Myślozofia (13.IX)

Czas w wymiarze najwyższym

Krzych Hajbowicz

Czymże jest, zastanawiali się od wieków szamani, filozofowie, poeci a dziś na fizykach kwantowych kończąc. Każdemu, czym ma więcej lat, to go coraz mniej. Więc „ciągle nieustannie” żyjemy  w „niedoczasie codziennym”. Ciągle, nam starszym, go brakuje ... na wszystko.

Czas, patrząc oczyma ślimaka, motyla, żółwi z Galapagos czy nastolatków - jest względny. Dla jednych ciągnie się, niczym przysłowiowe "flaki z olejem", jeszcze innym - mija zbyt szybko, by się nim mieć czas zajmować.   

Czas tak naprawdę to teraz ulubiona domena fizyków kwantowych i astrofizyków szczególnie. A tak na co dzień, najczęściej nie mamy czasu, by się kwestią czasu zajmować. 
Zbyt dużo obowiązków, problemów wszak mamy na głowie.

Nie mają ich chyba politycy, bo oni ostatnio, równie co fizycy, zajmują się kwestiami czasu. Czynią to tylko w obszarze czasu minionego, tak jak, za przeproszeniem, rzesza archeologów i historyków – bo ci też tam grzebią. 

Wychodzą im tam tedy, z tego grzebania, różne rzeczy. 
A to, że jakiś król miał dwie żony, a ten czy ów, to tak naprawdę nie wygrał ale przegrał  - tamtą czy inną wojnę, a kazał swoim skrybom napisać ... że wygrał! I tak dalej, i tak dalej.

Najczęściej czas zamknięty obecnie w archiwach opisują ówcześni zwycięzcy, bo pozostałe ślady innej interpretacji historii są zazwyczaj niszczone przez aktualnie rządzącą, aktualną władzę. Tak było jest i będzie.

My, jako ludzie światli, karmimy się tą „intelektualnie” przetrawioną  papką informacji, prac badawczych (w zależności przynależności naukowca, dziennikarza, historyka, itp.  do światopoglądu, zlecenia czy rodzaju inteligencji). 

Tą papką historii obdzielamy później nasze potomstwo. 

Kiedy potomstwo zacznie myśleć samodzielnie i zaczyna poszukiwać odpowiedzi na istotne dla nich pytania, doznaje szoku. 
Bowiem odkrywa potem, że to co wie, na temat minionego czasu, a więc historii jest zgoła nieprawdziwe, głupie, nacechowane polityką, aktualnymi potrzebami, wierzeniami, etc. 

Niemniej to, co spowodowało, że nieprawda, a wiec np. fałsz nadal tłoczony jest do główek naszych potomków (później wszak zadziwiających się). Nie zmienia się on (ten materiał tłoczony do głów), lubo zmienia, w zależności od  potrzeb polityki. Potrzeb programowych, świętych przekonań, stereotypów myślowych i innych. 

Czas jest więc tak manipulowany, że w wymiarze fizyki sama "siostra królowej nauk" powinna zawsze chodzić z wyłupiastymi ze zdziwienia oczyma. Może czas jest więc najwyższy … by to wreszcie zmienić?! 

Zmienić dla dobra nas samych! Jeśli oczywiście chcemy tak naprawdę poważnie patrzeć z nadzieją w przyszłość.  Bowiem kontestowanie czasu przeszłego, minionego - tak jakbyśmy mieli na to jakiś wpływ, jest raczej zajęciem (póki co) na ten stan umiejętności ludzkości jako całości -  bezproduktywnym.  

Ot chociażby domaganie się polityków aktualnie trzymających władzę reparacji od Niemców. 
Cóż w obecnej sytuacji geopolitycznej ..., tylko chyba głuchoniemy ślepiec bez powonienia (tu przepraszam wszystkich niewidomych, głuchoniemych i bez powonienia) mógłby roić w głowie sobie takie pomysły. 

Bo równie dobrze byłoby „wydoić” Szwedów za „potop”, „Ruskich” za stacjonowanie „Czerwonej Armii” w Polsce, Turków i Mongołów za śniadą cerę i skośne oczy ... i najazdy, a daleki obecny Luksemburg w zachodniej Europie za … Jana Luksemburczyka, bo się ten nazywał podobnie i nie był Polakom miły a wspierał zakon NMP. Etc.

Jak nie ma kasy  w budżecie, to każdy pomysł wydaje się ciekawy. Nawet ten od czapy. Cóż nie trzeba być posłem, politykiem aktualnie rządzącym, by takie absurdy wymyślać. Bo można np. importować od Czechów słomę makową, mają tam  w Czechach tego w pip. Hektary obsiewają, kombajnami koszą, śmiejąc się z nas, że my mamy zakaz. A potem ten mak od nich kupujemy. 
Można (jeśli ktoś jeszcze  pamięta kabaret TEY) zrobić np. "ściepę narodową …" i kupić to i owo. 
Można też już teraz, acz kompletnie niedochodowo, np. 14.IX rozpocząć „uroczyście martyrologiczne” obchody światowe rocznicy 17.IX.`39. Można czemu nie, pokazać "Ruskim", patyczkiem Putina poszturchać, a co!! Niech wie, że MY... Potem w te pędy polecieć do … Pani i się poskarżyć, że "Władzio sie chce bić!!!” odpowiadając na zaczepkę. No można. Tylko po kiego!?

Można. Tylko popatrzmy realnie na rzeczywistość z opamiętaniem. Zamiast celowo wypisywać się z  Europy i wcale niepolitycznie robić sobie coraz więcej nieprzychylnych nam Polakom ludzi  (bo nikt w Europie nie będzie sobie zaprzątał głowy, o co tym "polaczkom" chodzi). To może czas najwyższy zająć się rzeczywistością i mądrze planowaniem przyszłości. Owszem o przeszłości należy pamiętać i umieć z niej wyciągać mądre nauki. A nie machać szabelką wtedy, gdy się ją ma z plastiku i moc ... przedszkolaka przed snem. Można śnić o potędze, ale tu czas się obudzić dorosłym. Najwyższy czas! 


Krzych Hajbowicz

***

Protestanci w jedności


Nie szukają rozgłosu, ani nie promują siebie. Pełnią służbę wobec innych, wobec społeczności którym służą, które reprezentują. A nade wszystko są krzewicielami transcendentnych wartości, stanowiących nadrzędny prymat i istotę ich wiary.

Nie wymachują przepisami, konstytucjami, statutami, prognozami, etc. ich wspólną drogą i wykładnią są treści zawarte w Biblii. 
Wczoraj w Malborku spotkało się około pięćdziesięciu osób pełniących różnorodne służby w kościołach różnych denominacji. Spotkali się pastorzy Kościoła Chrześcijan Baptystów, Kościoła Bożego w Chrystusie, Kościoła Zielonoświątkowego z północnego regionu Polski.  

Obradowali nad realizacją wspólnego projektu w poszanowaniu wzajemnym swych odrębności  i zgodzie która by mogła być przykładem dla wielu społeczności, grup i ugrupowań świeckich przede wszystkim. 



zarówno pastorzy jak i społeczności ich zborów nawet przez moment nie próbują polemizować, pouczać polityków, przedstawicieli grup i ugrupowań. Oni wszystkim błogosławią i oddają Stwórcy pomyślność wszystkich ludzi, bez wyjątku.  Celem ich spotkania była ewangelizacja, lecz nie widziana w formie konkurencyjności z jakimkolwiek kościołem, lecz przybliżenia wartości nadrzędnych, bez uwypuklania i wyszukiwania różnic. 


Na wielu dotychczasowych eventach dochodzi do zbliżenia społeczności kościołów protestanckich różnych odłamów i katolickich. Wszak nie o różnice tu chodzi. To wtorkowe spotkanie pokazało jak przy ważkich decyzjach potrzebna jest współpraca, wspólna mądrość, refleksja i rozsądek. 

Tym emanują zawsze, także na wielkich zgromadzeniach dla wszystkich wierzących np. jak trójmiejski coroczny EXODUS, czy na spotkaniach w różnych miejscach w Polsce, razem z katolikami nie rozdzielając, ty stąd, ty z „takiej wiary”, ty z takiej wspólnoty a ty z takiej. Bóg jest jeden i w takim świetle rozpatrują swoje zadania i posługę. I tak było wczoraj. Znamienne jest, że to właśnie Malbork  był miastem spotkania i wspólnych obrad tych denominacji. 
O taką jedność rządzących miastem i modlą się wspólnie członkowie zboru SYLOE (Kościół Boży w Chrystusie) organizator tego spotkania  , błogosławiąc lokalnym władzom, rządzącym wszelkich szczebli w imię dobra, miłości i dbałości o bliźniego kimkolwiek on jest i jakie są jego poglądy 

Już wkrótce więcej na ten temat przybliżymy Państwu
KHAK

***

Element(arz) demokracji Rola świadomości 

W wielu naszych głowach pojawia się cały szereg stereotypów, które niekoniecznie oddają to, co otacza nas w rzeczywistości.  Najczęściej funkcjonuje podział „my” „oni”. Ta biegunowość pozwala psychice „spokojniej” nieco „żyć” i poukładać niepoukładane w „całym tym zgiełku”. Niemniej niczego nie ujaśnia tak naprawdę.  

Niezmiernie rzadko, zbyt rzadko, zastanawiamy się nad istotą samorządności, czym jest  i jakie funkcje spełnia. Ma spełniać np. lokalna administracja a jaką przedstawiciele Rady Miejskiej. Kto jest kim i jaką funkcję pełni ... "merda" się nie tylko obywatelom, ale i często tym (świadomie lub nie), którzy te role pełnią. 

Takoż samo to wygląda z pracownikami urzędów i instytucji. Co często podkreślamy w naszym blogu, pisząc pewnie i trochę zgryźliwie, pytając; „Kto tu dla kogo powinien być i komu służyć” – „Koń dla trawy czy trawa dla konia?!” 

„Lokalna władza” - mówimy często na pełniących kadencyjnie role, jakby z góry oddając (i poddając często niefrasobliwie i  bezwarunkowo), to - że przedstawiciele "lokalnej władzy" są „Alfą i Omegą". I nie piszę to o tych,  którzy pełnią rolę niejako "świecznikową reprezentatywnie", ale głównie o tych,  którzy często zdobyli, wdrapali się z różne, stanowiska.  Otrzymawszy narzędzia płynące z ustaw, przepisów,  funkcje i „rozsiadłszy się” – świecą, grzmią, wyrokują często decydując o  naszym życiu… w „myśl obowiązujących przepisów” za pomocą poodanych sobie (a nie społeczności) urzedników.


Tu żeby nie było! Wielu (znamy takie osoby, piszę też tutaj o nich) wielu jest urzędników, funkcyjnych w samorządach, którzy dbają o innych, pełnią pełną poświecenia, wsparcia a i służebną wobec społecznosci obywateli role, etc. Szcunek dla nich! Niestety, w wielu wypadkach też są i ci z tej drugiej ... "ciemnej strony mocy". 

Wielu mieszkańcom Malborka (podobnie jak i innym w innych częściach naszej Ukochanej Ojczyzny) to często wszystko jedno. Dopóki, dopóty nie muszą się zmierzyć w rzeczywistością np. w trakcie załatwiania, czasem najdrobniejszych spraw, które wydają się proste, logiczne w założeniu i rezultacie… 
Ale nie w  wykonaniu(!) np.  lokalnych, lub poza lokalnych przedstawicieli instytucji, urzędów, w majestacie lokalnego i ogólnego prawa, przepisów, procedur, etc. 

Wtedy „my oni” zaczyna działać jeszcze intensywniej, budując dodatkowo złość. Przerzucamy wówczas nasze frustracje i gotowy mamy podział, źródło nienawiści, winowajców, etc. 

Długo tak można by było pisać i przytaczać nawet konkretne przykłady. Ale zapewne wystarczy szkic takich postaw, aby zrozumieć bez trudu o czym piszę. Wszak to nasza codzienność. 

Jak jeszcze "telewizornia" (TVP)  państwowa politycznie "podleje" propagandą, jak jeszcze różne opcje "wygardłują" swoje racje – trudno jest wtedy o zrozumienie. Wtedy „lanie dostają wszyscy .. jak leci”, czy mają dobre chęci, dobrze czynią, robią i myślą o nas, o społeczeństwie, czy też nie i są łajdakami z założenia myślącymi li tylko o „swoich i sobie”no i na wszystko ... prócz siebie "mają wywalone".

Sądzę (i takie mam doświadczenie), a i wielu specjalistów w sztuce wszelkiej specjalizujących się – pisze, mawia - pokazując przed czym wiedza podstawowa pozwala nam się uchronić, przed jakimi i jak znaczną ilością nieporozumień, błędów i … wypaczeń.  

Kiedy to sobie uświadomimy, że to my jesteśmy fragmentem (bardzo istotnym) suwerena, że to przed nami mają zarówno ci uchwalający uchwały jak i ci wykonujący pracę administracyjną  być transparentni, przejrzyści w tym co robią. 

Jeśli sobie uświadomimy i będziemy mieli w tyle głowy, czym powinny zajmować się i czym są samorządy, samorządowcy a czym organizacje pozarządowe, (tzw. sektor społeczny NGO). 

Że organizm miasta, gminy jest siecią niezwykle delikatnych połączeń, zbiorowiskiem naczyń subtelnie połączonych. Że od sprawnego zarzadzania, współpracy wszystkich i najsłabszego ogniwa w takim organizmie - zależy nasz sukces, dobrobyt a nawet święty spokój. 

To dopiero wówczas łatwiej nam będzie i mamy szansę rozwoju!

Jeśli natomiast wpadniemy w pułapkę i damy się manipulować … cóż, wtedy marny nasz los. 

Jak to zobaczyć, rozróżnić? Chyba podstawowym i najprostszym kluczem do jasnego oglądu jest rzetelna wiedza. Chociażby o tym, co kto może, czy co powinien, i komu ma służyć.  

Na szczęście w całym internetowym galimatiasie są miejsca, gdzie o takich sprawach można przeczytać i wziąć je sobie do serca. Co serdecznie polecam. 

Poniżej (dla przykładu) zamieszczam link do strony NGO i artykułu mówiącego czym są organizacje pozarządowe, po co są zakładane, i jakie pełnią role. 

Bowiem i z tym mamy w Malborku kłopot. Urzędnikom się merda i często „zakładają takowe” (przepraszam inspirują) ciesząc się ze swoich "sukcesów" a tak naprawdę czynią to po to, by mieć jeszcze większą władzę, dostęp do kasy i „wyłączność” na wiele rzeczy. Spotykam się często z takim czymś. Obserwuję nie tylko to, ale póki co - starczy. Życzę refleksyjnej lektury i jak zwykle zapraszam do kontaktu


Krzysztof Hajbowicz
gazeta-obywatelska@wp.pl 

Po co są organizacje pozarządowe (NGO)?Jaka jest rola NGO? Jakie funkcje pełnią organizacje pozarządowe w społeczeństwie i gospodarce? Kliknij link a przejdziesz na stronę NGO i przeczytasz o tym.

***

Recepta na hejt w sieci

Tomasz Kaniecki

"Żeby skutecznie walczyć z mową nienawiści w internecie, warto ukrócić anonimowość w sieci"
Czytaj także dzisiaj;

"Internet stał się tak dużą częścią naszego życia, że nie może być dłużej anonimowy. Potrzebne są regulacje, które skutecznie zniechęcą hejterów i ucywilizują publiczne dyskusje."Robert Graczyk, red. prowadzący Technowinki.onet.plO hejcie opiniehttp://www.komputerswiat.pl/artykuly/redakcyjne/2016/07/dyskusja-jak-mamy-reagowac-na-hejt-w-internecie.aspx  (przyp. Red. Gazeta Obywatelska)

Wracając do artykułu Tomasza Kameckiego;
Rok 2016 (a i pierwsze miesiące 2017 - patrz wczorajszy zamach w Petersburgu)   nie nastraja optymistycznie. Jako Europejczycy doświadczamy częstszych zamachów terrorystycznych, mierzymy się z coraz większą liczbą zamieszek na tle rasowym, a na dodatek Unia Europejska pogrąża się w egzystencjalnym kryzysie.

Nastroje społeczne nie są dobre. Coraz częściej widać, że w ludziach wyzwala się nienawiść, która objawia się wzrostem nacjonalizmów i resentymentów i – niestety coraz częściej – fizycznej agresji. Także w Polsce.
Eksperci od dłuższego czasu zastanawiają się, co tę nienawiść wyzwala. Diagnozy są różne, ale w jednym punkcie większość badających to zjawisko zgadza się: nienawiść zaczyna się od słów.

Bezpieczna przystań nienawistników

Internet jako platforma współczesnej ery komunikacji staje się megafonem nienawiści. Trolle obrażają, nękają, a czasem też grożą innym użytkownikom sieci. Trend ten wydaje się niemal nie do powstrzymania.

Rozwój sieci dał schronienie ludziom, którzy anonimowo mogą wypowiadać się o polityce, religii i społeczeństwie, nie narażając swojej reputacji. Każdy może przybrać fałszywe nazwisko i wyrazić dowolną, również mocno kontrowersyjną opinię.

Anonimowi użytkownicy mediów społecznościowych chętniej niż pozostali (piszący pod imieniem i nazwiskiem) publikują treści najbardziej radykalne, obraźliwe czy raniące. Nie liczą się przy tym z konsekwencjami. Zbadane przypadki wskazują, że około 50 proc. aktów przemocy psychicznej w internecie popełnianych jest anonimowo (1). Efekty tych działań coraz częściej doprowadzają do wykluczenia społecznego, załamań nerwowych, a nawet do prób samobójczych (2). Możliwość ukrycia swojej tożsamości w sieci obniża też jakość dyskusji, ograniczając jakąkolwiek obronę racjonalnych argumentów.

Anonimowość w sieci to nie tylko hejt i jego konsekwencje. Przedstawiciele służb specjalnych i policji w wielu krajach od lat alarmują, że internet jest sprawnym narzędziem rekrutacji członków grup terrorystycznych takich jak Daesh. Ukrywanie swojego prawdziwego nazwiska tylko ułatwia ten proces.

Anonimowo umieszczane treści wywierają silny wpływ na internautów, zwłaszcza tych młodszych, kształtując ich postawy polityczne. Warto w tym kontekście zdać sobie sprawę, że według danych zebranych przez organizację Statista, już ponad 50 proc. użytkowników mediów społecznościowych to ludzie młodzi. Średnio aż 5 godzin dziennie przeznaczają na przeglądanie mediów społecznościowych (3). Treści stamtąd przyswajane lepiej zapadają im w pamięć niż dane pojawiające się w sieci na innych kanałach. Są też dla nich bardziej wiarygodne. Media społecznościowe stały się szybkim i tanim sposobem rozpowszechniania informacji, niekoniecznie zgodnych z prawdą.

Czy tak właśnie wyobrażaliśmy sobie internet? Czy Facebook, Twitter i YouTube nie miały przypadkiem służyć budowaniu zbiorowej odpowiedzialności poprzez promowanie i ułatwianie swobody wypowiedzi w świecie?

Jest zaskakujące, jak niegdyś idealizowany internet przeistoczył się w machinę hejtu i dezinformacji. W mediach społecznościowych, na forach oraz w serwisach prasowych dyskryminujące i wulgarne komentarze to już chleb powszedni. Na Facebooku wiele rasistowskich grup jest jawnych, co oznacza, że każdy może czerpać z ich przekazu, nawet bez zakładania własnego konta.

Zarówno polskie jak i unijne regulacje (4) dążą do tego, aby przejawy mowy nienawiści w internecie podlegały skutecznym i odstraszającym sankcjom. W Polsce kodeks cywilny daje ofiarom hejtu możliwość wytoczenia procesu np. o zadośćuczynienie z tytułu zniesławienia czy groźby. Zawiadomienie wymaga jednak podania imienia, nazwiska i adresu hejtera, a trudności pojawiają się w przypadku braku dostępu do takich danych. Osoba poszkodowana anonimowymi komentarzami ma w praktyce duże trudności w identyfikacji ich autorów w postępowaniu cywilnym i wytoczeniu im powództwa.

Rozwiązanie nasuwa się samo: trzeba rozważyć koniec anonimowości w internecie.

Polityka prawdziwych nazwisk

Kilka lat temu wydawało się, że Facebook znalazł sposób na to, jak radzić sobie z problemem anonimowej nienawiści. Firma Marka Zuckerberga ma ponad miliard aktywnych użytkowników. Są zobowiązani do korzystania ze swoich prawdziwych nazwisk (ang. real name policy). Tym samym biorą odpowiedzialność za to, co piszą – przynajmniej w większości przypadków.

Ale Facebook stworzył furtki w swoich zasadach. Przykładowo zezwala na kilkukrotną zmianę nazwiska, a umieszczanie anonimowych komentarzy możliwe jest za pośrednictwem tzw. fan page’a (profilu na Facebooku promującego osobę, firmę, markę itp.).

Mimo tych wyjątków, real name policy jest stosunkowo skuteczna. I być może doszliśmy do momentu, w którym trzeba rozważyć koncepcję real name policy Facebooka jako normę funkcjonowania w całym internecie.

Istnieje zasadnicza różnica między anonimowością online, a prywatnością. Postulując „politykę prawdziwych nazwisk”, nie mam na myśli wprowadzania cenzury, ani nie proponuję ingerencji w czyjekolwiek życie prywatne. Sens tego rozwiązania sprowadza się do tego, by osoby piszące coś w sieci brały za to odpowiedzialność – tak jak ma to miejsce w niewirtualnej rzeczywistości. Nie chodzi więc o pobieranie żadnych danych, ani przekazanie kontroli nad nimi zewnętrznym podmiotom, na co i tak użytkownicy wyrażają zgodę, tworząc konta i profile w mediach społecznościowych.

Zmiany oznaczałyby jedynie (i aż), że każda osoba biorąca udział w dyskusji online wiedziałaby, kto znajduje się „po drugiej stronie”.

Wiele czołowych tytułów prasowych już dawno zakazało anonimowych komentarzy na swoich stronach lub wręcz całkowicie wyłączyło możliwość ich zamieszczania. W 2010 roku laureat nagrody Pulitzera, felietonista Leonard Pitts stwierdził, że anonimowe komentarze stały się schronieniem dla fanatyzmów, podłości i nieścisłości, szarpiąc resztki naszej przyzwoitości.

Polityka real name może zmniejszyć niektóre przejawy mowy nienawiści. Może także zniechęcić ludzi do propagowania kontrowersyjnych ideologii i podsycania konfliktów społecznych. Istnieje szansa, że gdyby ludzie mieli świadomość, że piszą jawnie, zrezygnowaliby z umieszczania bezmyślnych komentarzy. Pozostaje pytanie, czy stłumiona ekspresja nie zmniejsza ryzyka wystąpienia działań nienawistnych.

Kiedy anonimowość jest potrzebna

W niektórych wypadkach anonimowość ma sens, jest narzędziem wspomagającym ekspresję. Przykładowo, nastoletni gej mógłby chcieć komunikować się pod pseudonimem, by uniknąć zastraszania w szkole. Podobnie pracownik obawiający się reakcji swojego szefa. W takich sytuacjach – zamiast obowiązku korzystania z internetu przy użyciu własnego nazwiska – użytkownicy mogliby nadal funkcjonować anonimowo. Pod jednym warunkiem: traciliby to uprawnienie w przypadku używania konta np. do ośmieszania, poniżania, zastraszania czy szantażu innych.

Zwalczanie mowy nienawiści w internecie dotyka kwestii fundamentalnej, jaką jest wolność słowa. Mowa nienawiści nie wchodzi w skład tej wolności. Internetowi hejterzy i trolle mają tę „przewagę” nad rozsądnymi użytkownikami internetu, że nie czują odpowiedzialności za wypowiadane słowa. Ograniczając anonimowość w internecie, możemy podciąć im skrzydła.

(1) J. Pyżalski, „Agresja elektroniczna i cyberbullying jako nowe ryzykowne zachowania młodzieży, Kraków 2012, s. 144-146.
(2) “School Bullying, Cyberbullying, or both: Correlates of Teen Suicidality in the 2011 CDC Youth Risk Behavior Survey”, internet.
(3) Raport „E-commerce w Polsce 2015” autorstwa Gemius, internet.
(4) Na przykład: art. 190, 190a, 212, 216 kodeksu karnego, decyzja Rady 2008/913/WSiSW z dnia 28 listopada 2008 r. w sprawie zwalczania pewnych form i przejawów rasizmu i ksenofobii za pomocą środków prawnokarnych, kodeks postępowania KE dotyczący nielegalnego nawoływania do nienawiści w internecie.

*Tomasz Kaniecki – student prawa, wiceprzewodniczący European Democrat Students, organizacji stowarzyszonej z Europejską Partią Ludową. Kieruje zespołem Social Media EDS

***

Mowa nienawiści

Krzysztof Hajbowicz

Mój przyjaciel ze stowarzyszenia
(MFP )* często się posługuje, określając czyjąś wypowiedź, czy ona jest językiem szakala czy językiem żyrafy. (Oto wpływ coachingu na nasze życie sic!). Zgadzam się z nim, chociaż żyrafy niekoniecznie są moimi ulubienicami, to sympatyzuję z tym poglądem. 


Niemniej nie zgadzam się z całkowitym wysterylizowanym przekazem wszelkich informacji.
Bo oto mamy dwa odmiennie różne krańcowe wręcz style – jedne media opluwają bez opamiętania. Czynią tak z pełną świadomością i na zlecenie swoich mocodawców, lubo odwrotnie jakby nie postrzegając błędów, skrzywień i zła – pieją z zachwytu peany, robiąc ludziom "wodę z mózgów". Przytępiając przy okazji pole postrzegania i widzenia odbiorców.

Drugi styl przekazu natomiast wygląda jak nie przymierzając szary papier  toaletowy. Wyczyszczony wyzuty z wszelkiej emocjonalności. Tak jak to uczył mistrz Józef Bocheński, a nawet dalej – dziennikarz niewiele się ma różnić od dyktafonu czy kronikarza. Niemniej takie nagie newsy mogą porobić więcej zła niż te naznaczone wewnętrznym duchem komunikacji.

Te wielce poprawne wypowiedzi, artykuły, zwroty utożsamiamy najczęściej z urzędowym językiem Unii Europejskiej. Ale to nie koniecznie prawda, choć zdarzają się takie owoce jak pomidor.  Ale najczęściej są fabrykowane przez przeciwników Unii i chcących tej Unii dowalić, a nie wytknąć słusznie błędy. Sądzę że oby dwa style należałoby i trzeba odrzucić.

Przekaz informacji nie jest suchą relacją bo za nią jest żywy człowiek z całą bogatą lub mniej osobowością. To w nim powinny być granice i zrozumienie tego co chce przekazać. Wyobrażacie sobie wojownika spod Maratonu przynoszącego „bez-emocjonalną” wieść wygranej o powstrzymaniu Persów, "bez-emocjonalny" opis radości wybuchający z tego powodu wśród tłumu Greków?

Poniżej chciałbym wspólnie Wami przypatrzeć się groźnym zjawiskom, gdzie emocje podsycane wśród innych, czasem nieświadomych temu ludzi, przekształcają się w planowe zło. 

Filmowy Pawlak wszak powiedział że "Polska nie dzieli się na tych zza Buga i na tych z Centrali tylko na mądrych i głupich". 

Tą Pawlakową wynikającą z emocji wszak sentencję warto byśmy przyjęli z miernik, w każdym bądź razie tak mi się wydaje. Bo przejście z do krańcowych sposobów nie prowadzi do niczego dobrego.

 A i los może nas zakpić. Mam też dziś innego przyjaciela, Żyda z pochodzenia, który nie wiedząc nic o swojej przeszłości był zaprzysięgłym antysemitą.  No i chichot losu. Teraz pomaga takim jak On i uczy czym jest zrozumienie, tolerancja, inne postrzeganie współczesnego świata. Ale czy do tego potrzebne jest aż takie przeciągnięcie „tyłkiem po żwirze” przez los? 
BANWI
Czym jest mowa nienawiści

Mowa nienawiści (ang. hate speech) jest zjawiskiem, które polega na używaniu języka w celu rozbudzenia, rozpowszechniania czy usprawiedliwiania nienawiści i dyskryminacji, jak również przemocy wobec konkretnych osób, grup osób, przedstawicieli mniejszości czy jakiegokolwiek innego podmiotu będącego „na celowniku” danej wypowiedzi. Akceptacja mowy nienawiści w wymiarze społecznym prowadzi do utrwalania się stereotypów, uprzedzeń i powodując mniejszą akceptację przedstawicieli grup ‘hejtowanych’ może także prowadzić do tzw. przestępstw z nienawiści (ang. hate crimes). Mowa nienawiści przyjmuje różne formy i dlatego istnieje trudność w jednoznacznym określeniu czym ona dokładnie jest. Mimo iż żadna z wielu powstałych dotychczas definicji tego zjawiska nie jest powszechnie akceptowana i używana, to dosyć często mowę nienawiści rozumie się zgodnie z definicją Rady Europy.


Mowa nienawiści — definicja Rady Europy

Mowa nienawiści to „wypowiedzi, które szerzą, propagują i usprawiedliwiają nienawiść rasową, ksenofobię, antysemityzm oraz inne formy nietolerancji, podważające bezpieczeństwo demokratyczne, spoistość kulturową i pluralizm”.

Przestępstwo z nienawiści — definicja Biura Instytucji Demokratycznych i Praw Człowieka Organizacji Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie 


Przestępstwem z nienawiści jest każde przestępstwo natury kryminalnej, wymierzone w ludzi i ich mienie, w wyniku którego ofiara lub inny cel przestępstwa, są dobierane ze względu na ich faktyczne bądź domniemane powiązanie, związek, przynależność, członkostwo lub udzielanie wsparcia grupie wyróżnianej na podstawie cech charakterystycznych wspólnych dla jej członków, takich jak faktyczna lub domniemana rasa, narodowość lub pochodzenie etniczne, język, kolor skóry, religia, płeć, wiek, niepełnosprawność fizyczna lub psychiczna, orientacja seksualna lub inne podobne cechy.


Mowa nienawiści — jak przeciwdziałać?

Reagować na wszelkie przejawy mowy nienawiści i podejmować wczesną interwencję; Włączać się w budowanie społecznego zaplecza działań antydyskryminacyjnych oraz wspierać takie inicjatywy;
Współtworzyć  przestrzeń do budowania poczucia wspólnoty między członkami większości, a grupami mniejszościowymi. Mądrze zdobywać wiedzę i współredagować. A to jest chyba najtrudniejsze. Odwoływać się do wszystkiego co łączy a nie co dzieli. Tu Szacun dla moich przyjaciół z gdyńskiej dzielnicy - Witomina, spod Witawy. Nazwalibyście ich kibolami – a to bardzo, ale to bardzo wrażliwi ludzie. Przesyłam „Żółwika”.  Ale to opowieść na inny raz i przyrzekam że o tym napiszę. Bo warto, to mniej więcej takie przeobrażenie jak tego mojego przyjaciela Żyda, co był ongiś… antysemitą. 
Te dwa wrzucone mimochodem przykłady mają potwierdzić ze to co poniżej to nie jest teoria.

Co na to polskie prawo?

Mimo że w polskim prawie nie stworzono osobnej regulacji dotyczącej mowy nienawiści i zbrodni nienawiści, to oba te zjawiska są uznawane za niezgodne z istniejącym polskim prawem (przepisy Kodeksu karnego oraz Kodeksu cywilnego). Dla przykładu znieważanie, pomawianie, grożenie czy nawoływanie do nienawiści na tle różnic narodowościowych, etnicznych, rasowych, wyznaniowych albo ze względu na bezwyznaniowość jest zabronione i podlega karze na podstawie kodeksu karnego (art. 212, 216, 256, 257).

Internet a mowa nienawiści w procentach

Według badania z 2014 r. Centrum Badań nad Uprzedzeniami UW oraz Fundacji im. Stefana Batorego młodzi Polacy (w wieku 16-18 lat) bardzo często stykają się z mową nienawiści w Internecie. Przykłady w procentach:


źródło
http://uprzedzuprzedzenia.org/


(MFP )* - Malborskie Forum Pomocowe

przeglądnij;
Poradnik Obywatela Adam Kwiecień    
http://otwarta.org/wp-content/uploads/2011/11/Zeszyt5-Raport-2010-Poradnik-Obywatela.pdf

***

Cena oszukiwania siebie

Małgorzata Stawarz

Niektórzy ludzie sądzą, że dowartościowują się ... przez oszukiwanie samych siebie 

Duży wpływ na rozmiary i charakter bankructwa człowieka ma oszukiwanie samego siebie. Wielu ludzi robi tak, żeby sztucznie podnieść własną samoocenę. Jest to bardzo groźne z wielu powodów, ale głównie chodzi o wmawianie sobie cech i umiejętności, jakich się nie ma. 

W ten sposób człowiek wierzy również w wyimaginowane szanse i podejmuje zbyt wielkie ryzyko. Rozczarowuje się w stosunku do siebie, gdy przychodzi 
bankructwo. Z czasem powstają również iluzje wobec świata oraz innych osób. 

Z tego powodu osoby bankrutujące czują nieuzasadnione rozczarowanie wobec 
różnych ludzi. Ich rozgoryczenie jest oparte na własnym błędzie myślenia, a nie 
faktycznej winie kogoś innego. 

Ten, kto sam siebie oszukuje, po pewnym czasie bierze za przyjaciół osoby, które są w rzeczywistości jego wrogami, tylko dobrze zamaskowanymi. Przyjaciół zaś traktuje jak wrogów. 

Kłamstwo wobec samego siebie jest przyczyną przyciągania oszustów. 

Bywają oni niekiedy bardzo groźni i sprytni. Do osoby, z której zrobią bankruta, 
przyciąga ich energia negatywna. Jest ona zawarta w myślach oszukującej się 
osoby. Mówimy przecież: swój swojego zawsze znajdzie. 

Konsekwencją jest zatem lawina problemów! Niewinne na pozór oszukiwanie samego siebie, prowadzi do konfrontacji z manipulantami, ludźmi podstępnymi i 
realizującymi bardzo złe zamiary. I trudno się dziwić! Tworząc energię 
negatywną, daje się dostęp do siebie ludziom podobnym. 

Jeśli ktoś wmawia sobie, że jest piękny, to łatwo padnie ofiarą podrywacza. 
Jeśli ktoś oszukuje się, że ma dryg do interesów, to szybko zostanie wciągnięty 
do interesu ze złodziejem, oszustem i malwersantem. Jeśli ktoś wierzy w swoje 
niewyczerpalne siły, to staje się istnym wołem roboczym we własnym środowisku, wykonującym za innych wszelkie prace. 

Większość oszukujących się osób żywi przekonanie, że wszyscy wkoło wierzą w ich wykreowany wizerunek. Bankrut ma więc ludzi za idiotów, a okazuje się, że drogo to kosztuje. Nie umie przecież przewidywać reakcji innych osób, oceniając sytuację przez pryzmat własnych wyobrażeń. Nie docenia zatem i nie bierze pod uwagę cudzego rozsądku, zapobiegliwości, zdolności tworzenia korzystnych układów asekurujących ich interesy. 

Pada zatem ofiarą nieuczciwej gry, jaką sam prowadzi, żyjąc w przekonaniu o 
cudzej głupocie. Bankrut jest zaskoczony tym, że ludzie mają jednak rozum, 
instynkt, zaskakujące szczęście. Może być więc rozczarowanym także tym, że 
pewnych osób nie udało mu się oszukać! 

Niektórzy ludzie sądzą, że dowartościowując się przez oszukiwanie samych siebie, podnoszą swoje możliwości oraz perspektywy. Nazywają to pozytywnym myśleniem. Kłamstwo podnosi optymizm na pewien czas, a potem uzależnia, jak narkotyk. 

Oszukując samego siebie, wchodzi się niepostrzeżenie w jego szpony. Niektórzy 
muszą z tego powodu zmieniać środowisko. Nie potrafią bowiem zaprzestać 
kłamania, pomimo ciągłego ośmieszania się i utraty zaufania u ludzi. 

Prawda - choć boli, to oczyszcza i ratuje przed bardzo przykrymi konsekwencjami. 

Optymizm oparty na oszukiwaniu się jest możliwy, ale trwa krótko i jest pułapką. Ten rodzaj optymizmu, uniemożliwia obiektywną ocenę okoliczności. To bardzo podnosi poziom podejmowanego przez ludzi ryzyka. 

Ofiarami niekorzystnych zmian warunków i sytuacji, stają się osoby tworzące w 
swoich myślach sztuczny optymizm. Tworzą go nie tylko dla poprawy własnego 
nastroju, ale także dla zyskiwania sympatii innych. Z tego względu, sztuczny 
optymizm uniemożliwia ludziom wycofanie się z ryzykownej sytuacji. Boją się oni utraty akceptacji środowiska, w którym wymagany jest optymizm, entuzjazm i szybkie działanie. 

Oszukiwanie samego prowadzi do utraty świadomości prawdziwych zalet! 

Trudno poznać własne cechy i korygować je na bieżąco, ponieważ ich zauważenie oraz ocena wymaga bezstronności. Osoba oszukująca samą siebie nie jest bezstronna. Jest tendencyjna, bo kreuje obraz rzeczywistości i siebie w oparciu o fałsz. Nie znając swoich słabych cech, nie zna się również silnych. 

Kiedy ktoś wpada w kłopoty, a nie umie odszukać w sobie niczego pozytywnego i mogącego dawać ratunek, to odczuwa całkowitą bezradność. Nie ma przecież 
świadomości, ile sam w sobie kryje rozwiązań i jakie ma mocne strony. O ile 
przed bankructwem wiele osób ma o sobie doskonałą opinię, to kiedy ono  następuje, jest to opinia skrajnie przeciwna. 

Skutkiem tego bywa przesadna surowość w osądzaniu własnych błędów, jak też 
dalszych perspektyw. W ten sposób wiele osób traci nadzieję na poprawę życia. 

Wyjście z kryzysu wymaga uświadomienia sobie pozytywnych cech, na równi ze 
słabymi. Bankructwo rujnuje obraz cech pozytywnych. Wraz z nimi rozpływa się 
nadzieja. 

Człowiek odbudowuje ją na nowo dopiero wtedy, gdy odnajduje swoje prawdziwe i pozytywne cechy; w nich tkwi jego szansa i bogactwo. 

Kłamstwo to bardzo słaba energia. 

Przejawem jej słabości są okresowe zwątpienia na temat własnych perspektyw osób, które same siebie oszukują. U takich osób okresowo nasila się lęk przed losem. 

Aby sztucznie podtrzymać moc raz użytego kłamstwa, tworzy się fałszywe mity o sobie. Ich zadaniem jest podtrzymywanie złudzeń. To sposób, aby w razie 
zwątpień, ktoś inny wymienił zalety lub szanse, których w rzeczywistości nie ma. 

Osobom mającym przeciętną urodę, a wmawiającym sobie nadzwyczajne piękno, otoczenie sypie komplementami na temat ich wyglądu i atrakcyjności. Słabym fizycznie pozwala wierzyć w świetne zdrowie, dlatego zaczynają oni prowadzić ryzykowny tryb życia. Ludziom zadłużonym wmawia się, że mają w ręku fortunę. Osobom znienawidzonym wmawia się, że świat ich uwielbia. Po co to wszystko? 

Kłamstwo jest zaraźliwe. 

To znaczy, że najbliższe otoczenie szybko je akceptuje, zauważając w tym swoje  wygody i korzyści. Błyskawicznie znajdują się osoby, które żerują na powstałych mitach. Nawet podtrzymują je świadomie, aby zmobilizować konkretną osobę do działań, jakie są innym wygodne. 

Oszust staje się zatem ofiarą własnego kłamstwa i zostaje zmuszony do 
podtrzymywania mitów, jakie stworzył. Osobę zadłużoną, można w ten sposób 
naciągnąć na fundowanie innym przyjemności i wygód. Osobę chorą i wymagającą regularnego trybu życia, można skłonić do całonocnych spotkań towarzyskich. Osobę, której i tak się nie lubi, można obłaskawić i zyskać np. awans lub podwyżkę. 

Podtrzymywanie mitów na własny temat, czasem drogo kosztuje. Pomysłowość ludzi w  wykorzystywaniu tych, którzy stworzyli wokół siebie mit, praktycznie nie ma końca. 

Otoczenie nie chce zrezygnować z kłamstwa, w które wierzy lub nie, ale zaczyna na nim zyskiwać. Zamiana kłamstwa na prawdę może trwać wtedy nawet lata! Stworzony mit staje się zaklętym kręgiem, z którego trudno wybrnąć. 

Ofiary mitów, choć same je czasem tworzą, są zmuszone bronić się przed 
otoczeniem, które czerpie coraz więcej korzyści. Wtedy trzeba się uczyć 
asertywności, bo nikt nie chce być ofiarą. I różnie to się kończy, bo zarażone 
już wygodnictwem otoczenie, nie akceptuje zbyt nagłej zmiany wizerunku człowieka  ciągnącego za sobą mit wspaniałości, dobroci, usłużności i wyrozumiałości. 

Tak właśnie płaci się za kreowanie postaci, jaką się nie jest. To cena 
oszukiwania samego siebie i wmawiania sobie cech i celów, których wcale nie ma. 

Przed oszukiwaniem samego siebie należy się zatem zawsze bronić. 

Dając sobie szansę rozwijania zalet, nie warto ich tworzyć sztucznymi 
technikami. Przywracanie prawdy we własnym życiu, należy rozpoczynać od siebie. Trzeba mieć odwagę, aby nie tylko zobaczyć prawdę o sobie, ale oprzeć się wcześniej stworzonemu mitowi na własny temat. Jest jednak bardzo trudno 
powiedzieć komuś: nie wmawiaj mi cech, jakich nie mam! 

Najpierw trzeba bowiem obalić mity, a później wymagać, by ich nikt nie 
odbudowywał. Im szybciej i gruntowniej skończy się z oszukiwaniem samego siebie, tym bardziej rosną szanse na wyjście z bankructwa. Każdy, kto oszukuje sam siebie, daje oszukiwać, albo tworzy mity na swój temat - staje się zagrożony różnym charakterem bankructw. Cena nie odpowiada nigdy wartości, jaką się zyskuje. Płaci ją zawsze tylko ten, kto przestaje panować nad swoją wyobraźnią i pozwala sam sobie na tworzenie złudzeń na temat tego, co umie, może, posiada, będzie miał, zyska, dostanie, zrobi i jakim jest. 

Ludzie tworzą mity o sobie, bo marzą o podziwie ze strony innych. 

Marzenia mają zatem różne zastosowania. W każdym ludzkim marzeniu jest piękno i zarazem pokusa zapomnienia o rzeczywistości. Trzeba pilnować, aby piękno marzeń, dając kolorowe wizje nie oszołomiło, pozbawiając zdolności widzenia faktów. 
Wiara we własne marzenia bywa czasem bardzo niebezpieczna. Marzenia, fantazje, wyobrażenia, złudzenia oraz iluzje - są bardzo blisko siebie. 

Trzeba także uważać z wizualizacją własnych pragnień, bo w jej pułapkę wpadło 
wielu ludzi. Bywa, że z powodu wizualizacji tego, czego się pragnie, powstaje 
równoległy do rzeczywistości obraz świata, sytuacji, ludzi i samego siebie. 

W pewnym momencie staje się coraz trudniejszym odróżnienie rzeczywistości od fikcji. Wtedy człowiek wierzy w coś, czego nie ma, nie było i nie będzie. 

Całkowite wyrzekanie się marzeń jest tak samo szkodliwe, jak tworzenie na ich 
podstawie przekłamań rzeczywistości. Prawda stwarza pozytywną rzeczywistość i na jej podstawie można wszystko zbudować, odbudować oraz podnieść na wyższe poziomy. Ona urealnia nasze marzenia. 

Czasem, gdy komuś się udaje zachować w sobie prawdę, to staje się ona 
piękniejsza od marzeń. Wielu ludzi tego dokonało! Są tacy, którzy mogą dziś 
powiedzieć: rzeczywistość przerosła moje marzenia lub oczekiwania. Aby jednak odbudować w sobie prawdę, trzeba na pewien czas wycofać zbyt wielkie marzenia. Niech lepiej małe i drobne umilają życie, bo one pozwalają kontrolować rzeczywistość. 

Małe marzenia nie zmieniają naszych wyobrażeń o nas samych. Nie powodują też głębokich rozczarowań. Na spełnienie wielkich marzeń przychodzi czas, kiedy stajemy się wolni od oślepiających nas pokus wyobraźni i zniecierpliwienia w osiąganiu tego, co wymarzone. 

Wiele marzeń, jakie ludzie mają, mieli i mieć będą, są celowo w nich 
uruchamiane. Niektórzy je zrealizowali lub nadal realizują, nieświadomi faktu, 
że są przedmiotem manipulacji. 

Na budowaniu marzeń, iluzji oraz pragnień ich zaspokojenia, jest oparta 
strategia większości lub nawet wszystkich reklam. Ofiary sztucznie wyzwolonych wyobrażeń, praktycznie zawsze stają się bankrutami, niezdolnymi do logicznej oceny faktów. Są bankrutami, których marzenie znika, gdy silniejsza okazuje się rzeczywistość. 

Tak właśnie ludzie kupują rzeczy, na jakie ich nie stać. W ten sposób robią 
rzeczy, do których nie mają predyspozycji. 

Oszukiwanie samego siebie niesie ze sobą bardzo wysokie koszty. 

Mając takie skłonności, łatwiej pogłębić swoje problemy, niż z nich wybrnąć. 
Jest się wówczas łatwą ofiarą manipulacji. Sądząc, że kreowanie samego siebie 
polega na oszukiwaniu, wpada się w poważne tarapaty. 

Tylko prawda kreuje rzeczywistość, bo ją tworzy i utrwala. Wyobraźnia powinna 
służyć do sięgania po lepszą przyszłość, pokazując wszystkie możliwości, ale 
tworzy się ją własnym realizmem i świadomym wyborem. Ludzie, którzy własne 
marzenia i wizje biorą za fakty, wcześniej lub później stają się bankrutami 
bujającymi ciągle w obłokach. Nic dziwnego, że bardzo cierpią, gdy spadają z 
nich na ziemię. 

Małgorzata Stawarz
źródło
Strefa Problem  - 
Forum dyskusyjne alkoholizm i współuzależnienia

***

Zmiana wewnętrzna a komfort 

Wpis serdecznego znajomego na Facebooku zainspirował mnie do napisaniu takiego tekstu. Otóż znajomy zamieścił link i reklamę pięknego na zdjęciach i ofercie ośrodka terapeutycznego dla osób uzależnionych. 

Z pięknymi pokojami, pięknym wyposażeniem, super wyszukanymi posiłkami, sauną, telewizorem i wyposażeniem – wręcz SPA. „Oczywiście” do dyspozycji Wi-fi, leżak, wycieczki rekreacyjne  i… dowóz z dowolnego miejsca w kraju.  W ofercie znalazło by się jeszcze trochę takich ciekawostek. Przypomnę tylko;
„Prowadzą terapię tygodniową, terapię miesięczną, terapię weekendową i "detoks" (detoksykację) no i oczywiście "PRZED PRZYJAZDEM NALEŻY WPŁACIĆ ZADATEK USTALONY TELEFONICZNIE, NA PONIŻSZY NUMER KONTA: 78 1020 4708 0000 7302 0070 (...)"


Wszystko fajnie pomyślałem

Dobrze, że jest takie miejsce dla osób, które mają dużo środków a chciałyby ze sobą coś zrobić. Wszak daleki jestem od sposobów „MONARowskich” terapii t.j. „głowę delikwenta miedzy nogi i maszynką golimy łeb, potem upokarzamy a może  … coś mu się zmieni”. Ta ekstremalna metoda niezbyt mi się podoba z zawodowego doświadczenia terapeuty. 

Chociaż jak mawiają zwolennicy szkoły psychologii zorientowanej na proces; „nie ważne jak, ale działa”. Chociaż nie znam osobiście ośrodków „POPISTÓW” traktujących klientów terapii  w ten właśnie  sposób, to raczej niemożliwe. Choć ich stwierdzenie tu pasuje. 

Nie pasują mi też ośrodki pełne wydumanej terapii. Ośrodki uważane przez pracujące tam zespoły terapeutyczne za najlepsze „oczywiście” w Polsce. „Bo tak mówią ich statystki”. Tamte znów przypominają byłe PGRy robiące sprawozdawczość dla własnych central  za czasów Edwarda Gierka. Wszystko było super powyżej 100 %. 

W czym przeszkadza komfort


Natomiast to co obecnie oferują ośrodki zajmujące się leczeniem, terapią uzależnień zakrawa niekiedy  na kpinę. Choćby z prostego powodu. Gdy pacjent ma możliwość( w trakcie kontraktu terapeutycznego), przy tzw. „rozbijaniu mechanizmów obronnych” „uciec”  od  bolesnych psychicznie uświadomień, co za straty - korzystanie ze środka od którego jest uzależniony - spowodowało w jego życiu… ucieknie. 

Stąd na wielu oddziałach i w wielu ośrodkach nie ma „ucieczki w”… telewizję, komputery, telefony czy nawet w książki beletrystyczne czy karty do gry. To nie złośliwość terapeutów za tym stoi, a dbałość o komfort w przecież bolesnym procesie terapii. Inaczej trudno zapoczątkować zmiany. 

Natomiast potrzeba wiele empatii by zrozumieć  leczących się i będących w trakcie procesu początkowej terapii. Pracujący terapeuci, zwłaszcza instruktorzy terapii, muszą bardzo mocno mieć w tyle głowy i to „przepracować”, mieć pod kontrolą superwizora, zespołu terapeutycznego, etc by nie przenosić, by nie dokonywać swoich wolt, swoich niedoborów na pacjenta. 

Na taką równowagę i podejście do skutecznej terapii ośrodki pracują budując zespół latami. Na pewno nie są to częste przypadki w dobie gdy rządzi pieniądz. Stąd rosną jak grzyby po deszczu takie ośrodki jak wspomniany na wstępie.
Dlatego bardzo ważnym kryterium przy poszukiwaniu miejsca dla dokonania zmian w sobie lub bliskich, powinniśmy kierować się gotowością do zmian, opinią miejsca które wyrabia sobie markę czasem latami, etc. Na pewno nie takiego, gdzie telewizor, dobrze wyposażona w beletrystykę biblioteka, Wi-Fi, posiadanie smartfonu jest dozwolone.    

Co jeszcze bardzo ważne!? 

To odkryłem po latach pracy jako terapeuta, profilaktyk i dziennikarz zajmujący się tym obszarem pomocy potrzebującym. Gdy zmianie zachowań nie towarzyszy głęboka przemiana  wewnętrzna, przez wielu zwana pobieżnie, duchową, choroba, czynne uzależnienie niestety wraca. 

Wstrzemięźliwość, abstynencja od substancji przegrywa często z „głodem”, z nawrotami,  z brakiem głębokiej motywacji. Tak naprawdę tylko budowa nowego kręgosłupa moralnego daje szansę – a to czasem długi proces (choć bywa to słowo  tylko wytrychem, by tego nie dokonać). 

Na pocieszenie dodam, że to również czasami jedna chwila, ale to widać wówczas po oczach, zachowaniu i nie da się tego udać. Choć uzależnieni są mistrzami manipulacji, to tego procesu widocznych zmian – nie da się zamarkować. Czego wszystkim poszukującym życzę. 

To sami zobaczycie nawet w lusterkach. Ba, nawet nie będziecie się musieli przeglądać ... by wiedzieć.  
Krzysztof Hajbowicz

Faryzeusze i saduceusze

Czasem myślę, że tak naprawdę niewiele się w pewnych obszarach różnimy od naszych przodków. To nie chodzi o genetykę, tu chodzi o zachowania. A przodkowie nie muszą być z prostej linii. 

Bowiem jak uznać się za potomka Egipcjan kiedyś Słowianin?! Zachowania zaś te same co kilka tysięcy lata temu na zad, gdy po śmierci jednego z faraonów, drugi obejmujący władzę każe latać z dłutami po świątyniach  i wydłubywać imię poprzednika, lubo każe pisać skrybom, że poprzednik był świnia i uzurpator, robił złe rzeczy a biedny lud cierpiał, że trzeba popleczników jego i rodzinę jego, i sługi jego …wyciąć do szóstego pokolenia, itp.

To chyba ludzkość ma w genach. 


Bowiem dzisiejsze czasy niewiele się różnią. Popatrzeć można tylko na partie polityczne w naszym ukochanym kraju i zasłona spada z oczu. Może nie tak drastycznie to wygląda, nikt nikogo do szóstego pokolenia nie wycina fizycznie… 
No, ale może to tylko wynikać z świadomości, że nawet wieczny komunizm nie był wieczny. Więc członkowie partii politycznych zdobywających władzę ... się trochę asekurują. 

Natomiast nienawiść, złorzeczenie, obłuda czasem pewnie i gorsza bo uzupełniona kilku tysiacami lat doświadczeń i wiedzą historyczną... Co za różnica czy nad Nilem czy nad Wisłą 

Gdy przeglądałem wiadomości, interpretacje kto tu kogo, by z chęcią obraził, popsuł mu szyki, wsadził do pierdla lub postawił przed trybunał.  To doszedłem też do wniosku ze to już judzkość przerabiała. A tak (dla wielu współczesnych „prawych i czystych Polaków” znienawidzeni Żydzi mieli to u siebie za czasów Chrystusa w swoim parlamencie. 

Wszystko się powtarza, niestety z cykliczną precyzją, a my jak zwykle nie umiemy jako społeczności wyciągać wniosków. Bawimy się w politykę i wycinamy się nawzajem jak tylko umiemy. 

Żadnych lekcji z historii nie przyswajamy, nie potrafimy zapobiegać. Może jesteśmy jako społeczności zbyt leniwi lubo całość zbyt głupi, by mądrze z rozwagą podejść do problemów.


Gdy pojawia się głosy rozsądku są traktowane trzydziestym szóstym  sposobem według Erystyki Schopenhauera (co się przekłada mniej więcej na „twoje poglądy są tak samo odrażające jak twoja gęba!”) Gdzie wszelka dyskusja i branie pod uwagę argumentów nie ma sensu. 

Niedawno słyszałem, że ktoś kogoś podał do sądu bo tamten się „wyraził brzydko o przeciwnikach” nie wyzwał obelgami w emocjach, jeno porównał. I dawaj, zaczęła się wojna prawników, sędziów, intelektualistów i kretynów. A maluczkiemu jak była bida tak jest.

Mam dosyć takiego funkcjonowania organizmu państwowego. 



Wszak to mój dom, moja ojczyzna, moje podwórko i moja klatka schodowa. Mam Sąsiadów i chciałbym żyć z nimi w zgodzie, marzy mi się, byśmy sobie mogli nawzajem pomagać, być życzliwi i serdeczni. Byśmy razem mogli zmieniać wokoło siebie świat, podwórko, miasto na lepsze i przyjaźniejsze. Wszak nie jesteśmy pokarmem dla rządzących, administrujących, dla quasi „władców”, posłów, czy współczesnych saduceuszy. Jesteśmy w wolnym, demokratycznym kraju, gdzie ponoć rządzą zasady demokracji. 

Więc je przestrzegajmy i traktujmy nasz kraj poważnie, bez kretyńskiego ciemnogrodu nakazów, zakazów wymyślanych na poczekaniu, w imię chwilowych interesów, partykularyzmów i Bóg jeden jeszcze wie ilu i jakich idiotyzmów.  

Wiele osób „przy tzw.  władzy” zapomina się, lubo dawno zapomniało, kto tu dla kogo … Koń dla trawy?! Czy trawa dla konia!?



Przypłacamy cyklicznie za swoją narodową głupotę, karmiąc się potem mitami bohaterskich  powstań, zrywów godnych tylko pożałowania największych tragedii uwikłanych w nie ludzi. 

Nikt nie zwróci im życia, a jedna głupia egoistyczna, ambicjonalna decyzja wysyła na śmierć i zatracenie setki, tysiące istnień. Potem w podręcznikach czytamy jakiego to patriotyzmu trzeba było by coś tam udowodnić. 

Komu to i po co? Świerczewski (to historycy różni, nie moje wyssane z palca) po pijaku wysłał na rzeź pod koniec wojny żołnierzy, dowództwo AK podejmuje decyzję o powstaniu wiedząc jakie jest stanowisko Londynu, jak jest sytuacja, gdzie i kiedy wywożona jest broń z Warszawy przed powstaniem, gdzie ostrzegają kurierzy z zachodu… Mimo to uczyło  się nas później o bohaterstwie Powstańców, ich tragedii iż stojące nad linią Wisły „Polskie Wojsko” nie mogło nic zrobić, by przyjść z odsieczą Warszawie. Uczy się też takich bzdur jak bohaterska i trudna obrona „Jasnej Góry” podczas potopu szwedzkiego i cud … obrazu który był w tym czasie schowany w klasztorze pod Głogówkiem. To nie (wraże komunistyczne siły o tym napisały – o powyższym  opracowanie zrobili sami Paulini). 

Naćpani mitami jak kibole przed ustawką brniemy w dziejowej mgle – Sejm traktując jak poletko doświadczalne, lub coś zgoła gorszego.   


Czasem mi wstyd bo wierzyłem że można liczyć na zdrowy rozsądek. Ale widocznie wytłukli intelektualistów wrogowie Polski w poprzednich wojnach, powstaniach potem zdziesiątkowali Rosjanie, potem Niemcy a na końcu PRL. Kochany PRL bo nic innego nie mieliśmy a w nim , miedzy wierszami, miedzy głupotą budowaliśmy, mając nadzieję, że będzie Wiosna Ludów … No i była . Dzięki niej znów lwia część ludzi wyjechała zasilając intelektem, rękoma pracy itp. karje na zachodzie Europy. 

A tu, jak za starych "dobrych lat" nic nowego na wschodzie, w naszym zaścianku  po staremu…

„Zaś bysie zasiało!
Nooo!
Ino cooo?!
A Ruskie Krym wzięły….
NoooI 
Co teara?!”

Chce mi się przytoczyć Cycerona i za to pewnie mogę już pójść pod sąd :o) bo teraz modne, by nie mówić bezkarnie tego co się myśli;

„Quousque tandem abutere, Catilina, patientia nostra”
Gdzie w miejsce Katyliny włożyłbym  nazwiska  polityków a miast „nostra” wstawiłbym „mojej” nie znam natomiast języka i odmian w Łacinie.
Gdybym był dzieckiem bardziej uprawnione by było „Patrzycie! Przecież król jest nagi!!!”
Krzysztof Hajbowicz

P.S.
Tak dla przybliżenia;


„Quousque tandem abutere, Catilina, patientia nostra”
Z  mowy przeciw draniowi Katylinie, wygłoszonej 8 listopada 63 roku p.n.e. w senacie rzymskim przez  Cycerona po wykryciu spisku, mającego na celu obalenie republiki. W dosłownym tłumaczeniu: „Jak długo, Katylino, będziesz nadużywał naszej cierpliwości?”


Saduceusze: Za czasów Chrystusa i ery nowotestamentowej saduceuszami byli arystokraci. Taka grupa, hm, trzymająca władzę.  Zazwyczaj byli bardzo zamożni, zajmowali wpływowe stanowiska, kapłańskie czy arcykapłana, stanowiąc także większość z 70 osobowej rady nazywanej Sanhedrynem. Ciężko pracowali, aby utrzymać pokój w związku z decyzjami Rzymu (gdyż w tym czasie Izrael podlegał rzymskiej niewoli), angażując się jednak znacznie bardziej w politykę aniżeli w religię. Ponieważ chcieli przypodobać się Rzymowi a do tego tworzyli zamożną elitą, toteż nie utożsamiali się za bardzo z przeciętnymi ludźmi, ani też „przeciętny człowiek” nie miał go w poważaniu. Dużo lepsze relacje łączyły przeciętnego człowieka z ludźmi z ugrupowania faryzeuszy. Pomimo, że saduceusze stanowili większość w Sanhedrynie, historia pokazuje że podejmowali tam tematy związane głównie z mniejszością faryzejską, ponieważ faryzeusze byli bardziej popularni wśród mas.

Faryzeusze: W porównaniu z saduceuszami, faryzeusze składali się głównie z średnio zamożnej klasy biznesowej, przez co mieli duży kontakt z przeciętnymi ludźmi. W oczach zwykłych ludzi faryzeusze byli bardziej poważani aniżeli saduceusze. Pomimo, że stanowili mniejszość w Sanhedrynie i rzadziej też zajmowali się kapłaństwem, to jednak w związku z dużym poparciem ludu, wydawało się że mieli duży wpływ na decyzje które zapadały w Sanhedrynie. Znana jest łatka przypisywana Faryzeuszom. Chyba się w tej materii orientujecie.

***

Zurzędniczenie jest groźne 

Przedstawiciele organizacji pozarządowych reprezentując, wspierając „zazwyczaj” mają swe korzenie w tychże organizacjach i z nich się wywodzą. Pisze zazwyczaj bowiem już nie jestem pewien co się poza tymi korzeniami dzieje, gdy tacy przedstawiciele dostają biurka, i pełnią jakieś „WAŻNIE SPOŁECZNIE” a czasem za pieniądze FUNKCJE.

Oczywiście istnieje niebezpieczeństwo, że podniesie się larum w Malborku, wszak jest na topie COP, o czym piszemy również na łamach obecnych aktualizacji Gazety Obywatelskiej. 

To centrum będzie działało tak m.in. ,  jak zachowywać się będą wobec organizacji, dwie przeurocze i sympatyczne asystentki NGO. To czas pokaże. Niemniej spieszę napisać że to nie atak na Nie, a zwrócenie uwagi na zjawisko! 

Dobrze znane nam wszystkim i wynikające z różnych doświadczeń. Głęboko wierzę, że Malborskie COP jest wolne od takich procederów przefarbowywania swoich powinności wraz zabiurkowieniem pracujących tam osób … bo po prostu im to nie grozi. 
W każdym bądź razie tak sądzę. Pisze o niebezpieczeństwie w każdym miejscu Polski i uczulam. Wiem niestety czym potrafi się to skończyć doświadczałem tego i obserwowałem podczas wędrówek publicystyczno - życiowych, niestety,  w m.in. w Wielkopolsce. Miejsce pomnę, lecz nie napisze!  Wierzę, że to już stamtąd wyparowało. 


Natura ludzka i szlus


Natura ludzka jest taka, że gdy zdobędziemy jakąś pozycję próbujemy się w niej rozkokosić, uwodnić, i czerpać.  Stad tez trudno posądzać urzędników, którzy muszą się trzymać procedur, dbać o miejsce swojej intratnej w jakimś tam stopniu pracy … by byli rewolucjonistami. 

Natomiast przedstawiciele organizacji pozarządowych muszą umieć znaleźć się w obszarze zaufania społecznego , przywództwa rewolucyjnego i umiejętności radzenia sobie z dylematami na krawędzi. Można być oczywiście kontynuatorem filozofii kardynała Richelieu ale to działa na krótką metę, obywatele którzy będą współpracować szybko połapią się, ze są manipulowani. 

Stąd też działania i bycie społecznikiem na świeczniku, przedstawicielem organizacji pozarządowych jest niezwykle trudne i odpowiedzialne. Nie każda osoba może, bo nie podoła. A gdy raz zawiedzie narobi bałaganu w zaufaniu. 
Środowisko będzie musiało dłuższy czas otrząsać. 

Osoby pełnego zaufania społecznego 

Przede wszystkim musza to być osoby pełnego zaufania społecznego. Nie takie które deklarują ale takie które są.  Musza to być osoby które nie lękają się przezroczystości, transparentności swoich działań – bo jakże może być inaczej skoro mają m.in. tego pilnować u innych a zwłaszcza u urzędników, i wspierać tych których nie daj Boże, urzędnicy mogą chcieć marginalizować.
Z całą pewnością nie mogą to być osoby, które pokuszą się na zurzędniczenie. Czyli stracą empatię naprawdę czy  deklaratywnie, ze strachu o swoje pełnione stanowisko, o pieniądze, i inne gratyfikacje,   które za to co robi otrzymuje.  
Jest cały worek niebezpieczeństw dla społeczników pełniących funkcje za gratyfikacje. Lecz chyba najgorszym, które nie raz zaobserwowałem, i wiele osób wraz ze mną, jest  zurzędniczenie. Tu w sensie pejoratywnym, choć słowo urzędnik jest jak najbardziej OK. Bo to pełnienie urzędu, misji i wielu jest ludzi których zawodowe zachowanie przysparza splendoru, i zawsze chciałbym spotykać takich urzędników. To jednak tu użyte słowo w określeniu wobec społeczników ma ten niechciany odcień. 

Stara metoda z lat PRLu polegała na gaszeniu młodych zdolnych, chcących coś z mienić że dawało się im stanowisko i płacę. Szybko takiego młodego zdolnego „buntownika” to deprawowało i był święty spokój. 
Teraz nie ma na szczęście takich czasów, ale mentalnie wielu z nas potrafi samemu sobie włączyć cenzora wobec „zwierzchników” urojonych i faktycznych. Zachowując się tak jakby utrata funkcji była dla nich końcem świata. Jęsli tak jest to lepiej nie podejmować się społecznych  funkcji. Które są dla mądrych rewolucjonistów, empatią będących po właściwej stronie i nie poddających się zurzędniczeniu – czyli strachowi, lękowi utraty i oddania wszystkiego i wszystkich zastępczym i błogosławionym pojęciu PROCEDURY.

Procedura - korytarz ucieczki od odpowiedzialności 

To ostanie to słowo klucz, które czasem prowadzi do utraty kompletnie empatii wobec tych którym powinni służyć. 
Można by tak bez końca o niebezpieczeństwach. Z pełnym szacunkiem dla ludzi podejmujących się społecznej pracy dla innych, mających wspierać i radzić innym  w ich społecznych, życiowych, zawodowych decyzjach. Jeśli to kogo przerasta i lekce sobie waży – lepiej zrezygnować, niż narobić bałaganu w zaufaniu.

Jeśli natomiast ktoś wpadnie na pomysł, ze jest to dobra droga do kariery i proca do lotu ku osiągnięciom własnych korzyści …

Cóż nie ma na to bata, a moralne potępienie taka osoba może mieć w głębokim poważaniu. Dlatego bądźmy czujni. Wspierajmy tych którym zaufamy w końcu. Bowiem kazde działanie na rzecz innych jest subtelnym zespołem naczyń połączonych. Czasem jakieś niesłuszne oskarżenie może pociągnąć za sobą szereg smutnych konsekwencji. A również huraoptymistyczne podejście do działań prospołecznych może okaząć się w konsekwencji dymem, który przykrywa prywatę i chore ambicje. 

Z poważaniem i ku refleksji 

Krzysztof Tadeusz

***
Przeczytaj proszę i pomyśl


Spacerowałem wieczorno-meczowym Malborkiem, nieco wyludnionym a krzykliwym z okien mieszkań telewizorów i ludzi. Razem z obiektywem, łapaliśmy dla fotoaparatu ujęcia. Towarzyszyły nam ptaki … i zaraz też myśl o „wiecznie żywym” sprawcą jednego ze sztandarowych, globalnych skojarzeń i stereotypów.

Oczywiście mowa tu o Alfredzie Hitchcocku.  Niekwestionowanym mistrzu dreszczowców - gatunku, który zresztą sam wymyślił i przyczynił się do stereotypu, a który nam ludziom, coś robi we łbach czasami... gdy na ptaszęta zerkamy.


Ptaki zaś kompletnie mają to pod ogonem. Bowiem ptaki myślą jak ptaki, a nie jak ludzie.
Nas pewnie mają za coś a nie kogoś. I nie zaprzyjaźniają się jak my – jeśli tak nam się wydaje, że ptaszek to najlepszy przyjaciel człowieka (co pewnie myśli tak wielu facetów :o) to nam się tylko wydaje, jedynie.

Ptaki żyją własnym życiem, i albo jesteśmy im przydatni, albo nie. Zresztą nasze myślenie o ptakach też powinniśmy skorygować. Zachwycamy się ich pięknem, zazdrościmy latania, piszemy poezje, oglądamy z zachwytem kolibry, orły, pawie. Biblijna gołębica z gałązką oliwną weszła w symbolikę chrześcijańską, a potem ogólnoludzką jako gołąbek pokoju i pojednania, etc.


Nie bacząc na to, siadamy do posiłku wtranżalając udka kurczków  w KFC, lub sprasowane kurczaki w McDonaldzie. A gołąbek dla kolegów Żydów jest koszernym mięskiem. Cała poetyka i podziw dla lotu w chmurach, ląduje w naszym żołądku ....doprawiony pikantnie, lub lekko przyrumieniony, lubo z jakimś sosem.

Wcale nic dziwnego, że sumpatycznego Alfreda ruszyło sumienie, może wyrzuty,  budując napięcienp. w "Ptakach". Pewnie temu genialnemu  obserwatorowi życia,  przyszło na myśl, że ptaszyska mogą wziąć odwet za panierkę, piersi sauté, skrzydełka na ostro, jaja na twardo, ba jajecznice etc.etc.


Nic dziwnego, że srają jak leci, na wszystko i na wszystkich z góry. Nam się tylko wydaje, że powinny nas słuchać, że mamy nad nimi kontrolę. A no, nie mamy!  Alfred miał rację… jest ich więcej niż ludzi, zresztą nie tylko ich, owadów również (pisze o biomasie :o).

Może warto swoje pojmowanie i odbiór, poglądy na temat ptaszków zrewidować.
Wcale nie są głupie jak gęsi, miłe jak gołąbki, dumne jak orły, czy złodziejskie jak sroki. To przywary tylko ludzkie. Ptaki są inne i bogate w ... nie takie,  jakie chcielibyśmy, im przypisać cechy. Są dużo inteligentniejsze, a nam się tylko wydaje, że coś o nich wiemy. Spytajcie ornitologów.


I tym miłym akcentem pozdrawiam ulubieńców treli słowiczych, klatkowych kanarków.

W jednym ze sklepów zoologicznych Kołobrzegu jest zamknięty w klatce  Gwarek. Nie wiem, czy to z ironii, smutnego poczucia  humoru, wszak nie znam uczuć ptaszych – tenże gwarek od czasu do czasu udaje alarm samochodowy ...

Wtedy warto widzieć właścicieli aut, którzy reagują na te dźwięki. Nie przypisują ich oczywiście gwarkowi a on, on najzwyczajniej pod słońcem potrafi …

Ludzie strzelają do gołębi bo zasrańce, straszą dźwiękami kruków i jastrzebi, etc...


Zasłysząłem niedawno rozmowę o tym jak po zainstalowaniu elektronicznego kruka na balkonie - gołębie zaczeły wić gniazdo  obok.
Może dla kruka, żeby tenże kruk w końcu przyleciał i złożył jaja, bo z samego tylko krakania, nic konkretnego nie wynika.
Świat jest pełen zadziwień a zdobywanie wiedzy arcyciekawe.Choć bez pardonu  spycha nas ... z centralnych pozycji i stawia w szerego z innymi istotami.
Może tak powinniśmy się uczyć pokory?  Jesli kto myśli inaczej niech się dzieli, zapraszam.

Stawiam. skrótowo, tezę o ludzkiej myśli. Pierw Kopernik wywalił nas z centrum układu słonecznego. Potem astronomowie dowiedli, że mieszkamy na peryferiach galaktyki.


Edwin Hubble pokazał, że nasza galaktyka nie jest jedyna a wszechświat ogromy, są gromady, mega gromady a cała struktura, kanwa jest przeogromna ale ....nie największa...

Potem okazało się, że istnieje "ta lwia większa część czegoś" co nazwano czarną materią,
Odkryto, że dzięki czemuś innemu - czarnej energii - wszechświat się rozszerza.
Aaa i jeszcze .. Na poziomie molekularnym odkryto powiązanie cząsteczek - spiny, że kwarki, że leptony to nie koniec!

Wreszcie w akceleratorze CERNu, naukowcy dopadli bozon  nazywany bozonem Higgsa, (który dziennikarze nazwali Boską Cząsteczką). Teraz dłubią w ilości nieprzebramych danych z komputerów, by móc jakieś wyciągnąć wnioski. Bo, póki co, wyłażą im teorie wielkoświatów, bran i strun ;) i wiele innych,  których trudno jest pojąć a już zrozumieć nie ma szans. no tak ... a zacząłem od ptaszków i zdjęć. :)
Krzysztof Tadeusz

zdjęcia autorskie
wspólnie w projekcie - z naturą

MYśLOZOFIA

Krzysztof Tadeusz Starszy
czołowy, przedstawiciel
myślozofii praktycznej
Chodziło o to, by zapisać myśl, nie dać jej uciec, nie zapomnieć a potem się temu przyglądnąć i coś za przeproszeniem później … spłodzić.

Tak powstawały wiersze uzależnionego nie tylko od samej poezji K.I. Gałczyńskiego, szkice Umberto Eco, czy książki J.K. Rowling (Harry Potter ponoć tak powstawał początkowo).
Myślozofili na serwetkach naukowcy różnego kalibru, malarze (Picasso również), duchowni i stoczniowcy (jedni wieszali tezy na drzwiach świątyń zmieniając świat, drudzy na stoczniowej tablicy – obalając komunizm).

Słowem myslozofia towarzyszyła wszystkim stanom, profesjom, i nacjom.  Postanowiłem redakcyjnie demokratycznie, autorytatywnie i bez przyzwolenia na jakikolwiek grymas dezaprobaty, że  w tym miejscu pojawiać się będą, (i dzielić się będziemy nimi z Państwem)  takie myślozoficzne bazgroły, do przeczytań i przemyśleń.

Co nie oznacza wcale, że są one pośledniejszego gatunku. Wręcz przeciwnie – są ulotne ale ważne. Życzę miłego czytania i proszę o komentarze, kontakt, tam tamy, telefony lub telepatyczne przekazy (jak się uda)
Twórca malborskiej myślozofii praktycznej
Krzysztof Tadeusz

Temu życzliwemu przyjacielowi redakcyjnemu, temu co prosił o cięcie tekstów, bo gubi wątek ... odpowiadamy, że po pierwsze "primo";  postaramy się wpłynąć  na to co by krócej. Po drógie "primo" twórca myślozofii praktycznej jest, niestety, na etapie słowotoku pisanego. Po trzecie "primo" postramy się jakoś to zatamować! Póki co, polecamy "Bilobil" i uzbrojenie się w megacierpliwość. (przyp.red) 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz