności lokalne. Nie zgadzaliśmy się czasami, spieraliśmy. Reprezentowaliśmy dwie różne opcje polityczne, ale ten nasz intelektualny duet udowadniał, że można współpracować i się rozwijać bez względu na  barwy noszone na kotylionie. Liczy się człowiek, jego intelekt reszta jest garniturem.  Wielokrotnie słyszałem i widziałem (jak w powyższym tekście) na papierze  moje stwierdzenia i skróty myślowe lądują w Jego przekazach, zaś  łapałem się na tym – jak Jego  odkrywałem w swoich.  Żałuję, że nie mogę więcej się z nim spierać. Bardzo mi brakuje takich przyjaźni jak ta z Januszem – który chciał wszystko zmieniać poczynając od swego podwórka, ulicy, dzielnicy, miasta etc. Nawet swoją partię, na którą patrzył ze  swoistym dystansem. Niestety się nie mylił co do ocen. 

NATURA CHOROBY ALKOHOLOWEJ


Indywidualne i społeczne podłoże problemów alkoholowych

Problemy alkoholowe oznaczają różnorodne zagrożenia oraz negatywne zjawiska związane z nadużywaniem alkoholu i chorobą alkoholową. Prowadzą one do degradacji psychofizycznej a także duchowej, społecznej i ekonomicznej poszczególnych osób, rodzin i całych środowisk. Tego typu problemy dotykają wielu krajów na całym świecie i to pomimo istotnych różnic w panujących tam ustrojach społeczno-politycznych czy warunkach ekonomicznych. W Polsce rozmiary problemów alkoholowych są tak wielkie, iż można je traktować jako epidemię społeczną, która w sposób bezpośredni czy pośredni dotyka większości Polaków.
LUMEN - miesięcznik informacyjny.
Czasopismo poświęcone profilaktyce
i rozwiązywaniu problemów alkoholowych,
problematyce uzależnień, promocji zdrowego
i konstruktywnego stylu życia,
jest ono skierowane do każdego, kto chce zdobyć
informacje, wiedzę i rozeznanie w tych problemach
Wydawca i Redaktor Naczelny
- Arkadiusz Filewski
Lek.psychiatra, 
specjalista terapii uzależnień
Sekretarz Redakcji i Skład DTP
- Krzysztof Hajbowicz 
Instr. terapii uzależnień
Czasopismo redaguje kolegium w składzie;
Ks. Roman Zieliński, Waldemar Klawiński,
Iwona Skopińska, Krzysztof Hajbowicz,
Arkadiusz Filewski.
Korekta Barbara Jaszkowska.
ISSN 2083-5264. Nakład 3000 egzemplarzy
Czasopismo nie jest wydawane od 2012 roku

Przyczyny takiego stanu rzeczy są bardzo złożone. Związane są one z uwarunkowaniami historycznymi, społecznymi, prawnymi, obyczajowymi. Z drugiej strony problemy alkoholowe dotykają bezpośrednio konkretnych osób i mają zwykle ścisły związek z ich osobistą historią i sytuacją. Wynika stąd, że można mówić zarówno o społecznym jak i indywidualnym podłożu tego typu zagrożeń i problemów.

Zaczniemy od popatrzenia na podłoże i genezę problemów alkoholowych w wymiarze indywidualnego człowieka. Do głębokiej refleksji skłania fakt, że kilka milionów ludzi w Polsce regularnie nadużywa alkoholu mimo, iż prowadzi to do śmiertelnej choroby oraz do dramatycznej degradacji ich osobistego życia a także życia ich najbliższych. Poza skrajnymi wypadkami nikt świadomie i dobrowolnie nie chce postępować w niszczący go sposób jeśli choćby subiektywnie nie widział w takim postępowaniu jakiegoś zysku, nadziei czy ulgi. Stajemy więc wobec bardzo konkretnego pytania: dlaczego dla wielu osób alkohol jawi się jako coś tak bardzo atrakcyjnego, że gotowi są mu podporządkować dosłownie wszystko: własne zdrowie i sumienie, całe życie osobiste i rodzinne, pracę, dobra materialne, pozycję społeczną? Adekwatna odpowiedź na to pytanie odsyła do tajemnicy człowieka a zwłaszcza do pytania o jego naturę oraz o jego sytuację egzystencjalną.

W poprzednim rozdziale podkreślaliśmy, że człowiek jest rzeczywistością wielowymiarową. Przeżywa siebie w wymiarze fizycznym i psychicznym, duchowym i społecznym. Wszystkie te wymiary mogą wpływać na postawę danej osoby wobec alkoholu.

Po pierwsze, istnieje niewątpliwie związek między cechami organizmu fizycznego danego człowieka a jego ewentualnymi problemami alkoholowymi. Wielu lekarzy zwraca tutaj uwagę na możliwość obciążeń genetycznych. Coraz częściej podkreśla się, iż w tym kontekście należy mówić nie tylko o dziedziczeniu genetycznym lecz także o dziedziczeniu psycho-społecznym. W niektórych krajach wiąże się wielkie nadzieje z postępem badań w tej dziedzinie. Trzeba jednak od razu sprecyzować, iż w żadnym wypadku nie chodzi tu o determinizm w sensie dziedziczenia alkoholizmu jako choroby lecz o zwiększone ryzyko uzależnienia się w wypadku, gdy dana osoba zacznie po sięgać po alkohol.

Jedną z cech organizmu, która w istotny sposób podnosi stopień takiego ryzyka, jest podwyższona tolerancja organizmu na alkohol. Jest to stan zdradzający zwykle dziedziczne obciążenia alkoholowe u danego człowieka bądź konsekwencja osobistego nadużywania alkoholu przez dłuższy okres. Podwyższona tolerancja oznacza, że dana osoba może jednorazowo wprowadzać do organizmu stosunkowo duże ilości alkoholu bez specjalnych zaburzeń czy fizjologicznych reakcji obronnych. Wbrew więc przekonaniom rozpowszechnionym w wielu środowiskach, tzw. "twarda głowa" do alkoholu nie jest oznaką zdrowia czy przejawem odporności ale sygnałem ostrzegawczym, iż dany człowiek należy do grupy osób o podwyższonym ryzyku choroby alkoholowej ze względu na opóźnione reakcje obronne wobec alkoholu.

Badania medyczne ukazują także istnienie innych czynników, które podwyższają ryzyko uzależnienia od alkoholu. Dla przykładu okazuje się, że niektórzy ludzie rodzą się z genetycznie zaburzonym metabolizmem alkoholu, co także przyspiesza proces uzależnienia. Nawet jednak bardzo precyzyjne ustalenia w tej dziedzinie, mogą jedynie pozwolić na stwierdzenie, że dana osoba należy do grupy o podwyższonym ryzyku choroby alkoholowej. Nie ma jednak wątpliwości, iż tego typu informacja tylko dla bardzo nielicznych ludzi może stanowić wystarczającą podstawę, by zachować abstynencję.

Ponadto współczesne badania pozwalają stwierdzić, że postawa danego człowieka wobec alkoholu raczej w niewielkim stopniu rozstrzyga się w oparciu o czynniki natury organicznej czy biologicznej. Znacznie silniejszy wpływ na taką postawę wywierają czynniki natury psychicznej. Czynniki organiczne mogą mieć istotny wpływ na to, co będzie się działo, gdy ktoś zacznie nadużywać alkoholu ale to głównie od czynników psychicznych zależy czy do takiej sytuacji w ogóle dojdzie.

Wymiar psychiczny oznacza całokształt procesów i mechanizmów związanych ze sferą intelektualną oraz emocjonalną danego człowieka. Chodzi tu więc o sposób interpretowania oraz przeżywania samego siebie i otaczającego świata. Tak rozumiany wymiar psychiczny w zasadniczy sposób wpływa na całość zachowań, przekonań i postaw danego człowieka.

W sytuacji dojrzałości psychicznej i równowagi emocjonalnej zachowanie danego człowieka opiera się głównie na racjonalnej analizie jego aktualnego położenia, powinności, aspiracji, życiowych planów. W takiej sytuacji nie dochodzi zwykle do zachowań czy postaw o charakterze irracjonalnym, szkodliwym a tym bardziej destrukcyjnym. W konsekwencji nie grozi też wtedy niewłaściwa postawa wobec alkoholu. Jeśli nawet doszłoby z jakiegoś względu do nadużycia alkoholu, to już jednorazowe doświadczenie negatywnych konsekwencji takiego zachowania stanowiłoby wystarczający motyw, by nie powtórzyć podobnego błędu w przyszłości.

Z gruntu odmiennie kształtuje się zachowanie człowieka w sytuacji niedojrzałości czy kryzysu psychicznego. Tego typu sytuacja w sposób najbardziej bezpośredni i spontaniczny wyraża się w płaszczyźnie emocjonalnej, chociaż powoduje także istotne zaburzenia w procesach informacyjnych i motywacyjnych. Staje się wtedy możliwe zachowanie irracjonalne i destrukcyjne. W płaszczyźnie emocjonalnej zaczynają dominować coraz silniejsze napięcia i stresy, co w bezpośredni sposób może wpływać na postawę danego człowieka wobec alkoholu. Istnieje bowiem ścisły związek między tą substancją a emocjami. Otóż alkohol ma zdolność szybkiego i skutecznego modyfikowania naszych stanów emocjonalnych. Jest więc on subiektywnie tym bardziej atrakcyjny, im intensywniej dana osoba przeżywa bolesne stany typu lęku, niepokoju, niepewności, poczucia winy, bezradności, rozgoryczenia, agresji itp.

Regularne nadużywanie alkoholu, pomimo coraz dotkliwszych konsekwencji, zachodzi więc zwykle w sytuacji, w której człowiek z jakichś względów nie potrafi radzić sobie inaczej z własnymi problemami i emocjami. Stopniowo może ono przerodzić się wtedy w rodzaj wyuczonego mechanizmu sięgania po alkohol w obliczu trudnej emocjonalnie sytuacji a to oznacza proces wchodzenia w chorobę alkoholową. Nie mamy tu więc do czynienia z czysto towarzyskim, kontrolowanym czy symbolicznym sięganiem po alkohol ale właśnie z jego nadużywaniem, czyli ze spożywaniem go w takich ilościach i okolicznościach, by mógł działać jak narkotyk a więc, by zmieniał stany emocjonalne i stany świadomości.

W świetle powyższych analiz można stwierdzić, iż najbardziej bezpośrednia przyczyna nadużywania alkoholu jest związana z problemami emocjonalnymi, gdyż działanie alkoholu może bezpośrednio modyfikować tą właśnie sferę. Alkohol staje się więc subiektywnie atrakcyjny a przez to bardzo groźny dla osób, które przeżywają stany lęku, niepokoju, rozgoryczenia, depresji, które cierpią na skutek kompleksów, niepewności, nieporadności, dla których własna sytuacja życiowa, szkoła, praca, codzienne obowiązki, relacje międzyludzkie jawią się jako bolesny ciężar i stają się źródłem intensywnego bólu. Sięganie po alkohol w sytuacjach trudnych emocjonalnie, dla dodania sobie odwagi, poprawienia nastroju czy ukrycia braku potrzebnych kompetencji, stanowi jednoznaczny sygnał wkraczania na drogę uzależnienia. Paradoksalnie więc im bardziej dany człowiek toleruje alkohol (aspekt organiczny) i im chętniej po niego sięga (aspekt psychiczny), tym bardziej powinien traktować to jako motyw do zachowania całkowitej abstynencji, gdyż należy do osób o wysokim ryzyku popadnięcia w chorobę alkoholową.

Oprócz wymiaru fizycznego i psychicznego również wymiar duchowy posiada bezpośrednie odniesienie do problemu alkoholowego, gdyż decyduje o stopniu odkrywania sensu ludzkiej egzystencji oraz o jakości przyjętej hierarchii wartości. W konsekwencji decyduje o jakości postawy danego człowieka wobec samego siebie, wobec własnego ciała i własnej psychiki, w tym także wobec własnych stanów emocjonalnych.

Przestrzenią, w której rozwój duchowy osiąga swoje źródło i pełnię, jest wymiar religijny czyli wież z Bogiem. Życie w obecności Boga umożliwia odkrycie i przyjęcie pełnej prawdy o sobie a doświadczenie Jego miłości staje się źródłem siły potrzebnej, by respektować własne powołanie. Dojrzałe życie duchowe i religijne staje się więc podstawą wewnętrznej wolności i odpowiedzialności we wszystkich dziedzinach życia, a więc również w odniesieniu do alkoholu.

Natomiast zaniedbanie czy powierzchowność życia duchowego niesie ze sobą zagrożenie równowagi egzystencjalnej i ryzyko postępowania według kryteriów błędnych czy jednostronnych. Powoduje bowiem brak jednoznacznego horyzontu znaczeń i wartości a to uniemożliwia integrację poszczególnych wymiarów, dynamizmów i dążeń człowieka oraz zachowanie dojrzałej wolności wobec własnej rzeczywistości. W takiej sytuacji człowiek kieruje się zwykle tym co łatwiejsze a nie tym, co wartościowsze i służące jego faktycznemu rozwojowi oraz samorealizacji na miarę własnych możliwości i powołania.

Stopniowo prowadzi to do dezintegracji i błędnych postaw a w konsekwencji do stanu niepokoju czy bólu. Człowiek zadawala się wtedy raczej przyjemnością chwili niż dążeniem do trwałej i ugruntowanej radości. Zachowanie danego człowieka staje się w takiej sytuacji bardziej podporządkowane doraźnym potrzebom fizycznym czy psychicznym, niż określonym wartościom czy świadomym decyzjom.

Z tego względu niedojrzałość w sferze duchowej w istotny sposób wiąże się ze zwiększonym ryzykiem problemów alkoholowych. W tego typu kontekście egzystencjalnym alkohol może łatwo stać się subiektywnie bardzo atrakcyjny dla danej osoby i to w sytuacji, gdy nie dysponuje ona dojrzałymi kryteriami czy motywacjami, umożliwiającymi zajęcie odpowiedzialnej postawy w tej dziedzinie.

Zagrożenia i problemy alkoholowe wiążą się więc z konkretnymi cechami, trudnościami i słabościami człowieka w jego wymiarze fizycznym, psychicznym i duchowym, czyli w jego indywidualnym kontekście egzystencjalnym. Z drugiej strony mogą one mieć również bezpośredni a czasem wyjątkowo silny związek z kontekstem społecznym, w którym znajduje się dana osoba.

Człowiek żyje bowiem i funkcjonuje w konkretnym kontekście historyczno społecznym, co może jeszcze bardziej komplikować jego sytuację egzystencjalną. W swoim postępowaniu - także wobec alkoholu - jest więc zależny nie tylko od wewnętrznych dynamizmów i uwarunkowań ale także od całego kontekstu społeczno- historycznego, w którym żyje i w którym kształtują się jego sposoby myślenia i wartościowania, jego postawy i zwyczaje.

W Polsce kontekst społeczny jest w tej dziedzinie bardzo niekorzystny i w zasadniczy sposób powiększa rozmiary zagrożeń i problemów alkoholowych. Wpływa na to zwłaszcza niewłaściwa mentalność społeczna oraz groźne tradycje i obyczaje.

Ciągle jeszcze w szerokich kręgach społeczeństwa dominuje bowiem zwyczaj spożywania alkoholu z racji właściwie każdego święta czy spotkania. Ponadto w większości wypadków oznacza to szybkie wypijanie dużych ilości wysokoprocentowych napojów alkoholowych. Tego typu picie nie pełni roli symbolu czy tła dla spotkania ale staje się jego centrum i głównym sensem. Istnieje także bardzo groźny zwyczaj agresywnego przymuszania do picia i interpretowania wspólnego spożywania alkoholu jako sprawdzianu przyjaźni, więzi i zaufania. Powszechne są stereotypy w rodzaju: alkohol jest dla ludzi; czasami każdemu może się przytrafić, że wypije za dużo; nie można się dobrze bawić bez alkoholu; alkohol jest lekarstwem, uspakaja, poprawia trawienie, itp.

Niezwykle groźne jest także rozpowszechnione w społeczeństwie tolerowanie wczesnej inicjacji alkoholowej. Czasami młodzież a nawet dzieci otrzymują pierwszy kieliszek alkoholu z rąk własnych rodziców. Spożywanie alkoholu przez starszych nastolatków nie budzi na ogół zdziwienia czy obaw. Wszystko to sprawia, że wiele środowisk traktuje nadużywanie alkoholu jako rzecz naturalną a nawet nieuniknioną. W konsekwencji obserwujemy dużą tolerancję społeczną na picie alkoholu nawet tam, gdzie formalnie jest to całkowicie zakazane lub bardzo groźne, np. w miejscu pracy, za kierownicą samochodu, w okresie ciąży, w sytuacji osób sprawujących ważne funkcje społeczne i formujące postawy, np. nauczyciel, lekarz, polityk, itp.

Z drugiej strony problemy i zagrożenia alkoholowe zajmują zbyt mało miejsca w środkach społecznego przekazu. Rzadko jest o nich mowa zwłaszcza w bieżących serwisach informacyjnych, które mają najszersze grono odbiorców i najbardziej wpływają na stan świadomości społecznej. Zdarzają się wypowiedzi nieodpowiedzialne lub banalizujące problem. Nadzieję budzi częstsze pojawianie się ostatnio w telewizji, radiu i prasie materiałów prezentujących problemy alkoholowe w sposób rzeczowy i kompetentny.

Istotnym czynnikiem wpływającym na rozmiary zagrożeń alkoholowych jest istnienie lobby pro alkoholowego o podłożu ekonomicznym. Wiadomo bowiem, że alkohol może stać się źródłem dużego i szybkiego zarobku zarówno dla poszczególnych osób czy przedsiębiorstw jak i dla budżetu państwa. Z tego względu odnotowujemy wiele prób traktowania alkoholu jako zwykłego towaru, który powinien podlegać jedynie prawom rynkowym a nie kryterium zdrowia i dobra społecznego. Ekonomiczne lobby pro alkoholowe dysponuje dużą bazą materialną, oddziałując na obyczaje i mentalność społeczną, na środki przekazu a także na rozwiązania legislacyjne i instytucje państwowe.

To wszystko w zasadniczy sposób utrudnia czy czyni mało zauważalnym działanie różnych osób, środowisk i instytucji zaangażowanych w prace na rzecz trzeźwości. Także działania administracji państwowej, mimo, że dysponuje ona właściwymi sobie instytucjami i służbami a także środkami prawnymi i materialnymi, okazuje się nieraz nieskuteczna i nie przynosi oczekiwanych rezultatów. Chodzi tu chociażby o istnienie takich zjawisk jak afery alkoholowe, nielegalny import i handel, powszechne praktyki sprzedaży alkoholu nieletnim i nietrzeźwym, brak jasnego i systematycznego programu rządowego na rzecz zmiany sytuacji, niskie fundusze przeznaczane na zapobieganie i rozwiązywanie problemów alkoholowych.

Bardzo problematyczne i nieskuteczne jest także dotychczas obowiązujące prawo. Nie ogranicza ono w adekwatny sposób dostępności alkoholu w kraju o tak wielkiej liczbie osób uzależnionych i zagrożonych problemami alkoholowymi. Nie tworzy zwartego systemu umożliwiającego skuteczne egzekwowanie wszelkich konsekwencji nadużywania alkoholu. Nie stanowi też wystarczającej ochrony przed przemocą alkoholową szczególnie boleśnie odczuwaną w środowisku rodzinnym osób uzależnionych. Taka sytuacja sprzyja poczuciu bezkarności i normalności wśród osób, które nadużywają alkoholu. Umożliwia im także trwanie nieraz przez długie lata w przekonaniu, iż można pogodzić nadużywanie alkoholu z normalnym życiem osobistym, rodzinnym, zawodowym i społecznym.

Konsekwencje tego typu sytuacji są szczególnie groźne dla środowiska rodzinnego i mają bardzo negatywny wpływ na jakość wychowania. Mamy w Polsce setki tysięcy rodzin, w których rodzice są alkoholikami lub regularnie nadużywają alkoholu, co powoduje u dzieci zaburzenia emocjonalne i podsuwa destrukcyjne wzorce życia. Podobnie istnieją grupy rówieśnicze i całe środowiska, w których przynależność opiera się na sięganiu po alkohol nawet już wśród nastolatków ze szkoły podstawowej. Jednocześnie takie instytucje jak szkoła, placówki terapeutyczne i edukacyjne, policja, administracja państwowa i samorządowa czy pomoc społeczna, działają ciągle jeszcze w sposób mało skuteczny i niezintegrowany.

W polskiej rzeczywistości tolerancyjna postawa wobec nadużywania alkoholu często ulega modyfikacji dopiero na skutek osobistego doświadczenia destrukcyjnych skutków tego typu zachowań w najbliższym środowisku, np. w obliczu alkoholizmu współmałżonka czy dorastających dzieci. Ale nawet wtedy mamy zwykle do czynienia z postawami nieadekwatnymi, które nie przyczyniają się do rozwiązania powstających problemów. Wynika to z kilku zasadniczych powodów.

Po pierwsze, ludzie ci w dalszym ciągu na ogół nie rozumieją różnorodnych mechanizmów nadużywania alkoholu ani natury uzależnienia od alkoholu. Nawet jeśli słyszeli, że alkoholizm jest chorobą, to w praktyce postępują tak jakby byli przekonani, iż wszystko zależy w dalszym ciągu jedynie od dobrej woli pijącego. Próbują więc wpływać na niego poprzez krytykowanie, potępianie, kontrolowanie, wymuszanie obietnic czy dyskutowanie na temat powodów picia. Wszystko to wzmaga jedynie mechanizmy obronne chorego i powiększa mur nieporozumień i nieufności, oddzielający go od najbliższego otoczenia. Co więcej, nieznajomość mechanizmów choroby alkoholowej sprawia, że najbliższe otoczenie, wbrew swym intencjom i w sposób niezamierzony, pomaga zwykle choremu, by kontynuował picie, gdyż chroni go przed konsekwencjami nadużywania alkoholu.

Po drugie, nieadekwatność postawy wobec alkoholika wynika z tego, iż jego najbliższe otoczenie usiłuje ukryć ten problem przed środowiskiem, popadając w zgubną w tym wypadku izolację. Tego typu zachowania w drastyczny sposób odsłaniają ambiwalencję postaw w naszym społeczeństwie: dużej tolerancji wobec nadużywania alkoholu towarzyszy pogardliwe potępianie alkoholików oraz ich wstydliwe ukrywanie.

Po trzecie wreszcie, także najbliższe otoczenie uzależnionego, w miarę pogłębiania się choroby, podlega coraz większym zaburzeniom. Żyje przecież w stanie stałego i intensywnego niepokoju emocjonalnego i siłą rzeczy zawęża świat swoich przeżyć do problemu alkoholowego. Rodzi się w ten sposób choroba zwana koalkoholizmem. Dotyka ona zwłaszcza współmałżonka osoby uzależnionej. Narusza jego równowagę psychiczną oraz uniemożliwia dojrzałe funkcjonowanie w ramach systemu rodzinnego. Z tego powodu członkowie najbliższej rodziny alkoholika nie są zwykle w stanie udzielić mu adekwatnej pomocy dopóki sami nie uwolnią się z kręgu osamotnienia i izolacji oraz nie zwrócą się po specjalistyczną pomoc.

Reasumując dotychczasowe analizy można stwierdzić, że nadużywanie alkoholu (pijaństwo) i wynikające z tego uzależnienie alkoholowe (alkoholizm) nie są zjawiskami przypadkowymi czy związanymi jedynie z czyjąś lekkomyślnością lecz mają głębokie powiązania z całym kontekstem egzystencjalnym, w którym żyje dany człowiek. Nieumiejętność radzenia sobie z trudnościami w naturalny sposób związanymi z ludzką kondycją a także niewłaściwe wzorce i presje środowiska sprawiają, że tak wiele osób w Polsce nadużywa alkoholu i lekceważy związane z tym zagrożenia.

W tej sytuacji należy z naciskiem podkreślić, że zagrożenia i problemy alkoholowe mają w naszym kraju charakter nie tylko indywidualny i moralny lecz także społeczny i strukturalny. Z tego powodu biskupi polscy skierowali jesienią ubiegłego roku memoriał do władz ustawodawczych i wykonawczych, wskazujący na podstawowe warunki społeczno-prawne, które są nieodzowne, aby sytuacja w tej dziedzinie uległa istotnej poprawie.

Mechanizmy choroby alkoholowej

Według obiegowych opinii rozpowszechnionych w naszym społeczeństwie, uzależnienie od alkoholu, zwane popularnie alkoholizmem lub nałogiem alkoholowym, oznacza stan bardzo zaawansowanej degeneracji fizycznej, psychicznej, duchowej i materialnej, związany z nadużywaniem alkoholu. Najbardziej klasyczny i dotąd funkcjonujący obraz człowieka uzależnionego to osoba, która utraciła już wszystko: zdrowie, rodzinę, pracę, dom i która zatacza się na ulicy czy leży na ziemi w stanie upojenia alkoholowego. Stosunkowo jeszcze nieliczni ludzie i środowiska zdają sobie sprawę, że opisany schemat odnosi się do najbardziej zaawansowanego i dramatycznego stadium choroby alkoholowej, która w swych mniej rażących fazach obejmuje o wiele szerszy krąg osób. W początkowych stadiach uzależnienia dany człowiek może jeszcze stosunkowo normalnie funkcjonować w wielu dziedzinach życia i zwykle tylko specjaliści są w stanie rozpoznać, że jest on już alkoholikiem.

Na czym więc polega choroba alkoholowa? Sam termin "alkoholizm" (alcholismus chronicus) został wprowadzony przez szwedzkiego lekarza Magnusa Hussa i po raz pierwszy opublikowany w 1849 roku. Uzależnienie alkoholowe jest bezpośrednią konsekwencją nadużywania alkoholu i oznacza spożywanie tej substancji w sposób powodujący negatywne a w dalszych fazach wprost destrukcyjne konsekwencje dla pijącego i dla jego środowiska. Innymi słowy alkoholizm oznacza stan, w którym dany człowiek kontynuuje spożywanie alkoholu mimo, iż powoduje to dokuczliwe skutki w różnych dziedzinach jego życia.

Tego typu uzależnienie od alkoholu jest chorobą w sensie ścisłym, charakteryzującą się konkretnymi przejawami i mechanizmami oraz mającą specyficzny i dobrze już poznany przebieg. W 1956 r. alkoholizm został wciągnięty na listę chorób Światowej Organizacji Zdrowia (WHO). Jest to jedna z najbardziej destrukcyjnych chorób i jednocześnie jedna z niewielu, w których do istoty choroby należy jej negowanie ze strony chorego.

Uzależnienie od alkoholu jest chorobą niszczącą człowieka we wszystkich aspektach. Prowadzi do degradacji życia psychicznego, duchowego i religijnego. Powoduje stopniową utratę wolności i odpowiedzialności, więzi interpersonalnych oraz zdolności do normalnego funkcjonowania w rodzinie i społeczeństwie. Zwykle na końcu dopiero następuje degradacja fizyczna, która dla wielu staje się niestety jedynym motywem powstrzymania się od picia. Ale w tak zaawansowanym stadium choroby bywa to już często niemożliwe, gdyż wcześniej mogą nastąpić nieodwracalne zmiany w mózgu, które wykluczają możliwość skutecznej terapii i powrotu do trzeźwego życia.

Alkoholizm jest chorobą chroniczną czyli nieuleczalną i nieodwracalną. Nie można się z niej całkowicie wyleczyć. Uzależniony będzie do końca życia alkoholikiem. Nie można więc być byłym alkoholikiem. Jak jednak zobaczymy w dalszym ciągu naszych analiz, po spełnieniu określonych warunków staje się możliwe zachowanie całkowitej i trwałej abstynencji, powstrzymując w ten sposób postęp choroby.

Alkoholizm nie leczony staje się chorobą śmiertelną. Nie jest możliwe spontaniczne czy samoczynne powstrzymanie tej choroby. Jeśli więc uzależniony nie podejmuje terapii, to jego stan może się jedynie nieustannie pogarszać, aż doprowadzi to do zgonu. Nie zawsze będzie to zgon na skutek śmiertelnego zatrucia alkoholem. Zwykle śmierć przychodzi wcześniej: na skutek miażdżycy, marskości wątroby, wypadku przy pracy czy w ruchu drogowym, na skutek samobójstwa czy innych przyczyn, które często nie są nawet zdiagnozowane jako konsekwencja choroby alkoholowej. Oficjalne statystyki nie ukazują z tego względu rzeczywistej skali śmiertelności związanej z chorobą alkoholową.

W tej sytuacji bardzo istotnym zagadnieniem jest problem jak najwcześniejszego diagnozowania choroby alkoholowej. Okazuje się, iż jest to dosyć proste, gdy zna się podstawowe kryteria i zasady. Bezpośrednim i oczywistym symptomem świadczącym, iż dana osoba jest już uzależniona, jest utrata zdolności do kontrolowanego picia. Oznacza to, iż chory może nawet przez dłuższy czas nie pić w ogóle alkoholu, nie jest jednak w stanie kontrolować picia, gdy sięgnie po pierwszy kieliszek. Ci, którzy nadużywają alkoholu ale jeszcze nie są uzależnieni, potrafią pić w sposób zróżnicowany, a więc w zależności od sytuacji, okoliczności, środowiska. Gdy tego chcą, to potrafią zachować umiar. Uzależnieni nie mają już takiej możliwości. Nawet jeśli w sposób najbardziej stanowczy i uroczysty postanawiają, że tym razem wypiją tylko trochę, to za każdym razem kończy się taka próba niekontrolowanym piciem. Oczywistymi oznakami choroby są także: luki w pamięci (tak zwany "urwany film"), psychozy alkoholowe oraz zespół abstynencyjny, czyli silne bóle głowy, trzęsienie rąk, zanik apetytu i tym podobne dokuczliwe zjawiska fizjologiczne, towarzyszące nadużywaniu alkoholu.

Kolejne istotne zagadnienie to kwestia czynników, które warunkują pojawienie się choroby alkoholowej. Uzależnienie od alkoholu jest oczywiście bezpośrednią konsekwencją jego nadużywania. Szybkość pojawienia się tej choroby zależy jednak od wielu okoliczności i w każdym wypadku jest kwestią indywidualną. Do podstawowych czynników, które wpływają na tempo popadnięcia w alkoholizm, należy wiek inicjacji alkoholowej oraz ilość i częstotliwość wprowadzania alkoholu do organizmu.

Wiek inicjacji ma tutaj znaczenie szczególne. Choroba alkoholowa rozwija się tym szybciej im wcześniej dana osoba sięga po raz pierwszy po alkohol. Jeśli kontakt z alkoholem ma miejsce już w wieku szkolnym to uzależnienie może nastąpić bardzo szybko, nawet w kilka miesięcy od rozpoczęcia spożywania alkoholu. Z tego względu nie może być mowy o kontrolowanym czy bezpiecznym piciu alkoholu przez nastolatków. W tym wieku każdy kontakt z alkoholem jest nadużyciem, które grozi szybkim pojawieniem się choroby alkoholowej i w każdym przypadku hamuje normalny rozwój psycho- fizyczny oraz duchowy.

Drugim czynnikiem, który w sposób zasadniczy wpływa na tempo zaistnienia choroby alkoholowej jest ilość i częstotliwość spożywania alkoholu. Zachowanie w tej dziedzinie może zależeć od różnych uwarunkowań, np. od potrzeb psychicznych czy zwyczajów panujących w danym środowisku. W dużym stopniu zależy także od stopnia tolerancji organizmu na alkohol. Podwyższony stopień tolerancji może być cechą dziedziczoną. Może być także cechą nabytą, gdyż wraz z regularnym spożywaniem alkoholu wzrasta uodpornienie organizmu na skutki zatrucia.

Kolejny czynnik sprzyjający coraz większej konsumpcji alkoholu jest związany ze spożywaniem tej substancji dla poprawienia sobie nastroju emocjonalnego. Otóż dla osiągnięcia tych samych efektów emocjonalnych potrzeba w miarę upływu czasu coraz większych ilości alkoholu. Jednocześnie przez pewien okres wzrasta również tolerancja organizmu na alkohol, by następnie raptownie się załamać. Stąd w zaawansowanych stadiach choroby alkoholowej wystarczy już niewielka ilość alkoholu, by doprowadzić do stanu upojenia i utraty świadomości.

W tym kontekście należy wyjaśnić, iż wchodzenie w chorobę alkoholową nie jest związane wyłącznie z jednorazowym spożywaniem dużych ilości alkoholu, chociaż jest to najczęstsza forma popadnięcia w uzależnienie. Jest jednak możliwe także tak zwane "miękkie" wchodzenie w alkoholizm. Polega ono na spożywaniu nawet przez dłuższy czas jedynie niewielkich ilości alkoholu. Dopiero po pewnym okresie następuje istotne zwiększenie spożywanych dawek alkoholu i utrata kontroli nad piciem. Należy też wyzbyć się mitycznego przekonania, że alkoholizm wiąże się jedynie ze spożywaniem wysokoprocentowych napojów alkoholowych. Dla przykładu statystyki z 1992 roku informują, iż w Niemczech jest około dwóch i pół miliona alkoholików, z których ogromna większość uzależniła się od alkoholu poprzez nadużywanie piwa. Wielu nie próbowało nawet innych napojów alkoholowych.

Reasumując dotychczasowe analizy dotyczące natury alkoholizmu można stwierdzić, iż pojawienie się tej choroby jest bezpośrednią konsekwencją nadużywania alkoholu. Tego typu zachowanie jest powiązane głównie ze słabością psychiczno-duchową danego człowieka oraz z niekorzystnym wpływem środowiska społecznego. Natomiast pojawienie się choroby alkoholowej następuje tym szybciej, im wcześniej dana osoba rozpocznie kontakt z alkoholem oraz im częściej go spożywa w znacznych ilościach.

Opis choroby alkoholowej oraz analiza czynników i okoliczności bezpośrednio ją powodujących nie wyjaśniają jeszcze podstawowych mechanizmów tej choroby. Chodzi tu o zrozumienie patologicznych procesów, które tłumaczą zdumiewający fakt, iż dany człowiek kontynuuje nadużywanie alkoholu mimo dramatycznych nieraz konsekwencji, jakie niesie ze sobą tego typu zachowanie. Pytanie o ostateczną naturę choroby alkoholowej jest więc pytaniem o mechanizmy i procesy, które wyjaśniają kontynuowanie nadużywania alkoholu i nieodwracalną utratę kontrolowanego picia.

W świetle współczesnej wiedzy alkohologicznej nie ulega wątpliwości, iż główny mechanizm choroby alkoholowej jest związany ze sferą ludzkich emocji. Oznacza to bardzo intensywne uzależnienie emocjonalne chorego od alkoholu. Jest ono tak silne, iż w zaawansowanych stadiach choroby można je porównać do zależności emocjonalnej małego dziecka od swojej matki czy też do sytuacji człowieka intensywnie i bezkrytycznie zakochanego, który nie wyobraża już sobie życia bez ukochanej osoby. W obu wypadkach poprawa nastroju i poczucie pewności siebie wiążą się z obecnością tej drugiej osoby. Analogiczne znaczenie ma dla samopoczucia człowieka uzależnionego kontakt z alkoholem.

Człowiek dojrzały traktuje emocje jako sygnały czy informacje na temat jego aktualnej sytuacji. W obliczu bólu, niepokoju czy lęku stara się odkryć źródło tego typu przeżyć i tak przekształcać siebie lub rzeczywistość wokół siebie, by przezwyciężyć przyczyny bolesnych przeżyć. Uzależniony rezygnuje z takiej próby i sięga po alkohol, aby zapomnieć o nurtujących go sprawach czy przeżyciach. W ten sposób jednak nie może oczywiście usunąć źródeł niepokoju.

W miarę pogłębiania się choroby alkoholowej sięganie po alkohol staje się coraz częstsze i coraz bardziej zautomatyzowane tak, że w bardziej zaawansowanych stadiach może dojść do sytuacji, w której dany człowiek niemal bez przerwy jest pod wpływem alkoholu. W patologicznie subiektywnym odczuciu alkohol staje się dla niego największym i najcenniejszym przyjacielem, bez którego nie potrafi już wyobrazić sobie życia. Uzależniony stroni więc od każdego, kto nie pije czy stara się zdemaskować jego chorobę. W jego odczuciu taki człowiek zmierza bowiem do pozbawienia go najcenniejszej rzeczy, jaką dysponuje, by radzić sobie z samym sobą oraz z otaczającą go rzeczywistością.

Tak ekstremalne uzależnienie emocjonalne powoduje, że dla chorego alkohol w sensie dosłownym zaczyna być panem życia i największym skarbem. W zaawansowanym stadium choroby alkoholik popada w przerażenie na samą myśl o konieczności funkcjonowania bez alkoholu i nie wyobraża już sobie w ogóle możliwości życia na trzeźwo. Mamy tutaj do czynienia z rodzajem zaklętego koła: wraz z kolejnym trzeźwieniem przychodzi poczucie winy, wstydu, rozgoryczenia, bezradności. Chory jest dosłownie na dnie, ale wtedy właśnie znowu sięga po alkohol, gdyż jest to dla niego najłatwiejszy i najbardziej skuteczny sposób radzenia sobie ze wszystkim co bolesne i przykre. Jeśli nie nastąpi przerwanie tego mechanizmu, to choroba alkoholowa będzie nieuchronnie prowadziła do śmierci.

Gdyby uzależnienie emocjonalne od alkoholu było jedynym mechanizmem choroby alkoholowej, to człowiek nadużywający alkoholu sam dosyć szybko odkryłby, iż picie alkoholu może jedynie pogorszyć jego sytuację a ewentualne odczucie ulgi czy poprawa nastroju to stany chwilowe i iluzoryczne, opłacone bardzo wysoką ceną cierpienia i krzywd wyrządzonych sobie i innym. Rodzi się więc pytanie: jak to jest możliwe, iż mimo tragicznych nieraz konsekwencji, alkoholik kontynuuje nadużywanie alkoholu?

Jest to możliwe ze względu na istnienie drugiego, obok uzależnienia emocjonalnego, mechanizmu choroby alkoholowej. Otóż przywiązanie emocjonalne do alkoholu powoduje zaburzenia w myśleniu, które prowadzą do powstania tak zwanego systemu iluzji i zaprzeczeń. Nie jest to mechanizm specyficzny dla choroby alkoholowej, gdyż ludzka psychika funkcjonuje w taki sposób, iż wszelkie napięcia i zaburzenia emocjonalne powodują zakłócenia w procesach myślenia i percepcji. Na zachowanie człowieka zrównoważonego emocjonalnie wpływają zarówno subiektywne odczucia jak i obiektywne analizy i informacje. Zaburzenia emocjonalne prowadzą natomiast do dominacji czy wprost dyktatury emocji w odniesieniu do procesu myślenia i decydowania.

Wszelkie myślenie człowieka uzależnionego na temat alkoholu jest z tego względu ekstremalnie subiektywne i całkowicie podporządkowane potrzebom emocjonalnym. Używając terminologii Adlera można powiedzieć, że chory posługuje się w tej dziedzinie wyłącznie logiką prywatną. Jednocześnie nawet jeszcze przez dłuższy czas może zachować zdolność logicznego i obiektywnego myślenia o wszystkim poza rolą alkoholu we własnym życiu. W tej dziedzinie wszelkie jego rozumowanie jest całkowicie podporządkowane potrzebom emocjonalnym i nie respektuje elementarnych zasad zdrowego rozsądku.

Na płaszczyźnie intelektualnej nie istnieje więc żadna możliwość porozumienia się z chorym czy logicznej analizy jego sytuacji. Co więcej, próby dyskusji na ten temat stwarzają jedynie okazję, by chory, obalając zarzuty czy argumenty innych osób zgodnie z prawidłami swego chorego myślenia, mógł się subiektywnie upewniać, że nie istnieje żaden problem i że zarzuty środowiska są przesadne czy wprost bezpodstawne. Z kolei dla otoczenia, np. dla współmałżonka, tego typu dyskusje powiększałyby zakres konfliktu z chorym, gdyż nie rozumiejąc patologicznych mechanizmów rządzących myśleniem chorego, łatwo byłoby go posądzić o świadome kłamstwa i przewrotność. Zdolność alkoholika do logicznego myślenia o wszystkich innych sprawach jest tu czynnikiem dodatkowo utrudniającym otoczeniu zrozumienie rzeczywistego stanu jego psychiki.

Mamy tu do czynienia z mechanizmem uzależnienia intelektualnego od alkoholu, przy czym mechanizm ten w sposób szczególny wyraża się poprzez systemem iluzji i zaprzeczeń. System iluzji polega na tym, iż wbrew elementarnym faktom i doświadczeniom chory trwa w subiektywnym przekonaniu, że nie jest uzależniony od alkoholu i potrafi kontrolować swoje picie. Pozostaje też subiektywnie przekonany, że gdyby tylko chciał czy uważał to za konieczne, to w każdej chwili mógłby przestać pić. Z kolei system zaprzeczeń polega na takim interpretowaniu i manipulowaniu faktami i danymi, by negować istnienie problemów związanych z nadużywaniem alkoholu. Jeśli w danej sytuacji negatywne konsekwencje picia są już tak jednoznaczne i drastyczne, iż nawet chory nie jest w stanie temu zaprzeczyć, to i tak znajduje jakieś argumenty, które według jego logiki stanowią zasadne usprawiedliwienie jego zachowania. Typową strategią jest wtedy twierdzenie, iż w obliczu danych trudności czy problemów każdy człowiek sięgnąłby po alkohol. Za takim rozumowaniem stoi oczywiście błędne założenie, iż picie alkoholu jest naturalną i konieczną konsekwencją przeżywanych problemów a nie jednym ze sposobów reagowania i radzenia sobie z nimi. Innym sposobem racjonalizowania obronnego w obliczu nadużycia alkoholu jest twierdzenie, że zaistniała określona okoliczność, w której nie można było odmówić picia. Są to jedynie typowe przykłady argumentowania, których chory ma do dyspozycji dosłownie nieograniczoną ilość.

Obok uzależnienia emocjonalnego oraz systemu iluzji i zaprzeczeń, występuje jeszcze jeden istotny mechanizm choroby alkoholowej. Polega on na ekstremalnych skokach w sposobie widzenia i przeżywania samego siebie. Normalnie funkcjonujący człowiek posiada relatywnie stały, w miarę realistyczny i adekwatnie zróżnicowany system przekonań na temat samego siebie oraz analogiczny sposób emocjonalnego przeżywania własnej rzeczywistości. Współczesne badania w psychologii humanistycznej wykazują jednoznacznie, że to właśnie świadomy sposób widzenia i przeżywania samego siebie stanowi strukturę psychiczną, która w podstawowy sposób określa i integruje zachowanie danego człowieka. Jeśli obraz samego siebie jest jednostronny i niestabilny to nie są możliwe zachowania dojrzałe, zrównoważone i adekwatne.

Tymczasem w sytuacji osoby uzależnionej od alkoholu sposób widzenia i przeżywania samego siebie podlega biegunowym skokom i jest bardzo niestabilny. Alkoholik widzi i przeżywa siebie w sposób skrajnie jednostronny i zmienny. Pod wpływem alkoholu ocenia siebie i przeżywa swoją rzeczywistość zwykle w sposób jednoznacznie pozytywny. Uważa się np. za dobrego, towarzyskiego, przyjacielskiego, zdolnego do wypełniania wszystkich swoich powinności, radosnego i silnego we wszystkich aspektach. Jest wtedy pewny siebie, ma łatwość "kontaktów" z innymi, zapomina o problemach i niepokojach.

Z kolei w fazie trzeźwienia przeżywa siebie w sposób diametralnie przeciwny: z intensywnym poczuciem winy, zawstydzenia, bezradności, słabości. Ma tendencję, by całkowicie przekreślać swoją wartość, jest w stanie załamania, depresji, rozgoryczenia, buntu wobec wszystkich i wobec wszystkiego. Nienawidzi siebie i cały otaczający go świat. Z tego względu to właśnie we wczesnej fazie trzeźwienia przychodzi najsilniejsza pokusa, by znowu sięgnąć po alkohol i szybko zapomnieć o tak dotkliwym bólu. Tłumaczy to charakterystyczne dla ludzi uzależnionych picie "ciągami", które trwają czasem wiele dni a nawet tygodni i są przerywane dopiero na skutek obrony organizmu przed śmiertelnym zatruciem. W zaawansowanym stadium choroby kolejny ciąg picia może zakończyć się zgonem uzależnionego.

Oprócz opisanych powyżej psychicznych mechanizmów choroby alkoholowej (uzależnienie emocjonalne i intelektualne oraz biegunowe widzenie i przeżywanie siebie) istnieją także pewne mechanizmy natury fizjologicznej, charakterystyczne dla tej choroby. Po pierwsze, chodzi tu o tzw. zespół abstynencyjny. Polega on na tym, iż w fazie trzeźwienia alkoholik przeżywa nie tylko bolesne stany psychiczno-duchowe lecz także odczuwa bardzo przykre stany fizjologiczne, np. silny ból głowy, wymioty, trzęsienie rąk, osłabienie, brak apetytu, niezdolność do koncentracji i wysiłku, itp. Po spożyciu niewielkiej ilości alkoholu czuje się znowu nieco lepiej i zwykle interpretuje to zjawisko jako "dowód", iż jego organizm potrzebuje alkoholu do normalnego działania. Także w tym wypadku mamy do czynienia z przykładem tendencyjnego rozumowania, podporządkowanego potrzebie kolejnego kontaktu z alkoholem. Tymczasem zespół abstynencyjny jest głównie skutkiem zatrucia organizmu alkoholem a konsekwencje takiego zatrucia są rzeczywiście doświadczane w sposób najbardziej dotkliwy po zaprzestaniu picia i w miarę odzyskiwani świadomości. Rzeczywiście też sięgnięcie znów po alkohol stanowi najprostszy sposób szybkiego odczucia ulgi. Wyciąganie jednak z tego wniosku, iż organizmowi potrzebny jest alkohol, jest analogiczne do twierdzenia, iż człowiekowi, który stracił przytomność na skutek mocnego uderzenia w głowę, potrzebne jest ponowne uderzenie. Także w tej sytuacji odzyskiwanie przytomności związane jest z odczuciem intensywnego bólu głowy, który rzeczywiście najprościej można zlikwidować ponownym uderzeniem. Takie łagodzenie złego samopoczucia prowadziłoby jednak w sposób oczywisty do śmierci. W obliczu silnego zatrucia organizmu alkoholem człowiek ma dwie możliwości reagowania: przetrzymać naturalne i bardzo dokuczliwe skutki zatrucia albo zatruwać się ponownie. Z jednej więc strony nie powinno się bezkrytycznie ulegać przekonaniu osób uzależnionych, iż ich organizm potrzebuje alkoholu, z drugiej jednak trzeba być świadomym, że początkowa faza po zaprzestaniu picia jest dla nich bardzo trudna i bolesna nie tylko psychicznie lecz także fizycznie.

Obecnie intensywnie prowadzone są badania nad innymi, poza zespołem abstynenckim, aspektami fizjologicznymi choroby alkoholowej. Ich wyniki nie są jeszcze definitywne i nierzadko podlegają możliwości rozbieżnych interpretacji. Najczęściej tego typu badania wykazują, iż w miarę nadużywania alkoholu następują nieodwracalne zmiany w procesie jego przyswajania i chemicznego rozkładu. W konsekwencji w organizmie alkoholika pojawiają się substancje, których obecności nigdy nie stwierdzono w organizmach ludzi nieuzależnionych.

Jedną z takich nietypowych substancji, której obecność w mózgu alkoholików została udokumentowana w ostatnich latach na podstawie badań w USA, jest związek chemiczny zwany w skrócie THIQ, który powstaje właśnie na skutek nietypowego rozkładu chemicznego spożytego alkoholu. Substancja ta ma działanie bardzo silnego narkotyku. Po spożyciu choćby minimalnej ilości alkoholu pojawiają się w mózgu śladowe ilości tego narkotyku i domagają się dalszej porcji alkoholu do swej reprodukcji. Być może to właśnie zjawisko stanowi ostateczne wytłumaczenie faktu, iż alkoholik może w ogóle nie pić alkoholu ale wystarczy nawet mała jego ilość, aby utracił zupełnie zdolność kontrolowanego picia.

W oparciu o powyższą analizę natury uzależnienia od alkoholu należy podkreślić, iż jest to choroba o charakterze chronicznym, pojawiająca się w następstwie nadużywania alkoholu. Podstawowe mechanizmy sprawiające, że człowiek uzależniony kontynuuje picie pomimo coraz bardziej dotkliwych konsekwencji, są związane z zaburzeniami w sferze emocjonalnej i intelektualnej a także w sposobie przeżywania samego siebie. Choroba alkoholowa wiąże się również z zaburzeniami i zmianami w sferze fizjologicznej. Wszystko to sprawia, iż jest to choroba nieodwracalna co oznacza, iż uzależniony nie może już nigdy odzyskać zdolności kontrolowanego picia. Jedynym sposobem powstrzymania choroby jest całkowita i trwała abstynencja. Kolejny rozdział dotyczyć będzie tej właśnie możliwości.

Warunki trwałej trzeźwości w sytuacji choroby alkoholowej

Ustalenie warunków umożliwiających powrót do trwałej trzeźwości w sytuacji choroby alkoholowej wymaga precyzyjnej znajomości genezy nadużywania alkoholu, mechanizmów uzależnienia oraz wszystkich konsekwencji choroby.

Kompleksowe i adekwatne zrozumienie całokształtu sytuacji człowieka uzależnionego nie jest rzeczą łatwą i oczywistą nawet dla specjalistów i terapeutów o dużym doświadczeniu w tej dziedzinie. Nie jest ono tym bardziej łatwe dla samych zainteresowanych, czyli dla osób z chorobą alkoholową oraz dla ich najbliższego otoczenia.

Gdy pyta się ludzi, którzy zaczynają rozpoznawać destrukcyjną obecność alkoholu w ich życiu, o to co według nich samych stanowi ich główny problem, to prawie wszyscy odpowiadają, że problemem tym jest oczywiście nadużywanie alkoholu ze wszystkimi konsekwencjami. Taka odpowiedź wydaje się na pierwszy rzut oka logiczna i słuszna. Jak jednak wynika z poprzednich analiz, tego rodzaju odpowiedź nie uwzględnia jednak całej złożoności problemu.

W swej istocie bowiem nadużywanie alkoholu okazuje się nie tyle problemem co raczej błędną PRÓBĄ ROZWIĄZANIA PROBLEMU. Próba ta polega na dążeniu do unikania świadomego kontaktu z własną sytuacją emocjonalną i egzystencjalną, a zwłaszcza z emocjami bolesnymi. Ich uświadomienie sobie oznaczałoby bowiem zwykle potrzebę podjęcia trudu, by zmienić coś istotnego i trudnego we własnym świecie wewnętrznym lub w zewnętrznym środowisku.

W swoim ostatecznym znaczeniu choroba alkoholowa jest więc konsekwencją błędnej próby rozwiązywania własnych trudności egzystencjalnych. Pojawienie się choroby alkoholowej zmienia jednak radykalnie położenie danej osoby. Człowiek uzależniony stoi odtąd w obliczu nie jednego lecz dwóch istotnych problemów. Z jednej strony znajduje się w obliczu negatywnej, kryzysowej sytuacji życiowej, sygnalizowanej zwykle w sposób bardzo dokuczliwy przez bolesne stany emocjonalne. Z drugiej strony stoi przed zadaniem radzenia sobie z mechanizmami i wszelkimi konsekwencjami choroby alkoholowej, co drastycznie pogarsza jego położenie.

Powrót do trwałej trzeźwości staje się więc możliwy tylko wtedy, gdy nastąpi przezwyciężenie OBU PROBLEMÓW. Wymaga to zarówno likwidowania SKUTKÓW nadużywania alkoholu (mechanizmy choroby alkoholowej) jak i jego PRZYCZYN ( sygnalizowane przez bolesne stany emocjonalne istotne trudności życiowe, których uzależniony nie próbował czy nie był dotąd w stanie rozwiązać).

Analogią ilustrującą tą zasadę może być sytuacja, w której zapalił się las, gdyż uruchomiono w nim nową linię kolejową z wadliwą instalacją elektryczną. Powoduje ona obfite iskrzenie przy każdorazowym przejeździe pociągu. Aby w tej sytuacji uratować las, nie wystarczy jedynie gaszenie pożaru (konsekwencja wadliwej instalacji) ani też jedynie naprawa instalacji (przyczyna pożaru). W pierwszym wypadku nastąpią bowiem kolejne pożary a w drugim pożar trwać będzie tak długo, aż zupełnie zniszczy cały las. Uratowanie lasu jest więc możliwe tylko wtedy, gdy ugasi się pożar oraz zreperuje instalację elektryczną. W sytuacji choroby alkoholowej warunkiem trwałej trzeźwości jest więc całkowita abstynencja oraz uczenie się nowego stylu życia i nowych sposobów rozwiązywania przeżywanych problemów.

Dotychczasowe analizy pokazują, że powrót do trzeźwości stawia alkoholikowi bardzo trudne i wymagające warunki. Warunki te stają się oczywiście tym trudniejsze im bardziej zaawansowana jest choroba alkoholowa. Z drugiej strony człowiek nadużywający alkoholu raczej w nielicznych tylko wypadkach potrafi sam dostrzec problem i zaprzestać picia. Z tego względu szansa na powrót do trzeźwego życia w dużej mierze związana jest z adekwatną i kompetentną reakcją środowiska już we wczesnych stadiach wchodzenia w problemy alkoholowe.

Pierwsza zasada polega więc na szybkim i rzeczowym reagowaniu we wczesnej fazie problemu alkoholowego. Przecież nawet jednorazowe nadużycie alkoholu jest poważnym znakiem alarmowym, który powinien spowodować stanowczą reakcję najbliższego środowiska. Taka reakcja powinna mieć charakter przyjacielskiej uwagi i życzliwej troski bez odwoływania się do osądów i agresywności, bo to powoduje zwykle postawę obronną i agresywną. Prawidłowa reakcja może polegać np. na stwierdzeniu: "Zauważyłem, że wczoraj wypiłeś sześć kieliszków alkoholu. Zdarzyło ci się to już drugi raz. Jestem zaniepokojony o ciebie i zastanawiam się czy nie potrzebujesz pomocy."

Tego typu reakcja jest rodzajem sugestywnego przesłania , o którym trudno będzie zainteresowanemu zapomnieć i które utrudnia lekceważenie rodzącego się problemu. Jeśli zdarzają się kolejne epizody nadużywania alkoholu, to najbliższe środowisko powinno tak postępować, by pijący ponosił wszelkie konsekwencje swego zachowania. Jeśli i to nie pomaga to koniecznie trzeba zwrócić się do osób mogących udzielić pomocy profesjonalnej. Podjęcie samotnej walki oznacza bowiem zwykle porażkę interweniującego. Natomiast stanowcza postawa najbliższych oparta na wskazaniach specjalistów stwarza szansę, by zagrożony uznał swój problem i zmienił postawę wobec alkoholu. Nie należy natomiast nigdy zakładać, iż zrobi on to z własnej inicjatywy.

Inaczej wygląda sytuacja, gdy nie chodzi już o epizodyczne nadużywanie alkoholu ale o sytuację uzależnienia. Tutaj nie wystarczyłoby już samo tylko zaprzestanie picia, gdyż konieczna jest pomoc terapeutyczna oraz stała praca nad zmianą własnej sytuacji egzystencjalnej według konkretnego i precyzyjnego programu. Także w tej sytuacji sam uzależniony nie zrobi zwykle pierwszego kroku. Stąd wstępnym warunkiem jego powrotu do trzeźwości jest adekwatna postawa najbliższego środowiska.

Uzależniony dysponuje systemem iluzji i zaprzeczeń, dzięki któremu potrafi przez wiele lat łudzić się, że nie jest alkoholikiem oraz ignorować coraz bardziej dramatyczne konsekwencje swej choroby. Tego typu subiektywne widzenie siebie i swojej sytuacji nie wystarczyłoby jednak, by móc kontynuować picie. Z tego względu uzależniony staje się stopniowo mistrzem w manipulowaniu swoim najbliższym otoczeniem według strategii: ja piję a wy ponosicie konsekwencje. Potrafi znaleźć w rodzinie, w miejscu pracy, wśród kolegów grupę ludzi, którzy mu mimowolnie i nieświadomie ułatwiają kontynuowanie picia. Nawet te osoby, które bardzo pragną, by przestał pić, przez długi nieraz okres chronią pijącego, nie widząc alternatywnych zachowań lub żywiąc nadzieję, iż chory to doceni i zaprzestanie picia. Są to z reguły iluzoryczne nadzieje, gdyż szansa na zaprzestanie picia pojawia się zwykle wtedy, gdy uzależniony w coraz większym stopniu ponosi konsekwencje swoich zachowań i doświadcza spiętrzenia problemów, np. w postaci zwolnienia z pracy czy odejścia najbliższych osób.

Adekwatna postawa wobec uzależnionego polega więc na konsekwentnym stosowaniu zasady: ty pijesz, ty ponosisz konsekwencje. W praktyce jest oczywiście bardzo trudno zachować taką postawę, np. przestać prać zabrudzoną odzież, nie ukrywać choroby, nie załatwiać zwolnień lekarskich, nie pożyczać pieniędzy, pozostawiać samemu uzależnionemu wszystkie problemy związane z jego piciem. Wielu osobom taka postawa wydaje się w pierwszej chwili okrutna i bezduszna ale w sytuacji choroby alkoholowej jest to jedyna forma dojrzałej miłości, która stwarza uzależnionemu szansę na podjęcie leczenia: jeśli ty będziesz pił a ja będę ponosił tego konsekwencje, to będziesz pił, aż umrzesz a ja nie chcę twojej śmierci. Z tego względu od dziś przestaję cię chronić przed konsekwencjami twojego picia.

Opisana tutaj zmiana zachowania najbliższego środowiska alkoholika nie jest zwykle czymś spontanicznym. Co więcej, z reguły jest ona niemożliwa, dopóki rodzina pozostaje w izolacji i ukrywa się ze swoim problemem przed środowiskiem zewnętrznym. Postulowana zmiana wymaga więc zewnętrznej pomocy osób, które mogą precyzyjnie wytłumaczyć zasady postępowania z chorym oraz pomogą w opracowaniu konkretnych strategii, dostosowanych do danej sytuacji. W praktyce zakłada to kontakt np. współmałżonka osoby uzależnionej z instytucjami udzielającymi profesjonalnej pomocy (np. poradnie przeciwalkoholowe) lub z ruchami samopomocy (kluby abstynenta czy grupy Al-Anon, do których należą rodziny osób uzależnionych).

Pierwszym więc warunkiem, otwierającym uzależnionemu szansę na powrót do życia trzeźwego, jest wyjście z izolacji jego najbliższego otoczenia i nauczenie się, zwłaszcza ze strony rodziny, stanowczej i kompetentnej postawy wobec chorego. Im wcześniej to nastąpi, tym większe jest prawdopodobieństwo, iż osoba uzależniona uzna swój problem i zwróci się o specjalistyczną pomoc.

W polskich warunkach oznacza to zwykle zgodę na terapię odwykową lub włączenie się w jakiś ruch samopomocy. Doświadczenie ostatnich dziesięcioleci potwierdza w sposób niezbity, iż największe szanse na trwałą trzeźwość mają te osoby, które najpierw skorzystają z jakiejś formy terapii profesjonalnej a następnie w sposób stały i regularny uczestniczą w spotkaniach grup samopomocy. Chodzi tu zwłaszcza o grupy anonimowych alkoholików (AA) i o kluby abstynenta.

Terapia profesjonalna trwa z reguły od jednego do trzech miesięcy i jest głównie skoncentrowana na pomaganiu osobie uzależnionej w zdemaskowaniu i precyzyjnym poznaniu mechanizmów choroby alkoholowej. Daje to choremu szansę nabycia kompetencji w panowaniu nad tymi mechanizmami. Chodzi tu o pełne rozpoznanie własnej sytuacji psychicznej (uzależnienie emocjonalne od alkoholu, system iluzji i zaprzeczeń, ekstremalne skoki w sposobie widzenia i przeżywania siebie) i fizycznej (uznanie niezdolności do kontrolowanego picia, uczenie się wczesnego rozpoznawania sygnałów nawrotu picia, itp.). Bez tego bowiem nie będzie możliwe wejście na drogę trwałej trzeźwości. Terapia profesjonalna jest więc tą fazą, która koncentruje się przede wszystkim na samej chorobie alkoholowej i jej mechanizmach oraz uczy nowych kompetencji w stosunku do własnych emocji. W mniejszym natomiast stopniu odnosi się do całościowej sytuacji egzystencjalnej osoby uzależnionej. Z tego powodu stanowi bardzo istotny ale jeszcze wstępny etap na drodze do trwałej trzeźwości.

Powrót do trzeźwego życia w sytuacji choroby alkoholowej nie jest bowiem kwestią jednorazowej terapii lecz procesem trwającym w pewnych aspektach do końca życia. Istotą tego procesu jest taka przemiana własnej sytuacji egzystencjalnej oraz własnego postępowania, by uzależniony powstrzymywał się od sięgania po alkohol już nie ze strachu, iż nie potrafi pić w sposób kontrolowany lecz dlatego, iż umie już radzić sobie na trzeźwo ze swoimi emocjami i z sytuacją życiową. Mamy tu więc w istocie rzeczy do czynienia z procesem bardzo intensywnego rozwoju psychicznego i duchowego. Bez takiego rozwoju nawet długa abstynencja byłaby jedynie okresem oczekiwania na kolejne nawroty picia.

Gdyby więc praca nad sobą ograniczała się tylko do zdemaskowania mechanizmów uzależnienia, to chory zdawałby sobie sprawę, że nie może już nigdy odzyskać kontroli nad piciem ale nie nabyłby jeszcze przez to kompetencji potrzebnych do trzeźwego życia. Z drugiej strony, gdyby proces przemian dotyczył jedynie rozwoju psycho-społecznego i duchowego, to uzależniony uczyłby się nowego stylu życia ale nie posiadałby kompetencji w radzeniu sobie z mechanizmami choroby alkoholowej i one by go nadal zaskakiwały. Proces trwałego zdrowienia jest więc uwarunkowany nie tylko likwidowaniem skutków lecz także przyczyn nadużywania alkoholu.

Prawdopodobnie część uzależnionych poprzestaje na zdemaskowaniu mechanizmów choroby alkoholowej i na określonych zmianach zachowań wobec alkoholu, mając nadzieję, iż jest to wystarczające do odzyskania trwałej trzeźwości. W tej sytuacji abstynencja jest motywowana głównie lękiem a nierozwiązane problemy egzystencjalne powodują w dalszym ciągu duże napięcia emocjonalne. Alkoholik jest wtedy "suchy", to znaczy, że jedynie powstrzymuje się od picia alkoholu ale nie dokonują się w nim przemiany konieczne do trzeźwego życia. Zwykle następują wtedy kolejne nawroty picia.

Trwały powrót do trzeźwości jest konsekwencją stałego i integralnego rozwoju, który umożliwia satysfakcjonujący styl życia. Tego typu rozwój przebiega oczywiście w sposób zindywidualizowany i według rytmu dostosowanego do sytuacji i możliwości danego chorego. Można jednak określić jego podstawowe aspekty i wymiary istotne we wszystkich przypadkach. Chodzi mianowicie o stopniowe odzyskiwanie wewnętrznej wolności a także systemu wartości i autentycznych więzi międzyosobowych. Integralnym elementem takiego rozwoju jest ponadto rozrachunek z bolesną przeszłością oraz rozwiązanie problemu krzywdy, winy i odpowiedzialności.

Odzyskanie wewnętrznej wolności

W sytuacji trzeźwiejącego alkoholika rozwój duchowy zaczyna się zwykle od stopniowego odzyskiwania wewnętrznej wolności wobec alkoholu. Paradoksalnie staje się to możliwe dzięki uznaniu prawdy o bezradności wobec alkoholu, czyli o zatraceniu zdolności kontrolowanego picia. Jest rzeczą nieprzypadkową, iż odzyskiwanie wolności łączy się tutaj z odkryciem prawdy o sobie i o własnej sytuacji egzystencjalnej. W każdym bowiem wypadku granice wolności danego człowieka zależą bezpośrednio od adekwatnego i świadomego nadawania znaczeń wszystkiemu, co dzieje się w jego życiu. Bez pogłębionego horyzontu znaczeń i uznania prawdy o własnej sytuacji nie jest możliwe zachowanie wewnętrznej wolności. Człowiek nie żyje po prostu w świecie otaczających go faktów. Rzeczywistość ludzka, która określa zachowanie człowieka, zbudowana jest z faktów oraz ze znaczeń, jakie owym faktom nadaje dana osoba. To z tego właśnie powodu każdy człowiek inaczej interpretuje i przeżywa rzeczywistość, chociaż od strony faktograficznej żyjemy w identycznym świecie.

Zakres wewnętrznej wolności związany jest zatem bezpośrednio ze sposobem nadawania znaczeń oraz ze stopniem uznania prawdy o sobie. Tymczasem człowiek uzależniony nieraz przez bardzo długi czas żył w świecie iluzji i fikcji, interpretując własną rzeczywistość zewnętrzną i wewnętrzną w sposób patologiczny, zupełnie jednostronny i skrajnie subiektywny, co uniemożliwiało zmianę postawy wobec alkoholu.

Odzyskiwanie dojrzałej hierarchii wartości

Dojrzałe i odpowiedzialne życie nie może opierać się jedynie na spontaniczności czy intuicji. Każdy człowiek, a tym bardziej uzależniony od alkoholu, przeżywa wewnętrzne rozdarcie, niepokój, niepewność zasad i wartości. Jest mu nieraz tak trudno zrozumieć samego siebie oraz odkryć kryteria postępowania, które umożliwiłyby mu autentyczny rozwój i satysfakcjonujący styl życia. Wartości to właśnie owe obiektywne zasady i kryteria postępowania, które chronią człowieka przed ryzykiem błądzenia czy ulegania iluzjom. Najbardziej ogólną wartością jest zasada, iż należy postępować według tego co słuszne, a nie według tego co łatwiejsze czy przyjemniejsze w danym momencie.

W sytuacji człowieka uzależnionego mamy zwykle do czynienia ze znacznym a czasem z niemal zupełnym kryzysem wartości oraz z utratą zdolności do adekwatnego wartościowania rzeczy i wydarzeń. W zaawansowanym stadium choroby dominującym kryterium postępowania staje się unikanie bólu i szukanie ulgi emocjonalnej dosłownie za wszelką cenę. W takiej sytuacji alkohol traktowany jest jako wartość nadrzędna, której chory potrafi faktycznie podporządkować wszystko: zdrowie fizyczne, psychiczne i duchowe, rodzinę, pracę, majątek, pozycję społeczną, itd. W trakcie terapii uzależniony zaczyna uwalniać się od dotychczasowego sposobu wartościowania. Nie oznacza to jednak automatycznego odzyskania adekwatnej struktury wartości. Wielu alkoholików z różnych powodów nie posiadało właściwej hierarchii wartości także przed popadnięciem w uzależnienie. Chory musi się więc uczyć adekwatnej hierarchii wartości oraz dojrzałych wzorców postępowania.

Wartości obejmują i normują wszystkie wymiary życia. Dotyczą sfery fizycznej, psychicznej, duchowej, religijnej, społecznej i materialnej. Stanowią one kryteria takiej postawy i takich decyzji w odniesieniu do wszystkich tych sfer, które umożliwiają człowiekowi integralny rozwój oraz realizację jego powołania. Podstawowe wartości odnoszące się do sfery cielesnej to sen i pokarm, praca i odpoczynek, zdrowy tryb życia, mieszkanie i nieodzowne dobra materialne. Wartości związane ze sferą psychiczną to zdrowie psychiczne, równowaga emocjonalna, wysoki stopień samoświadomości, poczucie bezpieczeństwa, akceptacji, zaufania, itp. Podstawowe wartości związane ze sferą duchową i religijną to miłość, odpowiedzialność, sprawiedliwość, prawda, uczciwość, wierność, nadzieja, wytrwałość, itp.

Odzyskanie czy odkrycie po raz pierwszy takich wartości umożliwia uwolnienie się z dokuczliwych stanów charakterystycznych dla człowieka uzależnionego. Chodzi tu zwłaszcza o poczucie bezradności, bezsensu, zagubienia, a także o chorobliwą nadkoncentrację na samym sobie i szukanie szczęścia na drodze iluzorycznej, nie opartej na faktach i rzeczywistych wartościach.

Powracający do trzeźwości odkrywa coraz wyraźniej, iż jego głównym problemem był nie tyle alkohol ile raczej nieumiejętność życia na miarę swego powołania i możliwości oraz według adekwatnego systemu wartości. Zauważa, że teraz, gdy jest trzeźwy, jego życie stało się w pewnym sensie trudniejsze i bardziej wymagające oraz, że może wytrwać w trzeźwości i żyć odpowiedzialnie jedynie wtedy, gdy będzie kierował się wartościami, o których tutaj mówimy. Jest to zadanie wyjątkowo trudne w sytuacji człowieka, który przez dłuższy okres naruszał elementarne zasady i wartości. W pierwszej fazie trzeźwości może więc on wątpić w celowość i możliwość ich respektowania a nawet w samo ich istnienie. Bardzo jest wtedy pomocny kontakt z osobami czy środowiskami, które mogą stać się znakami i świadkami autentycznych wartości oraz dojrzałych kryteriów decydowania i postępowania.

W tym kontekście jest rzeczą wyjątkowo ważną sposób, w jaki wartości są prezentowane i proponowane trzeźwiejącemu alkoholikowi. Wartości są rzeczywistością obiektywną, niezależną od ludzkiej decyzji lecz mogą być prezentowane w różny sposób. Można je po prostu komuś oznajmiać i - nie zważając na jego aktualne możliwości oraz całość życiowych doświadczeń - żądać ich akceptacji i respektowania. Apeluje się wtedy do wysiłku woli. Wartość przyjęta w ten sposób jest zwykle odczuwana subiektywnie jako coś zewnętrznego, narzuconego czy ograniczającego wewnętrzną autonomię. Nawet najbardziej oczywiste wartości mogą być wtedy postrzegane jako przymus a nie jako źródło mądrości i radości.

O wiele skuteczniejsze jest takie prezentowanie wartości, które sprawia, iż człowiek odkrywa je jako coś, czego szukał i potrzebował, a co do tej pory z różnych względów było poza jego zasięgiem. W takim kontekście przyjęcie wartości związane jest nie tyle z wysiłkiem woli co z pragnieniem i fascynacją oraz z wewnętrznym przekonaniem, iż owe wartości odpowiadają jego istotnym oczekiwaniom oraz zaspakajają najgłębsze aspiracje i dążenia.

Tworzenie dojrzałych więzi interpersonalnych

Odzyskanie autentycznych więzi międzyosobowych jest najważniejszym wymiarem oraz sprawdzianem rozwoju duchowego. Poza kontekstem interpersonalnym człowiek może bowiem nawet przez dłuższy czas łudzić się co do swoich cech, kompetencji, co do stopnia wewnętrznej wolności czy co do wartości, którymi się rzeczywiście kieruje. Miarodajna weryfikacja w tym względzie jest możliwa jedynie w świetle kontaktu z drugim człowiekiem.

Tymczasem także w dziedzinie więzi międzyosobowych sytuacja trzeźwiejącego alkoholika jest wyjątkowo trudna. Zwykle przez wiele lat doświadczał on swego rodzaju antywięzi. W czynnej fazie uzależnienia głównym partnerem jego życia był alkohol a środowisko, w którym czuł się najpewniej, było zredukowane do ludzi podobnie uzależnionych jak on. W takim środowisku przeżywane więzi są chore i destrukcyjne dla wszystkich. Inne środowiska były natomiast traktowane w kategoriach wrogości, agresywności czy poczucia zagrożenia. Trwały powrót do trzeźwości musi w tej sytuacji zakładać odzyskanie, czy w niektórych wypadkach zbudowanie po raz pierwszy, autentycznych więzi, które umożliwiają nową jakość życia.

Więzi interpersonalne obejmują spotkanie z drugim człowiekiem i z Bogiem. W zasadniczy sposób określają też sposób przeżywania samego siebie. Budowanie czy odbudowanie autentycznych więzi dokonuje się zwykle jednocześnie, choć niekoniecznie z równą intensywnością, we wszystkich tych wymiarach. Jest to związane z faktem, że dany człowiek przeżywa postawę wobec siebie i wobec innych według podobnych zasad i dynamizmów. Nie można dla przykładu rzeczywiście przeżywać siebie w kategoriach przyjaźni i szacunku a jednocześnie w sposób destrukcyjny postępować wobec innych. Nie jest też możliwa pozytywna postawa wobec innych przy jednoczesnym przeżywaniu samego siebie w kategoriach wrogości i destrukcji. Ewentualne subiektywne przekonanie o takiej możliwości jest związane z działaniem psychicznych mechanizmów obronnych, zwłaszcza projekcji psychicznej.

W sytuacji człowieka uzależnionego, który powraca do życia trzeźwego, nie jest zwykle możliwe szybkie odzyskanie pozytywnych więzi z samym sobą. Wiąże się to z faktem, że początkom trzeźwienia towarzyszy silne poczucie winy, samopotępienia, niepokoju, bezradności, rozgoryczenia i pretensji do samego siebie. Często alkoholik nie wierzy już, że ktoś może go jeszcze kochać i szanować i że on sam ma jeszcze prawo, by być dla siebie przyjacielem. W takim kontekście przeżywanie pozytywnych więzi z Bogiem napotyka na podobne bariery. Jeśli uzależniony jest człowiekiem wierzącym, to w czynnym stadium choroby przeżywa on kontakt z Bogiem głównie w kategoriach lęku, zawstydzenia, niepokoju, ucieczki a czasem w kategoriach pretensji i rozgoryczenia.

Odzyskanie autentycznych więzi zaczyna się w tej sytuacji najczęściej od nowego typu kontaktu z drugą osobą czy z określonym środowiskiem. Dla wielu uzależnionych punktem przełomowym okazuje się spotkanie z konkretną osobą, która zamiast potępiać czy atakować chorego, zwróciła się do niego z kompetentną, życzliwą ofertą pomocy lub która stanowczo lecz przyjaźnie wyegzekwowała konsekwencje nadużywania alkoholu (np. pracodawca). Jest bardzo trudno o przyjazną postawę wobec uzależnionego, gdyż wymaga to kompetencji, cierpliwości, równowagi emocjonalnej, empatycznego rozumienia przeżyć i sytuacji chorego. Istotne jest tutaj stworzenie własną postawą warunków, by alkoholik mógł doświadczyć, że jest traktowany z szacunkiem, życzliwością oraz zaufaniem dostosowanym do jego aktualnych możliwości.

Jeśli alkoholik doświadcza tego typu jakościowo nowych spotkań i kontaktów, to przezwycięża stopniowo swój dotychczasowy sposób traktowania ludzi i odnoszenia się do nich. Do tej pory był zwykle agresywny, oskarżał, miał pretensje. W postawie innych ludzi upatrywał źródło własnych nieszczęść, cierpień i porażek. Obecnie odkrywa stopniowo zdumiewającą radość przyjaźni, zaufania, wzajemnej życzliwości i wsparcia. Trzeźwiejący doświadcza wprawdzie, że więzi z innymi nadal posiadają także wymiar ciężaru i powinności, ale to właśnie wierność temu ciężarowi staje się źródłem radości i satysfakcji, która nie jest osiągalna na innej drodze.

Pozytywne doświadczenia i więzi z ludźmi umożliwiają także nowy sposób kontaktu z Bogiem. Programu Anonimowych Alkoholików, który umożliwił powrót do trzeźwości już kilku milionom ludzi na całym świecie, wyraża to w następujący sposób: "Postanowiliśmy powierzyć naszą wolę i nasze życie opiece Boga." ( krok III). Trzeźwiejący alkoholik - zwykle dzięki ludzkiej mediacji - odkrywa ze zdumieniem, że jest nadal cenny w oczach Bożych, że odzyskuje więzi przyjaźni. W konsekwencji następuje stopniowe umacnianie wiary, nadziei i miłości. Tego typu przemiany i doświadczenia owocują odwagą prawdy (pobłądziłem, zgrzeszyłem i nie poradzę sobie bez Ciebie) oraz postawą zaufania (ufam, że z Tobą mogę pozostać trzeźwy i że Ty jesteś moją mocą i mądrością). Stopniowo w coraz większym stopniu uzależnieni dążą "poprzez modlitwę i medytację do coraz doskonalszej więzi z Bogiem (jakkolwiek Go pojmujemy), prosząc jedynie o poznanie Jego woli wobec nas oraz o siłę do jej spełnienia" (krok XI programu AA). Warto w tym kontekście zaznaczyć, iż dopowiedzenie, że chodzi o Boga jakkolwiek Go pojmujemy, ma na celu deklarację, iż program AA nie jest związany z jedną tylko formą religii czy wyznania. W przypadku człowieka wierzącego chodzi o Boga w znaczeniu religijnym, któremu trzeźwiejący dobrowolnie i z zaufaniem przywraca rolę Pana swojego życia i pragnie się odtąd całkowicie podporządkować. Trzeźwiejąc, powraca więc do Boga, od którego oddalił się w czasie choroby. W zaawansowanej fazie zdrowienia nie jest to zwykle powrót do stanu sprzed choroby ale oznacza przeżywanie więzi z Bogiem w sposób bardziej osobisty i dojrzały.

Odzyskanie pozytywnych więzi w wymiarze interpersonalnym promuje budowanie nowego rodzaju więzi oraz sposobów traktowania i przeżywania samego siebie. Również w tym wymiarze w życiu trzeźwiejącego dokonuje się proces pojednania. W jego sytuacji bywa to nieraz trudniejsze niż pojednanie z drugim człowiekiem czy z Bogiem. Ktoś, kto wcześniej sobą gardził, nienawidził się i nie widział dla siebie nadziei na przyszłość, teraz uczy się przyjmować własną rzeczywistość w kategoriach przyjaźni, szacunku i troski o własny rozwój oraz o jakość swojego życia. Zaczyna godzić się z prawdą o sobie po to, by się przemieniać a nie, by się potępiać i uznać za więźnia przeszłości. Stawia sobie wymagania ale jednocześnie staje się cierpliwym realistą. Odbudowuje zaufanie do siebie w miarę nowych doświadczeń i staje się dla siebie samego partnerem cennym i ważnym we własnych oczach. Nie ma już potrzeby łudzenia samego siebie z lęku przed bolesną prawdą lecz odzyskuje wewnętrzną wolność i odwagę, by żyć w świadomym kontakcie z samym sobą i akceptować aktualną rzeczywistość i możliwości . Troszczy się o zdobycie potrzebnych kompetencji a także o jakość środowiska, w którym żyje i pracuje. Jest więc autentycznym przyjacielem samego siebie dokładnie według tych samych zasad i kryteriów, jakie weryfikują prawdziwą przyjaźń wobec innych ludzi.

Rozrachunek z przeszłością: problem krzywdy, winy i odpowiedzialności

Rozwój duchowy trzeźwiejącego prowadzi także do odważnego podjęcia problemu krzywdy, winy i odpowiedzialności. Jest to zrozumiałe, gdy uświadomimy sobie, że choroba alkoholowa niesie ze sobą określoną sumę zła i krzywd wyrządzonych przez chorego sobie samemu i innym. Jest to zagadnienie bardzo złożone i wielo- płaszczyznowe. Łatwo tu o uproszczenia i jednostronność.

Ci, którzy nie znają mechanizmów choroby alkoholowej, łatwo utożsamiają wszelkie nadużywanie alkoholu i wszystkie tego konsekwencje z grzechem i winą moralną. Z drugiej strony istnieje ryzyko traktowania wszystkich zachowań alkoholika jedynie w kategoriach choroby, a więc z wyłączeniem wymiaru moralnego. Oba spojrzenia są nie tylko błędne ale też niebezpieczne. W pierwszym przypadku chory może czuć się wprost przytłoczony ciężarem zarzucanych mu win i osądów moralnych, które są uproszczone czy po prostu niesłuszne. Może prowadzić to do samopotępienia, poczucia bezsilności i patologicznego poczucia winy albo do agresywnej obrony i izolowania się od środowiska. W drugim przypadku grozi złudzenie, iż nie jest konieczny żaden rozrachunek moralny z przeszłością. Pozostałby wtedy nierozwiązany problem krzywdy, winy i zadośćuczynienia, co także blokuje powrót do trwałej trzeźwości. Warto więc podać kilka podstawowych zasad i wyjaśnień, które mogą chronić przed uproszczeniami czy jednostronnością spojrzeń.

Należy, po pierwsze, odróżniać fakt naruszenia nakazów czy zakazów moralnych od kwestii indywidualnej odpowiedzialności moralnej. Normy moralne mają bowiem wartość uniwersalną, czyli dotyczą wszystkich ludzi. Odnosi się to także do normy: nie należy nadużywać alkoholu. Natomiast odpowiedzialność moralna za naruszenie tego typu norm jest zawsze kwestią indywidualną. Zmienia się w zależności od stopnia świadomości i wolności danej osoby. Dla przykładu diametralnie inna będzie odpowiedzialność dorosłego i świadomego człowieka, który nadużywa alkoholu, od odpowiedzialności dziecka nakłanianego do picia przez uzależnionych rodziców. Każde nadużycie alkoholu jest zachowaniem destrukcyjnym i krzywdzącym ale kwestia winy moralnej powinna być w każdym wypadku rozpatrywana indywidualnie.

Po drugie, choroba alkoholowa może w określonych wypadkach ograniczać lub nawet znosić odpowiedzialność moralną za dane czyny ale nie eliminuje przez to wyrządzonej krzywdy ani też nie zwalnia od obowiązku ewentualnego zadośćuczynienia. Należy więc odróżniać krzywdę od winy moralnej czy grzechu (uznanie winy moralnej wobec Boga). Trzeba też odróżniać zasadę ponoszenia konsekwencji za własne zachowania od zagadnienia odpowiedzialności moralnej i kary. Choroba alkoholowa jest w każdym przypadku związana z określoną sumą krzywd wyrządzonych sobie i innym i to niezależnie od stopnia winy i odpowiedzialności moralnej danego alkoholika.

Po trzecie, podjęcie rozrachunku z przeszłością jest jednym z koniecznych warunków, by odzyskać trwałą trzeźwość. Dojrzałe i uczciwe rozwiązanie tego problemu dokonuje się jednak stopniowo, gdyż wymaga od trzeźwiejącego odzyskania równowagi emocjonalnej i intelektualnej a także odzyskania podstawowych więzi i wartości. Dopiero wtedy może on zrozumieć, że alkoholizm jest chorobą i jednocześnie uznać, że ta choroba została poprzedzona nadużywaniem alkoholu, a to stawia problem winy i odpowiedzialności. Wtedy też może w dojrzały sposób uświadomić sobie, że choroba alkoholowa nie zwalnia od ponoszenia konsekwencji za określone czyny i wyrządzone zło. Również wtedy, gdy owo zło zostało dokonane przy ograniczonej czy wręcz zniesionej świadomości i wolności wewnętrznej. Krzywda pozostaje bowiem także wtedy krzywdą, a świadomość krzywd domaga się odważnego rozrachunku z przeszłością. Inaczej pozostanie ciągle otwartą i niepokojącą raną, zagrażającą trwałej trzeźwości. W praktyce oznacza to uczciwe uznanie wyrządzonych krzywd i - na ile jest to tylko możliwe - ich naprawienie i zadośćuczynienie pokrzywdzonym. Oznacza też cierpliwą i konsekwentną postawę miłości i odpowiedzialności w obecnym życiu.

Po czwarte, rozrachunek z przeszłością dokonuje się w kontekście kontaktów międzyosobowych, głównie w kręgu osób z najbliższej rodziny. Jeśli traktują one alkoholizm jako synonim grzechu i zła moralnego to zwykle prowokują reakcję obronną chorego i tendencję do negowania wszelkiej odpowiedzialności za własne zachowania. Ponadto osobom z najbliższego otoczenia człowieka uzależnionego grozi pokusa potępiania i obwiniania go za wszelkie przeżywane problemy i trudności. Także za te, za które nie jest on w rzeczywistości odpowiedzialny. Niedojrzała postawa wobec alkoholika może więc w istotny sposób utrudnić mu dojrzały rozrachunek z przeszłością oraz adekwatne rozwiązanie problemu krzywdy, winy i odpowiedzialności. Natomiast życzliwa przyjaźń, delikatność i szacunek, cierpliwość i empatyczne wczuwanie się w położenie uzależnionego może w dużym stopniu ułatwić i przyspieszyć doświadczenie zadośćuczynienia, przebaczenia i pojednania. W każdym wypadku wymaga to jednak dłuższego czasu. Doświadczenie wielu uzależnionych potwierdza, że tego typu proces następuje na ogół nie wcześniej niż przynajmniej po kilku latach trzeźwości.

Powrót do trzeźwości jako stały proces

Wyżej opisane procesy, które warunkują powrót człowieka uzależnionego do trwałej trzeźwości, prowadzą stopniowo do zupełnej przemiany jego sposobów myślenia, wartościowania, przeżywania emocjonalnego, do nowego rodzaju kontaktu z Bogiem, z drugim człowiekiem i z samym sobą. Umożliwiają też rozrachunek z dramatycznie nieraz trudną przeszłością oraz z ciężarem zła wyrządzonego innym i sobie samemu. Tego typu jakościowy rozwój nie może być oczywiście kwestią jednorazowego wysiłku. Jest procesem trwającym do końca życia i wymagającym nieustannej czujności i siły. Najtrudniejszy jest jednak niewątpliwie sam początek, bo wymaga nieraz heroicznego wysiłku, zwycięstwa nad samym sobą, nadziei wbrew nadziei a także uwierzenia, że nowe życie jest jeszcze w ogóle możliwe.

Gdy uzależniony zacznie doświadczać radości z nowego stylu życia według autentycznych wartości i więzi, to odkrywa potężne źródło siły oraz motywacji, by trwać w abstynencji i tak postępować, aby wygrać życie, które wydawało się już beznadziejne i przegrane. Podstawowym źródłem siły, potrzebnej do wytrwania, okazują się odzyskane więzi z określonymi osobami i wspólnotami a także przyjaźń z Bogiem i z samym sobą.

Zasady pomagania uzależnionemu w zachowaniu trzeźwości

Jak zaznaczyliśmy wcześniej, pomoc najbliższego środowiska jest nieodzowna, by alkoholik zaczął w ogóle widzieć swój problem i by podjął próbę życia bez alkoholu. Wsparcie środowiska jest też zwykle nieodzowne a przynajmniej bardzo pomocne w zachowaniu trzeźwości.

Trzeba jednak w sposób stanowczy stwierdzić, iż udzielanie tego typu pomocy wymaga nie tylko dobrej woli i ogólnej dojrzałości lecz także bardzo specyficznych i szczegółowych kompetencji, dokładnie tak jak przy udzielaniu pomocy np. diabetykowi czy człowiekowi ze stwardnieniem rozsianym. Tymczasem w naszym społeczeństwie jest jeszcze wiele osób i środowisk przekonanych, że wystarczy tu po prostu zdrowy rozsądek i intuicja. W obliczu skomplikowanych mechanizmów choroby alkoholowej takie przekonanie jest mylne i niebezpieczne. Każdy więc, kto chce skutecznie i adekwatnie wspierać trzeźwiejącego, powinien najpierw zwrócić się do specjalisty lub przynajmniej sięgnąć po fachową literaturę, by precyzyjnie poznać i zrozumieć naturę choroby alkoholowej oraz właściwe strategie pomagania w poszczególnych fazach powrotu do trzeźwości.

Dopiero po uzyskaniu tego typu kompetencji dana osoba może adekwatnie pomagać, czyli być tak obecna w życiu chorego i tak wobec niego postępować, aby stwarzać mu szansę optymalnego rozwoju. Jest to zresztą zasada odnosząca się do wszystkich sytuacji. Przyjazna pomoc to podstawowa forma miłości, która jest najskuteczniejszym sposobem promocji człowieka i która wyraża się w konkretnym sposobie postępowania dostosowanym do niepowtarzalnej sytuacji danego człowieka. Optymalne warunki trwałej trzeźwości są wtedy, gdy tego typu pomocy udziela uzależnionemu szerszy krąg osób z różnych środowisk oraz gdy czyni to w sposób długofalowy. Niewątpliwie jednak niektóre osoby i środowiska mają w tym względzie szczególne znaczenie.

Największe możliwości posiada zwykle osoba, która stanowi najbardziej znaczącą postać w życiu trzeźwiejącego ze względu np. na wież emocjonalną czy posiadany autorytet. Taką osobą jest często współmałżonek, ktoś z rodziców lub najważniejszy przyjaciel. Istniejące więzi z jednej strony ułatwiają pomaganie, gdyż stanowią potężne źródło motywacji dla obu stron, lecz z drugiej strony mogą stanowić czynnik utrudniający, gdyż łatwo wtedy o subiektywność patrzenia na sytuację chorego a także o zbytni pośpiech.

Ponadto choroba alkoholowa dotyka także partnerów uzależnionego, naruszając ich własną równowagę emocjonalną oraz powodując nieraz szereg bolesnych urazów. W tej sytuacji adekwatne pomaganie trzeźwiejącemu wymaga nie tylko nabycia określonych informacji i kompetencji, ale także przezwyciężenia osobistych trudności, będących konsekwencją życia w bezpośredniej bliskości z osobą uzależnioną. Chodzi tu o cały zespół charakterystycznych zaburzeń, zwanych koalkoholizmem. Przezwyciężenie takich obciążeń wymaga zwykle pomocy specjalistycznej i czasami może przybrać postać terapii w sensie ścisłym. Warto jednak podjąć tego typu wysiłek zarówno ze względu na dobro własne jak i na duże możliwości skutecznej pomocy trzeźwiejącemu partnerowi. Rodzi się wtedy szansa na rzeczywiste i wzajemne rozumienie się oraz respektowanie aktualnych potrzeb i możliwości a także dojrzałe analizowanie wspólnie przeżytej bolesnej historii, w której - patrząc z perspektywy czasu - obie strony mogą odkryć własne błędy i słabości.

Istotne znaczenie dla trwałej trzeźwości uzależnionego ma oczywiście całe środowisko rodzinne. Odzyskanie wewnętrznej wolności i hierarchii wartości, odpowiedzialności i więzi, rozwiązanie problemu krzywdy i winy dokonuje się bowiem i weryfikuje głównie w tym właśnie środowisku. Sytuacja optymalna jest więc wtedy, gdy wszystkie osoby z kręgu najbliższej rodziny zatroszczą się o adekwatne poznanie i rozumienie choroby alkoholowej, o odzyskanie własnej równowagi psychiczno-duchowej oraz o takie zreorganizowanie życia rodzinnego, by przywrócić trzeźwiejącemu role i funkcje, do podjęcia których staje się on zdolny w miarę swojego rozwoju. Z tego właśnie względu nowoczesne ośrodki terapeutyczne przewidują w ramach programu terapii pomoc psychiczno-duchową dla wszystkich członków rodziny uzależnionego oraz uczą ich prawidłowych postaw i zachowań wobec pacjenta, gdy ten zakończy już terapię.

Z natury rzeczy istotną pomocą w rozwoju duchowym trzeźwiejącego może być kontakt z kapłanem. To zagadnienie będzie szczegółowo przedstawione w drugiej części niniejszego opracowania.

10. Warunki wychowania w trzeźwości i zapobiegania problemom alkoholowym
Dotychczasowe analizy ukazują jak dramatyczne i destrukcyjne są konsekwencje nadużywania alkoholu i jak niezwykle trudne i wymagające są warunki powrotu do abstynencji i trwałej trzeźwości w sytuacji choroby alkoholowej. W Polsce dotychczas większość alkoholików nie podejmuje prób leczenia a wielu z tych, którzy walczą ze swoją chorobą, nie potrafi na stałe zachować abstynencji mimo nieraz bardzo intensywnych i szczerych wysiłków. Z tego względu troska o trzeźwość nie może ograniczać się jedynie do interweniowania wobec osób uzależnionych. Jeśli chcemy stworzyć szansę na zmniejszenie ilości ofiar alkoholizmu a także na zmniejszenie obecnej skali zagrożeń alkoholowych to musimy prowadzić bardzo systematyczną pracę profilaktyczną w tej dziedzinie.

Profilaktyka w sensie szerokim oznacza to wszystko, co służy wychowaniu dojrzałych i kompetentnych ludzi, którzy potrafią kształtować swoje życie w sposób pozwalający na głęboką satysfakcję i na dojrzałą samorealizację z zachowaniem wewnętrznej wolności, w tym także wolności od wszelkich uzależnień. Zagrożenie problemami alkoholowymi jest więc tym mniej prawdopodobne, im bardziej dana osoba staje się dojrzała psychicznie i duchowo, im konsekwentniej kieruje się pogłębioną hierarchią wartości, im bardziej autentyczne i przyjazne są jej więzi z samą sobą oraz z innymi osobami.

Wiadomo jednak jak trudno jest o harmonijny i integralny rozwój we wszystkich wspomnianych tutaj wymiarach. Dlatego oprócz profilaktyki o charakterze ogólnym w polskich warunkach są konieczne także wszelkie formy działań, które wprost zmierzają do zmniejszenia zagrożeń alkoholowych zwłaszcza wśród dzieci i młodzieży.

Do tego typu działań służących wprost wychowaniu w trzeźwości i zapobieganiu problemom alkoholowym należy zaliczyć pogłębioną informację i edukację, dotyczącą sytuacji człowieka wobec alkoholu. W wielu bowiem wypadkach inicjacja alkoholowa ma miejsce w wieku, w którym młody człowiek nie zdaje sobie jeszcze sprawy z zagrożeń alkoholowych, nie dysponuje adekwatnym horyzontem znaczeń i wartości ani takim stopniem dojrzałości, który umożliwia zajęcie dojrzałej postawy wobec alkoholu. Ponadto kilka milionów dzieci i młodzieży w Polsce wzrasta w rodzinach alkoholowych, dziedzicząc trudności emocjonalne oraz destrukcyjne postawy i zwyczaje.

Wszystko to sprawia, że w polskiej sytuacji skuteczna profilaktyka musi obejmować systematyczną i bardzo rzeczową informację z dziedziny alkohologii. Informacja taka powinna docierać do młodych zanim nastąpi inicjacja alkoholowa i pojawią się ewentualne postawy pro alkoholowe. Największe możliwości i zadania mają w tej dziedzinie instytucje oświatowe. W praktyce oznacza to, że najpóźniej w piątych czy szóstych klasach szkoły podstawowej dzieci powinny otrzymywać podstawowe informacje na temat psycho-społecznych mechanizmów nadużywania alkoholu, na temat natury choroby alkoholowej oraz jej konsekwencji dla chorego i jego najbliższego środowiska. Powinny być też w pełni świadome, iż każdy kontakt z alkoholem w wieku szkolnym jest już nadużyciem oraz bardzo poważnym zagrożeniem dla zdrowia psychicznego oraz dla normalnego rozwoju fizycznego.

Bardzo dobre efekty profilaktyczne daje także uczenie dzieci strategii odmawiania picia alkoholu. Umiejętność odmawiania picia należy do szerszej kompetencji wyrażania własnej woli i niezależności od innych. Wiele osób ma trudności z oznajmieniem partnerowi swojej odmowy, bojąc się jego ewentualnej reakcji lub czując się winnym. Programy profilaktyczne zmierzają do uczenia spokojnego i stanowczego mówienia "nie" wobec propozycji picia. Podkreślają, iż odmawiający nie powinien czuć się zobowiązany do podawania motywacji, bo to sugeruje, że jego zachowanie jest nie w porządku a ponadto prowokuje partnera do nalegania. Odmowę picia powinno się więc wyrażać jak najprościej i zdecydowanie, np.: "Nie, tego nie chcę"; "Nie, tego nie będę z wami robił".

W pracy profilaktycznej jest rzeczą bardzo istotną, by kształtowanie dojrzałych postaw w dziedzinie alkoholowej nie opierało się głównie na straszeniu negatywnymi konsekwencjami picia alkoholu lecz by przede wszystkim wynikało z promowania mentalności zdrowego trybu życia oraz wszechstronnej troski o prawidłowe nawyki w dziedzinie odżywiania, wypoczynku i relaksu.

Wyjątkowo skuteczne efekty profilaktyczne mają wszelkie działania, które przyczyniają się do promowania dojrzałych postaw emocjonalnych wśród dzieci i młodzieży. Nie ma w tym nic dziwnego skoro główną sferą kontaktu człowieka z alkoholem są właśnie emocje a problemy w tej dziedzinie w istotny sposób powiększają zagrożenia alkoholowe. Formowanie dojrzałości emocjonalnej jest złożonym procesem i wymaga adekwatnej znajomości tej sfery ludzkiej psychiki.

Emocje to sposoby przeżywania samego siebie i otaczającej nas rzeczywistości. Wraz z procesami myślenia stanowią one podstawowy wymiar ludzkiej psychiki. W istotny sposób wpływają na postawy i na całą sytuację egzystencjalną człowieka. W przypadku silnych napięć czy niezrównoważenia emocjonalnego mogą całkowicie zdominować jego zachowania i decyzje.

Emocje są cennym źródłem informacji, gdyż człowiek nie ma w tej dziedzinie takiej możliwości subiektywnej interpretacji i selektywności jak w odniesieniu do własnych procesów postrzegania i myślenia. Dla przykładu można nawet przez dłuższy czas błędnie rozumieć własną sytuację życiową ale znacznie trudniej jest danemu człowiekowi pozostać w złudzeniu, że dobrze się czuje, jeśli przeżywa silny niepokój czy ból.

Emocje nie tylko informują lecz są jednocześnie nośnikiem energii i motywacji. Mobilizują do trwania w tym, co przynosi satysfakcję oraz do podjęcia wysiłku przemiany tego wszystkiego, co wiąże się z zagrożeniami i przykrymi przeżyciami. Z tego względu posiadają fundamentalne znaczenie dla jakości ludzkiego życia i zachowania. Właściwie wykorzystane stają się rodzajem cennego przyjaciela, który udziela potrzebnych informacji i motywuje do działania. Natomiast w przypadku zaburzeń sfery emocjonalnej mogą stać się źródłem zniewolenia i dezintegracji osobowości, jak to ma miejsce np. w sytuacji choroby alkoholowej. Nabycie kompetencji wobec własnych emocji jest więc jednym z podstawowych warunków dojrzałości i autentycznej wolności.

Do podstawowych kompetencji w tej dziedzinie należy zdolność uświadamiania sobie własnych przeżyć oraz umiejętność ich adekwatnego wyrażania. Znane także w Polsce materiały profilaktyczne dla nauczycieli, opracowane w Ośrodku Społeczno-Psychologicznym w Eupen (Belgia), tak mówią na ten temat: "Rozpoznawanie własnych uczuć, umiejętność nazywania ich i wyrażania odgrywa w życiu ważną rolę. Ważne jest także doświadczenie i przyjęcie, że wszystkie uczucia należą do człowieka: te przyjemne i te nieprzyjemne, także mieszane, które niejednokrotnie są najtrudniejsze do zniesienia. Ludzie, którzy uzależniają się od narkotyków, nie potrafią rozeznać się w swych uczuciach i nie potrafią ich innym otwarcie wyrażać. Gdy doświadczają własnej wściekłości lub gniewu, nie wiedzą, jak mają zareagować. Z lęku, że się nie opanują, sięgają po alkohol czy inny środek odurzający. Nie liczą się z tym, że takie środki obniżają zdolność opanowania się i że właśnie pod ich wpływem łatwiej może dojść do prowokacji i agresji."

Wbrew pozorom zdolność uświadamiania sobie własnych uczuć i emocji nie jest więc czymś oczywistym i całkowicie spontanicznym. Większość osób dosyć łatwo potrafi sobie uświadomić jakie ma przekonania na temat swojej osoby. Wielu ludzi ma natomiast trudności z określeniem własnej postawy emocjonalnej do samego siebie. Trudności w adekwatnym kontakcie z uczuciami i emocjami posiadają wielorakie uwarunkowania.

Pierwszym źródłem trudności jest fakt, iż człowiek nie ma bezpośredniej władzy nad swoimi emocjami i że w tej dziedzinie doświadcza swojej szczególnej wrażliwości, zmienności i kruchości. Z tego powodu na ogół niechętnie uświadamia sobie emocje, które są dla niego bolesne czy których nie chciałby doświadczać. W konsekwencji osoby, które doznają silnych i przykrych stanów emocjonalnych, mają często problemy z adekwatnym uświadomieniem sobie własnych przeżyć. Bariery w świadomym kontaktowaniu się z emocjami mogą też wynikać z niezdolności do zapanowania nad nimi i z lęku o ich ewentualne konsekwencje.

Trudności w tej dziedzinie mogą być również rezultatem patrzenia na emocje jedynie w kategoriach etycznych czy moralnych. Grozi to próbą zakazywania sobie określonych sposobów przeżywania czy emocjonalnego reagowania nawet w tych sytuacjach, w których takie przeżycia czy reakcje byłyby postawą naturalną i właściwą. Tymczasem emocje to spontaniczne sposoby przeżywania określonych sytuacji a nie wynik świadomej i dobrowolnej decyzji. Reakcje emocjonalne są więc określoną cechą psychiczną a nie moralną danego człowieka chociaż stawiają przed nim moralny obowiązek formowania dojrzałości w tej dziedzinie. Autentyczna formacja nie byłaby jednak możliwa bez adekwatnego kontaktu z własnymi emocjami. Nie można bowiem kształtować ani kontrolować tych emocji, które człowiek przeżywa nieświadomie.

Dojrzałość emocjonalna oznacza nie tylko zdolność do uświadamiania sobie własnych przeżyć lecz także wiąże się ze zdolnością do ich adekwatnego wyrażania i komunikowania. Prawidłowe komunikowanie emocji stanowi główny element umiejętności, która w psychologii nazywa się asertywnością. Asertywność oznacza zdolność adekwatnego, szczerego i autentycznego wyrażania siebie: własnych emocji, przeżyć, opinii, przekonań czy potrzeb w taki jednak sposób, by respektując samego siebie, respektować jednocześnie także partnera z jego odmiennymi przeżyciami, potrzebami i przekonaniami. Przeciwieństwem asertywności jest zarówno agresywna obrona własnych praw i własnej odrębności kosztem drugiego człowieka jak i nieuzasadniona uległość czy rezygnacja z respektowania samego siebie w kontakcie z innymi osobami.

W odniesieniu do emocji asertywność oznacza bezpośrednie, spontaniczne i szczere komunikowanie partnerowi własnych przeżyć, także tych bolesnych, ale w sposób odpowiedzialny i nie atakujący drugiej osoby oraz jej godności. Tak rozumiana asertywność nie jest zdolnością wrodzoną lecz wymaga określonych kompetencji i treningu.

Okazuje się, że pozytywne zmiany w tej dziedzinie nie tylko w zasadniczy sposób poprawiają jakość kontaktów w rodzinie, szkole czy w grupach rówieśniczych ale także mają znaczenie terapeutyczne dla wielu dzieci i młodzieży. Asertywność chroni bowiem zarówno przed pokusą wyrażania własnych emocji kosztem partnera, co prowadziłoby zwykle do agresywnej obrony z jego strony, jak też przed niebezpieczeństwem tłumienia w sobie własnych przeżyć, co z kolei grozi obciążeniem organizmu niewyrażonymi emocjami z ewentualnymi konsekwencjami somatycznymi, typu ból głowy, zaburzenia w trawieniu, nadciśnienie itp. Tego typu uległość i tłumienie przeżyć może ponadto prowadzić do kumulowania się żalu, rozgoryczenia, wrogości. Wzrasta wtedy poczucie krzywdy, bezsilności a także psychiczna izolacja od świata. Po pewnym czasie taki stan może doprowadzić do zachowań zaskakujących i destrukcyjnych, np. do nieproporcjonalnego i niekontrolowanego wybuchu gniewu i agresji lub do nadużywania alkoholu, sięgania po narkotyki czy leki psychotropowe.

Świadome przeżywanie emocji oraz adekwatne ich wyrażanie i komunikowanie są istotnymi ale nie jedynymi kryteriami dojrzałości emocjonalnej. Ważnym sprawdzianem dojrzałości jest także proporcjonalność emocji i przeżyć do sytuacji, w których się one pojawiają. Niepokojącym znakiem jest natomiast zarówno nadwrażliwość jak i brak reakcji emocjonalnych. Kolejnym sprawdzianem dojrzałości jest bogactwo i różnorodność przeżyć emocjonalnych. Jest to bowiem znak autentycznego reagowania na życie, które niesie ze sobą bardzo zróżnicowane doświadczenia. Niepokojącym sygnałem jest tendencja do przeżywania siebie i świata zewnętrznego według sztywnych i zawężonych schematów, np. depresyjno-lękowych.

Istotnym sprawdzianem dojrzałości jest również odnoszenie się do siebie i do innych głównie w kategoriach bezpieczeństwa i zaufania. Stan stałego i ogólnego poczucia lęku i zagrożenia, nie związany z żadną konkretną przyczyną, jest z kolei wyraźnym znakiem zaburzeń emocjonalnych.

Przytoczone tutaj kryteria dojrzałości powinny być weryfikowane w konkretnym kontekście egzystencjalnym danego człowieka. Ewentualne napięcia czy trudności emocjonalne mogą bowiem być związane z określonymi trudnościami czy sytuacjami, w których zachowanie równowagi emocjonalnej jest trudno osiągalne lub wręcz niemożliwe.

W każdym jednak wypadku dojrzała postawa wobec emocji wiąże się z uznaniem, iż szczęście nie polega po prostu na dobrym samopoczuciu emocjonalnym lecz jest konsekwencją odpowiedzialnego stylu życia. Emocje nie powinny więc stanowić najważniejszego a tym mniej jedynego kryterium postępowania. Trwała satysfakcja wynika bowiem z decydowania się na to co słuszne i wartościowe a nie na to co łatwiejsze czy przyjemne emocjonalnie. Tego typu postawa wobec własnych emocji w istotny sposób zmniejsza ryzyko zagrożeń alkoholowych.

Z dotychczasowych analiz wynika, że bezpośrednie działania na rzecz wychowania postaw trzeźwościowych oraz zapobiegania problemom alkoholowym powinny dotyczyć zarówno precyzyjnej informacji w tej dziedzinie jak również promowaniu omawianych tutaj postaw i kompetencji.

Jest jednak rzeczą oczywistą, iż nie wystarczą działania promujące dojrzałe sposoby myślenia i przeżywania u poszczególnych osób. Oprócz tego typu oddziaływań indywidualnych skuteczna profilaktyka musi obejmować także wymiar społeczny. Systemy przekonań oraz wzorce postępowania zależą bowiem w znacznym stopniu od środowiska rodzinnego i rówieśniczego, w którym wzrasta młody człowiek. W tym kontekście szczególnie skuteczna jest postawa całkowitej abstynencji, zwłaszcza ze strony rodziców i wszystkich wychowawców a także ze strony postaci uczestniczących w życiu publicznym. Abstynencja jest bowiem zarówno konkretnym wzorcem społecznym jak i podstawą przemian polskiej obyczajowości, która ciągle jeszcze stanowi istotne źródło zagrożeń alkoholowych.

Z drugiej strony musimy pamiętać, że co najmniej kilka milionów młodych Polaków wychowuje się w środowiskach dotkniętych problemami alkoholowymi. W tej sytuacji stworzenie szansy, by kolejne pokolenie nie ulegało tym samym zagrożeniom, wymaga udzielenia poszczególnym rodzinom i środowiskom systematycznej pomocy materialnej, psychicznej i duchowej. W tym celu potrzebna jest odpowiednia integracja działań ze strony różnych instytucji i środowisk, jak np. administracji państwowej, szkoły, parafii, służby zdrowia, pomocy społecznej, policji, samorządów lokalnych, zakładów pracy, organizacji społecznych i młodzieżowych, itd.

Wiadomo, że tego typu pomoc nie dociera do wszystkich potrzebujących i że nie zawsze jest w stanie w wystarczający sposób zmienić niekorzystnej sytuacji. Skuteczna pomoc terapeutyczna wymaga więc tworzenia swego rodzaju społeczności terapeutycznych. Szczególnie cieszy w tym względzie powstawanie w całej Polsce świetlic socjo-terapeutycznych dla dzieci i młodzieży z zagrożonych środowisk. Ważną funkcję pełnią też grupy młodzieży z rodzin alkoholowych, związane z ruchem Anonimowych Alkoholików (Al-Ateen) oraz z Klubami Abstynenta. Podobną rolę może jednak odegrać także wiele innych wspólnot czy środowisk. Chodzi tu np. o klasy szkolne prowadzone przez odpowiednio przygotowanych pedagogów. Mogą to być grupy harcerskie czy parafialne wspólnoty formacyjne. Ważne, by działalność tego typu społeczności nie tylko promowała dojrzałość psycho-społeczną i duchową własnych członków, ale także umożliwiała bezpośredni kontakt i udzielanie pomocy rówieśnikom ze środowisk zagrożonych. Młodzi mają bowiem większe niż dorośli możliwości dotarcia do rówieśników z problemami alkoholowymi a ich świadectwo i postawy wywierają silniejszy wpływ niż presja rodziców czy nauczycieli.

Reasumując powyższe analizy można powiedzieć, że sprzymierzeńcami w wychowaniu młodego pokolenia w trzeźwości są ci wszyscy rodzice, nauczyciele, wychowawcy, naukowcy, twórcy kultury, dziennikarze, przedstawiciele instytucji państwowych i społecznych, którzy swoim przykładem i oddziaływaniem pomagają młodym i dorosłym w odkryciu pogłębionej prawdy o człowieku i jego życiu, uczą miłości i odpowiedzialności, wewnętrznej wolności i kompetencji potrzebnych do szlachetnego i satysfakcjonującego życia.

Istotną rolę odgrywają także ci, którzy tworzą warunki i podejmują opisane powyżej działania bezpośrednio zmierzające do wychowania w trzeźwości i zapobiegania problemom alkoholowym.

Fundamenty życia w trzeźwości

Niniejsze rozważania rozpoczęliśmy od obserwacji, iż alkohol towarzyszy człowiekowi przez całe dzieje jego historii oraz że jego obecność ma charakter ambiwalentny. Ambiwalencja ta wynika z faktu, że postawa człowieka wobec alkoholu może być bardzo zróżnicowana. Człowiek potrafi posługiwać się nim w taki sposób, by wyrażać autentyczne więzi z drugą osobą czy wewnętrzną radość ale może też doprowadzić do sytuacji, w której alkohol całkowicie zdominuje i zniszczy jego życie. Tego typu ambiwalentne doświadczenia rzucają światło na złożoność i tajemnicę człowieka oraz na jego sytuację egzystencjalną.

Kolejne rozdziały niniejszego opracowania wskazywały jak bardzo wielopłaszczyznowe są czynniki i uwarunkowania, które kształtują postawę człowieka wobec alkoholu. Problemy alkoholowe są wprawdzie związane głównie ze sferą emocji i psychiki człowieka ale przecież swój specyficzny wpływ i znaczenie ma tutaj sytuacja we wszystkich wymiarach ludzkiej egzystencji. Ważne są uwarunkowania biologiczno-fizjologiczne. Istnieje też jedno- znaczny i ścisły związek między zagrożeniami i problemami alkoholowymi a sytuacją duchowo-religijną danego człowieka oraz kontekstem społecznym, w którym on żyje i funkcjonuje.

Najbardziej bolesną formą problemów alkoholowych jest uzależnienie od alkoholu, zwane alkoholizmem. Chodzi tu bowiem o chorobę, która ma charakter chroniczny i prowadzi do istotnych zaburzeń we wszystkich wymiarach ludzkiej egzystencji. Nie leczona staje się chorobą śmiertelną a powrót do trzeźwości wymaga zwykle ogromnego wysiłku ze strony chorego oraz kompetentnego i przyjaznego wsparcia ze strony innych ludzi.

W tej sytuacji jakże ważne są wysiłki poszczególnych osób i środowisk, zmierzające do wychowania w trzeźwości i zapobiegania problemom alkoholowym. Niewątpliwie istotne jest propagowanie wiedzy o zagrożeniach alkoholowych a także lansowanie zdrowego trybu życia, wolnego od wszelkich uzależnień. Skuteczna profilaktyka to również promowanie dojrzałości emocjonalnej oraz tworzenie korzystnych warunków społecznych dla życia w trzeźwości.

Owocność tego typu wysiłków wiąże się z docieraniem do ostatecznych źródeł trzeźwości. Bardzo symptomatyczna jest w tym kontekście wypowiedź ucznia szkoły średniej, który w czasie jednego ze spotkań zwrócił się do mnie z następującym pytaniem: "Nie rozumiem dlaczego ksiądz przestrzega przed piciem alkoholu? Dla mnie jest on cennym przyjacielem, bo dzięki niemu przeżyłem najpiękniejsze chwile i spotkania w moim życiu."

Wypowiedź tego nastolatka prowadzi nas do źródła problemu: jeśli człowiek nie potrafi czy też z jakiegoś powodu nie jest w stanie doświadczać radości i więzi dzięki sobie i mocą własnych kompetencji oraz dzięki dojrzałej postawie otaczających go ludzi, to alkohol będzie dla niego bardzo atrakcyjny, gdyż ułatwia osiągnięcie przynajmniej namiastki czy iluzji tego typu doświadczeń. By normalnie żyć i funkcjonować, człowiek potrzebuje doświadczenia przyjaźni i radości. Potrzebuje autentycznych więzi z innymi ludźmi i z samym sobą a także z Bogiem - przyjacielem silniejszym od człowieka i objawiającym mu ostateczną prawdę o sensie życia i autentycznych wartościach, które są zdolne najpełniej zaspokoić ludzkie potrzeby i aspiracje. Tego typu więzi i wartości stanowią fundamentalne podstawy trzeźwości oraz wewnętrznej wolności poszczególnych osób i całych społeczeństw.


AUTOR: Ks. dr Marek Dziewiecki

http://www.marekdziewiecki.hekko24.pl/

Księdza Marka spotkałem przed paroma laty na jednej z konferencji Apostolstwa Trzeźwości (przy KEP). Bardzo zależało nam wówczas redagującym czasopismo o charakterze profilaktycznym, miesięcznik LUMEN, aby uzyskać zgodę księdza doktora na możliwość bezpłatnego przedruku niektórych jego artykułów publikowanych w mediach. Musiałem dotrzeć do tekstów źródłowych, bo niektóre wydawnictwa chciały po prostu kasy. Ksiądz Marek przyjął specyficznie prośbę i podszedł do sprawy z pewnym rozbawieniem, dając przyzwolenie na cały zasób materiałów spod jego pióra wychodzących pod jednym warunkiem … ma to służyć innym równie bezpłatnie.

Co właśnie czynię to przedrukowując z zasobów Lumena  prezentowany tu artykuł tematyczny. Składając podziękowania  ks. dr Markowi  Dziewieckiemu  pragnę tez podziękować mojemu serdecznemu wydawcy czasopisma  LUMEN,  lekarzowi psychiatrze Arkowi Filewskiemu. Który bardzo niespokojną duszą jest i dobrym człowiekiem. Przede wszystkim za jego nietypowe i nietuzinkowe spojrzenie na terapię uzależnień, i to, że mu się chciało chcieć wydawać Lumena.  

Krzysztof Hajbowicz


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz