poniedziałek, 31 października 2022

Memento mori …

Wszystkich Świętych

.

Czyli „tony” zniczy (w tym też grających), bazar kwiatowo-stroikowo-wieńcowy i odruch Pawłowa. A po wszystkim ... jakże często, cykliczna,  roczna amnezja. 

Fot; @ BANWI - archiwalne zdjęcie zapomnianego cmentarza. Przygraniczne Branice woj. Opolskie

Kiedyś słyszałem, że to „piękne polskie święto”, chyba i tak chciałem te dni postrzegać. 

Migające wieczorne światełka na cmentarzu, snujący się refleksyjnie w ciszy ludzie. Od czasu do czasu dzieciaki biegające wśród nagrobków i ratujące (altruistycznie) przygasające ogniki na knotach zniczy. 

Ale ten obraz zbyt "idealistyczno idylliczny" począł się rozwiewać w miarę postrzegania, przebytych a z każdą chwilą upływających nieubłaganie sekund, godzin, dni, miesięcy, lat, dekad, etc. 

Jeśli wziąć linijkę szkolną i każdemu milimetrowi przypisać jeden rok – można ten czas bardziej świadomie "ogarnąć", zobaczyć. Popatrz, ile to nam ludziom przypada na statystyczne życie centymetrów? … Osiem, siedem, sześć?!  Czasami więcej a czasami kończy się po dwóch, trzech centymetrach, a czasami jeszcze mniej, bardzo mniej …

Czas – dziwne zjawisko, 

gdzie żaden fizyk nie poda nam definicji (nie odważy się na serio). Zjawisko, które tak naprawdę … może nawet nie istnieje. Lubo „cholernie” trudno je zdefiniować. 

Między innymi, już i św. Augustyn miał z tym chyba problem (z definicją). Znany jest jego tekst; „Czymże jest czas? Jeśli nikt mnie o to nie pyta, wiem. Jeśli pytającemu usiłuję wytłumaczyć, nie wiem”. 

A potem, mniej więcej, już tak pozostało innym do naszych czasów – niby wiemy czym on (ów czas), jego upływ, etc., ale tak naprawdę niewiele, jeśli nie - faktycznie - nic, w istocie. 

Czas wszak jakże względny dla istot w naszym pojmowaniu żywych. Ot chociażby ślimak, bakteria, człowiek, żółw, sekwoja. 

Każde z tych „stworzeń” ma indywidualne postrzeganie jego upływu, czasu reakcji, kresu. 

W fizyce, pojmowanej jako dziedzina nauki, czas jeszcze bardziej gdzieś wiruje "niepojętnie" … bo może nie istnieć wcale (np. przy tzw. czarnej dziurze, przy "horyzoncie zdarzeń" zwalnia do zera prawie, a po jego przekroczeniu pono przestaje istnieć). 

Ba a tam, wszędzie gdzie daje o sobie znać i istnieje ... to istnieje w zależnościach wszelkich i to ... względnie!

Ba, razem z strukturą przestrzeni do spółki. Jakoś nierozerwalnie, jako czasoprzestrzeń. Ze strzałką (wektorem) skierowaną (dla naszej perspektywy) w jedną tylko stronę. Etc., etc., etc.


A teraz wróćmy na cmentarz … 

gdzie zjawisko czasoprzestrzeni blednie, gdzie serca (a właściwie nasze myślenie (mózg? Jego funkcje?) przepełnia smutek, tęsknota, żal po stracie i co by tam jeszcze. 

W najlepszym wypadku sama refleksja nad upływającym nieubłaganie i ostatecznie - dla każdej istoty, każdego przecież człowieka. Memento mori - swoiste przypomnienie.


Taaak ... 

W jakimś owczym pędzie (przepraszam tu wszystkie owieczki), w jakimś nie dającym się być może  zbytnio zdefiniować … kulturowo(?), socjologicznie(?), psychologicznie(?), itp., odruchu. 

W takim przypominającym nieco, w jakimś wariancie i luźnym porównaniu – odruchu Pawłowa …

Gdy tylko nastaje przełom października i listopada wielu z nas dostaje bezrefleksyjnie w tym co czyni, z automatu, swoiste „fiksum dyrdum”. 

Przypatrywałem się nie raz przygotowaniom do Święta Zmarłych,  one (te przygotowania) jeszcze wydają mi się zrozumiałe i zasadne. Ale potem tama puszcza... 

Triathlon po setki zniczy, gdzie taniej, gdzie wymyślniej! 

Niech oko zbieleje … komu (?) sąsiednim pochowanym nieopodal, tym z hm, z prawej(?). 

Niech zbieleje tym żywym Iksińskim, niech zobaczą co i mnie stać na znicz ... z pozytywką! A co?! 

Dreszcze, ciarki przechodzą na myśl … jak z miejsca tego, gdzie nasza tradycja (a nie tylko wszak nasza) nakazuje szacunek, powagę i okazanie chociaż okapniki czci i wszelkich należnych takiemu miejscu refleksyjnych zachowań. 

Ciarki przechodzą, gdy pomyśleć, że przed tym „festiwalem ludzkiej próżności” – mieszkańcy nekropolii … tłumnie się wyprowadzają gdzieś w miejsce spokoju, ciszy „wiecznego odpoczynku”. 

Na szczęście moimi tylko oczyma wyobraźni. 

- „Widzisz pan, jak się pchają chamstwo, gdzie kultura?” - Rzuca w powietrze raczej niż do mnie,  krewka, korpulentna pani wychodząc z auta zaparkowanego (bocznymi kołami) na porytej oponami darni trawnika. Dalej nieco, było jeszcze miejsce na parkingu, ale ...  

Cóż ... takie nasze, polskie, narodowe święto. 

Gdzie sens jego istoty i dawnych zwyczajów jakoś się gubi, zmienia, ewoluuje. Dla mnie coraz mniej akceptowalnie i przyswajalnie. Chociaż w miarę zrozumiale, biorąc pod uwagę nasze typowe ludzkie funkcjonowanie i słabości.

Wszak zaraz po „Zaduszkach” … gdy jeszcze nie pogasną znicze (nawet te na bateryjki i te owe z pozytywkami) na grobach - w sklepach wszelkich - powita nas pan Mr  św. Mikołaj ubrany z amerykańska, swym - „Ho(ł), Ho(ł), Ho(ł)”!

A groby? A zmarli? – cóż przypomną się niektórym znów, za rok, mniej więcej o podobnym czasie.

A może pójdą w zapomnienie i pozostanie nikły ślad, lub resztki czegoś tam, o ile kto nie pomyśli o lapidarium. 

Widziałem wielokroć w różnych miejscach takie zapomniane cmentarze, miejsca pochówku, pozostawione bogom wszelkim a ludziom na zapomnienie. 

Ba często jakże na odrazę ... bo tam szczątki nie "naszych" złożone. (IPN w tym teraz wiedzie prym). Majestat śmierci dla wszystkich jednaki - bez względu czy morderca czy ofiara. Zauważcie - podczas wojny - wszyscy jednako "who is who". Memento mori. 

Tyle że, co z tego … 

A czy po nas wszystkich choćby jakieś wspomnienie pozostanie? Ile, jedno? Dwa? Trzy pokolenia? Ile?! 

Widziałem nagrobki bezdomnych, przeżarte pleśnią krzyże, czasem bezimienne, w zapomnianym kwartale cmentarza. Miejsca pochowanych przez np. MOPS. 

Widziałem nagrobki zarosłe czasem, krzakami i trawą, które przeszkadzały deweloperom. 

Widziałem nagrobki pochowanych pacjentów szpitali psychiatrycznych – zapomnianych od Boga, ludzi i historię … ich historie. 

Szczególne wrażenie zrobił na mnie cmentarz 55 pochowanych pacjentów szpitala Psychiatrycznego w Świeciu nad Wisłą. W nocy z 31 października na 1 listopada 1980 r. doszło do tragedii. Pożar pawilonu XVIII w Górnej Grupie (kujawsko - pomorskie) pochłonął 55 ofiar – spłonęli żywcem. * (1)

Nie wiem jak teraz, bo o cmentarz bardzo dbał człowiek legenda, ks. Roman Zieliński, m.in. kapelan Szpitala Wojewódzkiego Dla Nerwowo I Psychicznie Chorych w Świeciu nad Wisłą, proboszcz ( w latach 1994-2013) parafii pw. Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny (dekanat Świecki) tzw. „Klasztorku”.

Znam i inne zapomniane, i mniej zapomniane cmentarze. 

Gdzie i „piękne” drogie nagrobki wybijają się swym „prześwietnym” majestatem (niczym Tadż Mahal w okolicy) wśród szarych, tanich czasem brudnych, zaniedbanych nagrobków nawet największych nekropolii np. od Szczecina, po małe wioseczki zapomniane, „umierające”, kiedyś bogatych zakładów rolnych PGRów, i tak dalej, i tym podobne.

Wasz Szanowni Czytający Czytelnicy -  ku Waszej refleksji i mojej własnej oraz przypomnieniu istoty rzeczy -  spisałem

Krzysztof Hajbowicz

Fot; @ BANWI - archiwalne zdjęcie
zapomnianego cmentarza. Przygraniczne Branice woj. Opolskie

* (1) - „Zwęglone ciała wrzucono do jednego dołu i zakopano, nie stawiając pomnika." Sekretarz partii ze Świecia nie zgodził się na wyrycie nazwisk na nagrobkach, a tylko na tabliczki NN:.

Czas Świecia https://www.czasswiecia.pl/czas_swiecia/7,88348,26464548,najwieksza-tragedia-w-historii-polskiej-psychiatrii-55-pacjentow.html?disableRedirects=true

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz