Felieton

Rozbite piękno neurobiologii



Jerzy Adam Gracjan Vetulani
(ur. 21 stycznia 1936 w Krakowie,
zm. 6 kwietnia 2017 tamże)
polski psychofarmakolog, neurobiolog, biochemik,
profesor nauk przyrodniczych,
członek Polskiej Akademii Nauk
i Polskiej Akademii Umiejętności.
Źróło - Wikipedia pl
Wielką niepowetowaną stratą była tragiczna śmierć (w kwietniu tego roku) profesora Jerzego Vetulaniego. Neurobiologa światowej sławy, stawianego  w pierwszym rzędzie naukowców zmieniających współczesny świat. Uwalniających go od niebezpiecznych mitów i przekonań - jakimi się karmimy w związku z naszą niewiedzą. Każda śmierć jest stratą dla żyjących. Ta była i jest w dwójnasób. 

Profesor był wszak wyjątkowym człowiekiem. Był nieprzejednanym propagatorem nauki, pogromcą fałszywych zapatrywań i odwiecznych półprawd służącym przez wieki wszelkim manipulacjom. Był ulubionym przez swoich studentów, niesłychanie aktywnym propagatorem wiedzy o człowieczym mózgu, psychice, świadomości. Rześkim i niesłychanie komunikatywnym, człowiekiem otwartym na świat i ludzi.  

Odszedł. Co poniektórzy  gotowi przypisać to spiskowi. Bowiem profesor nie mógł z natury swej ogromnej wiedzy i poglądów być ulubieńcem Kościoła jako instytucji, oraz aktualnie rządzących. Był też nieprzejednanym propagatorem ulżenia ludzkiemu cierpieniu poprzez mądre stosowanie i wykorzystanie medycznych właściwości  marihuany. 

Był światowym autorytetem w dziedzinie neurobiologii. Uległ wypadkowi, potrącony go przez samochód, kiedy profesor, jak zwykle, pokonywał drogę spacerem, miedzy uczelnią a miejscem zamieszkania. Po kilku dniach pobytu w szpitalu zmarł. Nie tylko Kraków okrył się żałobą. 

Co jest pocieszające, pozostała ogromna spuścizna materiałów, wiedzy w postaci prac profesora, książek, projektów, wyników badań, opracowań zarejestrowanych wykładów, etc.   

To niewątpliwie ma przełożenie i wpływa na obecne spojrzenie na neurobiologię. Profesor zostawił też rzesze swoich naukowych wielbicieli, ludzi, którzy będą i kontynuują zapoczątkowaną przez niego pracę, posługują się (rozumiejąc ideę) jego sposobem myślenia. 

Chociaż nie będzie już tak, jak dawniej podczas wykładów, spontanicznych spotkań i debat naznaczonych jednocześnie wielkim poczuciem taktu i humoru profesora, to z pewnością będą idee i myśli profesora miały wpływ na współczesność i przyszły rozwój nauki, nie tylko neurobiologii w świecie. Dobrze by było, aby w Polsce również.  

Trudno być prorokiem we własnym kraju. Śmiem twierdzić, że środowiska do tej pory nie mogące zakwestionować wiedzy, badań profesora (ten potrafił przeciwdziałać takim zapędom skutecznie i z niebywałą swadą szczególnej erudycji i naukowych kontrargumentów rozbrajających nieprawdę) -  teraz będą sprowadzały niewygodne tezy do parteru, i przerabiać na własne potrzeby. Przed takimi zjawiskami też ostrzegał profesor. Jakby świadomy „polskiej mentalności” i kruchości ludzkiego życia. 

W sieci internetowej, póki co, jest wiele filmów z wykładów profesora, Chociaż wydawać, by się mogło, że coraz mniej. A to usunięto z platformy YouTube a powodem była licencja, prawa własności, lub coś jeszcze. Wcześniej filmy z wykładów wstawiały uczelnie z wszelkimi możliwymi  zezwoleniami na publikacje. 
Teraz jakoś się zaczyna robić inaczej. Chciałbym wierzyć, że to tylko moje i nie tylko moje wrażenie.  Że wszystko jest tak jak dawniej, a myśli profesora, koncepcje i wiedza - dalej będzie ogólnie dostępna szerokiemu ogółowi. Czego sobie i Państwu życzę. 
BANWI

Na koniec przytaczając jeden z jego głośnych wykładów.  Wystarczy kliknąć i obejrzeć 




ponadto warto zerknąć też na dostępny jeszcze blog nieżyjącego profesora


***

Beneficjenci

Krzysztof Hajbowicz

„Ulubione” i często nadużywane słowo przez urzędników instytucji np. pomocowych. Denerwujące jeśli trzeba dookreślić szczegółowo - dla wielu, którzy piszą i składają projekty. Słowo klucz, mówiące dawniej dla kogo coś robimy, do kogo kierujemy nasze działania, dla jakiej grupy osób, komu, etc. To wszystko zamyka się teraz w urzędniczo-projektowej nowomowie, w słowie ... beneficjent. 

Gdy szukając pomocy w Internecie  klikniemy u „wszystkowiedzącego”  wujka Google – ten „inteligentny” mechanizm podpowie nam że;
Beneficjent – "osoba czerpiąca zyski, profity z czegoś. Na przykład osoba fizyczna lub prawna, której udzielono kredytu albo na rzecz której została otwarta akredytywa, udzielona gwarancja lub poręczenie. W przypadku przelewów pieniężnych (zarówno lokalnych jak i zagranicznych) – osoba, na rzecz której zostaje dokonany przelew."
Potem następuje cały szereg stron gdzie słowo beneficjent odmieniane jest we wszelkie możliwe sposoby i na wszelkie możliwe sposoby tłumaczone. Zawsze tak, że oznacza ono kogoś czerpiącego profit, zysk, samą piankę, etc.

Chciałbym się tu pochylić nad beneficjentami np. Opieki Społecznej, Urzędu Pracy, Służby Zdrowia i temu podobnych. 
Sądząc po nieustannym utyskiwaniu, chyba pracownicy tych instytucji nie przeglądają internetu. 
No fakt, zajęci pracą nad beneficjentami i z beneficjentami nie mają czasu. 

W każdym bądź razie obserwując otoczenie dochodzę do wniosku, że w wypadku wspomnianych organizmów samorzadowych trudno jest mówić o szczęściarzach "beneficjentach" - czerpiących szczególne "zyski" z ich ustawowych działań. 

Bowiem wszak "beneficjenci" dostają to, co wydawałoby się, że we współczesnym demokratycznym państwie należy jak psu zupa, ale… z jakim upokorzeniem. Wielu "beneficjentów" wie i doznaje na własnej skórze. Jeszcze jest grupa, ktora zachowujac resztki, w swoim pojmowaniu, godności - cierpiąc niekiedy, odpuszcza i rezygnuje z bycia "beneficjentem". Są też i tacy. 

Natomiast często pada argument pracowników Opieki Społecznej, Urzędów Pracy, Służby Zdrowia - że ludzie zwłaszcza a kręgów „okołomiejskich” – czyli "wyrzutków" mieszkających na obrzeżu (czego tak nie ujmą) "wiedzą wszystko, co im się ustawowo należy!" I .. czerpią.

Pewnie, a dlaczego mają odpuścić?! Sytemowi?!
Może tu właśnie leży istota problemu. Urzędnicy wszak nie mają się bawić w dawców lub nie dawców, w lokalnych bogów, panów dostatku czy biedy szarego człowieka. Powinni i mają zająć moim zdaniem (mądrą i empatyczną w rezultacie) pracą, edukacją, szerzeniem wiedzy i umiejętności. 
Niestety to… jest chyba już zbyt trudne dla wielu pracujących w wspomnianych instytucjach osób. Potocznie zwanych "urzędnikami". 

Może zbyt trudne dla samego systemu w których to mechanizmach funkcjonują. 

Może nadejdzie taki czas, że powstanie jeden "urzędowy" organizm np. z tych wspomnianych trzech  Opieki Urzędów Służby – zajmujący się rozwiazywaniem wespół w zespół z mieszkańcami środowisk, miast, gmin, dzielnic, ulic problemów, edukacją i warsztatami poszerzania umiejętności dla wspomnianych. 

Mieszkańcy ulicy będą uczyć urzędników co oznacza słowo godność, przejrzystość wobec innych na podwórku. A Urzędnicy ucząc się, wzmacniajac pokłady empatii - staże będą odbywać w hospicjach. Mieszkać w trudnych bytowo warunkach i jednocześnie pomagać (starać się) pomagać innym. Natomiast lekarze, będą zamieniali się rolami z pielęgniarkami i po takim stażu pójdą na pewien czas do miejsca gdzie mieszkają bezdomni. 

Gdzie bezdomni, biedni, chorzy będą się mogli praktycznie nauczyć jak radzić sobie trudnych dla nich warunkach uczciwie, bez przekrętów, cwaniakowania, cwaniactwa i walenia w rogi wszystkich jak leci. 
Że społeczności lokalne zaczną współpracować w myśl idei takiego jeszcze z PRL-u  wierszyka; 
„Murarz buduje domy, piekarz piecze chleb (…)”
To co, że z czasów bardzo wyklętych – to kolejny mit. To bajanie z psychiatrycznej nienawiści na resorach - dorwałych się do mównic i posłuchu, że WSZYSTKO co się wtedy urodziło (wierszyki też) jest … be!? 
No i cuchnie „oczywiście”  komuną. 

Teraz trochę mi głupio,  jak przypomnę sobie, z dumą noszony w swetrze opornik, zaczytywanie się z wypiekami na twarzy powielaczowymi banałami. 

Zastanawiam się, że oto powinienem nosić siermiężną koszulinę i  samobiczować, bo przyszło mi urodzić się w latach 60-tych? 
A pokolenie moich rówieśniczek i rówieśników wraz ze mną,  powinno się samo zutylizować?! No bo to wstyd urodzić się i żyć w tamtych czasach! Wychodzi na to...  

Zastanawiam się jeszcze co można zrobić w moim projekcie (nazwę go BENEFICJENT)  z prawnikami, sędziami, bankierami i politykami oraz … księżmi – ale to już chyba materiał na kolejne rozważania. Oczywiście mowa tu o co poniektórych. Bowiem  wokół nas, na każdym niemal kroku, zdarzają się i przyzwoici ludzie, wrażliwi i mądrzy. W każdym bądź razie, w to staram się wierzyć. 

Krzysztof Hajbowicz
23 maja AD 2017

***

"Niezatapialne święte krowy"

Krzysztof Hajbowicz

Spotykamy je niemalże na co dzień. Gdyby pisać o nich wprost posypią się sądowe pozwy, obelgi obrażenia i obrażania  wszelakie. Chociaż każdy przeciętny Polak wie, że tak jest. Wkurza się na taki stan rzeczy! Lecz nic z tym nie zrobi, palcem w bucie nie kiwnie, by zaprotestować oficjalnie. Wręcz odwrotnie,  uszy stuli, przyklei się „na odległość ciosu” i… z uniżonością a upodleniem swym będzie tak funkcjonował jak przeciw czemu się użalał czy krytykował. Jak po kątach, nawet dosłownie przed chwilą , za plecami, obmawiał, plotkował i psioczył na stan i relacje wokół siebie, w pracy, w szpitalu czy przychodni, w urzędach publicznych, nawet kościołach, etc.  

To często chore zachowania, ale czyż jesteśmy od nich wolni? A może przyzwyczajeni bezwolnie. Taki stan rzeczy przypomina trochę feudalne relacje Pan i Władca, Suweren z jednej i ... tłum, lud, bezimienna masa, ci gorsi … motłoch z drugiej. Może taką relacje mamy „wmontowaną” poniekąd jako mieszkańcy tej części Europy, w naszą psychikę? 
Co prawda słowo "suweren" ostatnio modne i teoretycznie kieruje się w stronę wyborców czyli ludu. To w rzeczywistości bywa inaczej kto jest kim.

Orwell w swym „Folwarku zwierzęcym” określał trawestując to zjawisko kiedy pisał  o komunizmie, że wszak są wszyscy równi, ale i są też równiejsi z równych. Może nam zostało to we krwi po okresie demoludów?! Nie wiem. Często w swych artykułach przychodzi mi zadawać pytanie, kiedy pisuję o sprawach obywatelskich, pierwszorzędności, priorytetów zachowań gdy w grę wchodzi nasze wspólne dobro. Gdy dotyczy to naszych zbiorowisk, środowisk, społeczności…. Czy koń  dla trawy, czy trawa dla konia?

Niestety to tylko pytanie retoryczne, bo rzeczywistość pokazuje, że raczej koń jest dla trawy ... niż jakby logika nakazywała i rozsądek. 

Są zawody i grupy społeczne, które właśnie jako żywo obrazują i zjawisko, i relacje. Pamiętam jak znajome pielęgniarki w latach dziewięćdziesiątych wracały z pracy będąc na oficjalnych kontraktach we Włoszech.  Bywały tam sporo miesięcy, by nabrać przyzwyczajeń i nawyków.  
Kiedy wracały do Polski często i gęsto traciły pracę. Co skutkowało ich pozwami do Sądów Pracy – bowiem kompletnie  niesłusznie ją traciły. Ale … przyjechały nauczone mądrej krnąbrności i poczucia godności. Nie były i nie chciały już być pomiatanymi służkami. Podczas takich zawodowych wyjazdów wiele z nich zobaczyło co znaczy szacunek, inne niż im znane z Polski stosunki interpersonalne  w pracy. Tu w kraju obowiązywały relacje z odrębnie równoległym  „stanem zawodowym” na zasadzie średniowiecznego feudalnego i prymitywnego poddaństwa.

Teraz czasy się ponoć zmieniły. Wielu ludzi wyjeżdża za granicę, wielu „tam” mieszka. Często młodych,  bowiem w wyniku zmian postrzegania rzeczywistości – duszą się w kraju, nie widzą perspektyw. Gotowi złapać wszystko, byle nie przypominało tego, co mają wokół siebie na około. 

Oczywiście różne są motywacje. Chodzi mi tu o to, iż wyjeżdżający odkrywają, że to co w Polsce ... nie koniecznie musi być wszędzie na świecie. Odkrywają dwie strony tego zjawiska. Zarówno w sensie pozytywnym, edukacyjnym jak i poznawczym choć wcale nie oznacza to... lepszym. 

Wracając do kraju przenoszą doświadczenia, sposoby postrzegania i myślenia w całym spectrum. Jedno co musi ulec a wcale nie ulega to zmiana podejścia do relacji międzyludzkich  w małych lokalnych środowiskach.  

Tworzy się hybryda, która udaje demokrację, relacje demokratyczne a w rezultacie wychodzi monstrum zachowań zorientowanych na czubek własnego nosa.

Wszelkie zasłanianie się procedurami, często głupimi, jak niedbale tworzący je ludzie, czy grupy. Bo nie oznacza to, że teraz żyjemy w idealnej społeczności pozbawionej symptomów i zachowań głupich. 
Czasem partykularne interesy grup, partii przenoszą się na procedury, przepisy, decyzje, które aż porażają głupotą i niefrasobliwością. 
Mało jakby tego, są ludzie, którzy będąc w koteriach doskonale wykorzystują zasłony z procedur, przepisów, by przykryć swoją prymitywną prywatę, złą wolę, małostkowość i swoje małości.  

Czasem uderza poczucie  władzy do głowy i bezkarność. Pamiętam jak ze swoim kolegą dziennikarzem radiowym kursując w poszukiwaniu materiałów trafiliśmy (będąc tam zaproszonymi) na jedna ze studniówek, w jednym z małych miasteczek powiatowych w kraju.  
Jakież było nasze zdziwienie, gdy dotarłszy na miejsce zobaczyliśmy na rzędach stołów ustawionych w obiekcie sportowym i zarazem szkolnym alkohole, nie tylko butelki szampanów czy win musujących. 
Naprzeciw nas wyszli uśmiechnięci organizatorzy, przedstawiciele Rady Rodziców …. lokalna pani prokurator i lokalny pan sędzia rejonowy. 

Ten sam kolega trzymał się niepisanej zasady, którą wyuczono go na wszelkich szkoleniach dziennikarskich, że m.in ludzi palestry i lekarzy „nie rusza się”, nie krytykuje, nie pisze negatywnie o nich. "Bo nigdy nie wiesz gdzie możesz trafić". 
Kiedyś złamał tą zasadę zrobił materiał o ordynatorze jednego z miejscowych powiatowych szpitali. Nie był to pochlebny pean, ale podparta faktami, skargami, i całą dokumentacją i wypowiedziami audycja. Potwierdzało to tylko opinię, o której wszyscy wiedzieli lokalnie. Lekarz ordynator obrażony a jakże, został na swoim stanowisku. Nadrzędne instytucje nic nie zrobiły w jego sprawie. Co ciekawe sprawy sądowej nie wytoczył o zniesławienie. Prokuratura nie kiwnęła palcem by chociaż eis pzyglądnąć czy tak jest w istocie, cały miejscowy establishment również. Dopiero po jakimś sporym upływie czasu, potrzeba też lokalnego było nieszczęścia, by ten sam lekarz  został zatrzymany przez Policję, za wcześniej sygnalizowane delikatnie pisząc - nieprawidłowości, Nim to jednak się stało.

Za jakiś krótki czas, ten sam dziennikarz wylądował po groźnym wypadku na oddziale szpitalnym kierowanym przez wspominanego lekarza. Koledzy redakcyjni przenieśli swego towarzysza pracy do innego szpitala, wojewódzkiego.  

Opisując ten i inne przypadki nic nie chcę sugerować nic ponad to, że wśród  nas zdarzają się tzw. „święte krowy”, którym pozornie nic nie można udowodnić, nawet wtedy gdy ewidentnie szkodzą, robią coś niezgodnego z prawem, etyką, moralnością, etc. 

Dotyczy to nas wszystkich wszelkich zawodów,  urzędników i księży, pracowników instytucji i placówek. To nas otacza. Rolą dziennikarzy m.in. jest pokazywać niebezpieczeństwa, edukować,  przybliżać i ujaśniać to co jest zamącone, w sposób transparentny i w miarę czytelny dla każdego członka społeczności. Oczywiście zgodnie z rzetelnością, swojej pracy. 
To trudne zadanie bo i w środowisku dziennikarzy znaleźć można łajdaków i nikczemników. Jak wszędzie – ważne byśmy mieli uwagę na to co nas otacza i bacznie się przyglądali, bez strachu o siebie, czy jakaś „święta krowa” nie szkodzi lokalnej, regionalnej, etc. społeczności dbając tylko o siebie lub jedynie o interesy swojej grupy, partii - mówiąc i wpierając wszystkim wokół, że dba o interesy ogółu. 

Na takie postawy musimy być uwrażliwieni i nie pozwolić sobie by nam wmawiano, jak to często mówimy „nie pozwolić sobie na wciskanie dziecka w brzuch”. Trzeba takim zjawiskom funkcjonowania "świętych krów" przeciwdziałać, bo tracimy jako społeczności, środowiska. Będąc oszukiwanymi i oczarowywanymi a w rzeczywistości przykrywane są braki kompetencji, prywata, rozbudowane doktrynalne urzędnicze poczucie władzy a nie służenie i bycie pomocnym innym ludziom.

Słyszymy często o "niezatapialnych". Są, bo sami na to przyzwalamy. Godzimy się licząc, że coś od takiego "niezatapialnego" uczciwie dostaniemy. 
Ułuda. 
Postarajmy się być uważni, ale nie namawiam do tego byśmy we wszystkim widzieli zło, cwaniaków, itp. Bardzo łatwo jest ocenić kogoś w przypływie emocji, często niesłusznie. Starajmy się być uważni i rzeczowi. 

Ten tekst nie ma za zadania poróżnić ludzi – a uwrażliwić i zmusić do refleksji. Znam i spotkałem m.in w swoim zawodowym życiu wielu ludzi z kręgu palestry, duchownych, urzędników, funkcjonariuszy, polityków etc. etc. … którzy oby funkcjonowali zawodowo w środowiskach jak najdłużej. Bo dla tych środowisk są jak dobre duchy, pochylające się nad losami każdego człowieka. Obyśmy takich spotykali jedynie i najczęściej. A wszyscy z tych kręgów zawodowych takimi byli na co dzień. 

Spotykałem też ludzi małego serca, ksobnych i widzących tylko czubek własnego nosa – atakujących wszystko i wszystkich "jak leci" … bo się należy. Tacy też istnieją. Po części chyba wszyscy mamy wewnątrz siebie takie mechanizmy dobra i zła. Czasem je uświadamiamy sobie, czasem poddajemy bezwiednie ich działaniom.

Niemniej ten tekst miał i ma przybliżyć niebezpieczeństwo jakie czyha w tolerowanej przez nas postawie "niezatapialnej świętej krowy". Tacy ludzie też niestety istnieją i często mamy z nimi do czynienia. 

Co Państwo sądzicie o tym, i czy macie może jakieś sposoby na radzenie sobie w kontaktach ze "świętymi krowami". Zapraszam do podzielenia się refleksjami, przemyśleniami w komentarzach, lub na e-mail gazeta-obywatelska@wp.pl 



***

"Edukatorek" czyli lepiej znać prawa niż je ignorować. 

Krzysztof Hajbowicz

Kiedy trzeba się uczyć czegoś nowego wielu z nas dostaje gęsiej skórki lub najprościej mówiąc „coś go zalewa”.  Nauka czegoś nie musi być sama w sobie czymś strasznym, ba może być ciekawsza od walk wśród polityków o dominacje, ich gierek, kto bardziej przekona „lud wyborczy”. My fascynujemy się polityką wszak pono ona wpływ na nasze losy. Gdybyśmy się jednak temu zjawisku przyjrzeli dokładnie – to wówczas dojdziemy do innych wniosków. 

Natomiast wszyscy, i politycy i my beneficjenci ich spojrzeń na rzeczywistość, podlegamy prawom. Prawom które, czy nam się to podoba czy nie, działają zawsze i wszędzie tu na ziemi (w tej przestrzeni), niezależnie od czasu, miejsca. Niezależnie czy było czy jest czy będzie. 
Niezależnie od tego w jakim miejscu na osi czasu.

Nie znając tych podstawowych praw często dajemy się manipulować, ulegamy złudzeniom – a to dobra pożywka dla wszelkich cwaniaków (tych politycznych również)

Wiedza

Wiedza, wszelka wiedza, sama w sobie nie jest zła czy dobra. Tak jak nie są złe czy dobre np.  uczucia rodzące się w nas. Ważne co z tym co w nas się pojawiło (tu jeśli chodzi o uczucia), ważne z tym co wiemy lub nie wiemy tak do końca (tu jeśli chodzi o wiedzę ) – po prostu zrobimy. 

Możemy owszem wykorzystać wiedzę, czy też sygnały jakie niosą uczucia i zrobić coś dla siebie pożytecznego albo spartolić (świadomie na własne życzenie lub nieświadomie) ale za konsekwencje odpowiadamy sami. Nie możemy nikogo winić. 

Możemy zdobywać wiedzę – wtedy mniej nam grozi że ktoś nas otumani, wyprowadzi w pole, lub oszuka. Nie jest to łatwe wcale a wcale. 
Niemniej to chyba według mnie jedyna zdroworozsądkowa droga. Inna może być też taka że jak przysłowiowy struś (co w nie jest wszak prawdą, że strusie tak czynią) schowamy ze strachu głowę w piasek i udamy ze tego czegoś nie ma. Złośliwi mówią że wtedy i tak odstaje pewna część ciała na która zbieramy razy. Zachowanie małego dziecka przykrywającego rączką oczęta by nie widzieć czegoś, czego się boi … chyba nie przystoi nam dorosłym, ponoć mądrym. To nic nie zmieni. Wiec lepiej postarać się przyjąć że istnieją prawa, zasady, logiczne zdarzenia. Które się będą działy czy nam się to będzie podobać czy też nie.
Jakie.

Może to zabrzmi głupio, ale zobrazuje to o czym piszę. Otóż czy nam się podoba czy też nie – tu na ziemi (niezauważalnie inaczej – więc jednakowo) czy przy powierzchni czy na „którymśdziestym” piętrze i dalej – jak podrzucimy np. młotek no to on po chwili tracąc energie po prostu spadnie. Nie ma szansy by sobie poleciał np. w kosmos. Bo nie nadamy mu gołą łapą takiej szybkości. To zjawisko odzwierciedla prawo ciążenia. Prawo które obowiązuje czy nam się podoba czy też nie. 

Prawa które obowiązują czy nam się to podoba ... czy też nie 

Prawo które lepiej dla nas byśmy go nie ignorowali, przyjęli za pewnik. A zastanawiali się tylko wtedy co jest nie tak gdy zobaczymy, że nie działa. Bo może znaleźliśmy się np. w stanie nieważkości poza ziemią i jej przyciąganiem. Tam  rzucanie młotkiem nie ma sensu – nie ma oporu powietrza, nadana prędkość będzie stała – dopóki w coś młotek nie uderzy w kosmosie itd. 

Ale tu na ziemi lepiej prawa ciążenia nie ignorować.  No i nie ignorujemy żyjemy zgodnie z zasadami jego działania. 

To wydaje się proste. Głupie nawet gdy ktoś próbuje ignorować, nie wierzyć że tak jest.  To wynika ze zdobywania doświadczenia, edukacji po przez całe nasze życie. Niektóre rzeczy przyswajamy wcześniej, inne później a jeszcze inne pozostają poza naszym pojmowaniem.

Cały czas tak naprawdę, czy nam się to podoba czy też nie … uczymy się.

Małolato to się może nie spodobać, ze do „szkoły chodzi się przez całe życie”. Ale ja nie o tym. Kiedy już zobrazowałem teorię „dziania się, działania praw, czy nam się podoba czy też nie” chcę napisać i to robię – że często zachowujemy się jakbyśmy nie zdawali z klasy do klasy. Często inne prawa (poza ciążeniem) lekceważąco ignorujemy.  Ponosimy wówczas konsekwencje, czasem nie rozumiejąc dlaczego. 

Przykład?
Pisałem wcześniej o uczuciach. Otóż z wielu z nas mówi, że „nie ma uczuć”, „nic nie czuje”, etc. Hm prawdę mówiąc to taki „słowny dekiel” przykrywający dostęp do tego co się w nas w każdej chwili dzieje. Jeśli wynika to z jakiegoś świadomego przykrywania, to jeszcze pół biedy, ale kiedy wynika z tego, że nie umiemy nazwać stanu w którym jesteśmy to gorzej dla nas.  
Bowiem w każdym ułamku czasu „czujemy” różne stany emocjonalne, emocje, uczucia. To tak naprawdę sygnały, które otrzymujemy (mówiąc w dalekim uproszczeniu) od swojego organizmu.

Lepiej znać i umieć rozpoznawać te sygnały – wtedy łatwiej nam się żyje, łatwiej unikać przeszkód, błędów, rozwiązywać problemy, przewidywać konsekwencje, radzić sobie, etc. 

Prawo ciążenia akceptujemy i poddajemy się jego działaniu rozumnie. Natomiast z uczuciami jest raczej w wielu przypadkach kiepsko z naszą świadomością ich konsekwencji.

Czasem uczucia tłumimy, udajemy, że ich nie mamy – a w nas buzują, czasem nie potrafimy ich prawidłowo  rozpoznać. 
Nawet nasz laptop traktujemy często lepiej od swojego organizmu. Bo gdy antywirus zaskrzeczy alarmem uruchamiamy cała czasem automatyczna ale jednak – procedurę radzenia sobie z grożącym czym laptopowi problemem. 
Gdy pojawi się w nas sygnał – uczucie …

Wychowani w różnych środowiskach, wychowani i nauczeni często zachowujemy się tak jakbyśmy ignorowali obowiązujące prawo, i nie rozumieli ze uczucie to sygnał. Czy nam się to podoba czy też nie. 
Nieumiejętność radzenia sobie z takimi sygnałami prowadzi często (zbyt często) do osobistych tragedii. Przykład?

Czując złość umiemy sobie z tym uczuciem radzić?  Wielu powie taaak! I każdy z nas sobie radzi – tylko często nieświadomie niekoniecznie w konstruktywny sposób.

Jak ktoś nas zezłości to… i tu się zaczyna cały worek działań jakie potrafimy  - ot chociażby  krzyczymy na „źródło” np. młodszy brat, gorzej nawtykamy mu - nie tylko słownie (przepraszam wszystkich młodszych braci – za ten przykład oczywiście jako niekonstruktywny) 

No dobrze a czy na autoalarm w samochodzie to .... krzyczymy? Okładamy pięściami samochód i kopiemy opony?! Jak autoalarm zawyje? No przecież nie. 

A uczucie złości to swoisty autoalarm. To sygnał ze coś wokół nas dziej się złego dla nas. Że znaleźliśmy się w obszarze czegoś dla nas trudnego. To tak uproszczając. 

Konstruktywnie byłoby go wyłączyć. Ale nie eliminując źródło, tylko zupełnie inaczej, itd. 

Często mówimy, że nie czujemy złości (chociaż kłamiemy właśnie ja czując)  bo tak nakazuje kultura, w której się wychowaliśmy, zasady które przyjęliśmy, etc. Kiedy będzie wył autoalarm w samochodzie i biedzimy go ignorowali … to za jakiś czas każdy dźwięk, nawet miauknięcie domowego kota wyprowadzi nas z równowagi. 
A co dopiero nasza bliska osoba. Byle pretekst i awantura gotowa. A wynika to tylko z tego ze gdy się trzęsiesz ze złości, kipisz – na pytanie co z tobą kochanie. Czy cię zezłościło? Odpowiadasz NIEEEE!NICCC! to po jakimś czasie przełożenie Twoich ulubionych gazet w inne miejsce przez bliskich – spowoduje karczemną awanturę w domu. Znasz to?

To tylko wynika z tłumienia uczuć. A przykładów jest tak wiele i nie tylko w domowym ognisku.
No i podstawowa zasada; 

Nie ma dobrych i złych uczuć!

Uczucia  są sygnałami tak jak nie ma dobrej i złej wiedzy (ważne co z posiadaną wiedzą uczynisz dobrego czy złego), tak jak nie ma złego czy dobrego prawa ciążenia. 

Uczuć dobrych i złych nie ma!!! Owszem jedne z nich lubimy odczuwać a inne są dla nas niemiłe, bolące, niechciane.

Złość, strach, lęk, i wiele wiele innych nazwalibyśmy złymi – ale gdyby nie było np. lęku nie mielibyśmy szans na przeżycie. To nie tylko uczucie, które zmusza do ucieczki i pozwala przetrwać ale to także wraz ze strachem pozwala nie leźć tam gdzie coś na łeb może spaść, nie wkładać łap w ognisko, czy w palcach i przy twarzy odpalać petard.    
Trudno też jest czuć wyrozumiałość, radość z, czy miłość do osoby, która nam coś kradnie lub bije przy nas, „na naszych oczach” osobę, którą kochamy. Jeśli tak by było, powinniśmy się zgłosić do najbliższego lekarza psychiatry.  Dla własnego dobra.

Uczucia, emocje, stany emocjonalne są całym konglomeratem zjawisk – które poi prostu są, rodzą się w nas, w naszych umysłach, psychice czy nam się to podoba czy też nie. To tak jak ze wspomnianym prawem ciążenia.

Ważne co z tym potrafimy zrobić konstruktywnego a co się zadzieje gdy te prawo zignorujemy. Wszak ponosimy konsekwencje w obu wypadkach. 
Ignorowanie dostępu do uczuć własnych,  tłumienie ich, chciejstwo  odczuwania niektórych nieprzerwanie w łatwy sposób prowadzi nas do uzależnień, do destrukcji, do osamotnienia, etc.

Można byłoby tak wiele wiele wiele w tym temacie. I w innych. To miejsce w Gazecie Obywatelskiej chcę poświecić właśnie edukacji. Byśmy mogli wspólnie z tymi, którzy chcą surfować poprzez krainę dostępnej na teraz wiedzy. By łatwiej i mądrzej się nam żyło. Byśmy byli twórczy a nie oddawali się mitom, że prawo ciążenia niekoniecznie tu i teraz zadziała,  jak coś ręką podrzucimy to niekoniecznie spadnie ….

Chociaż rzadko to czynię, nazwę po imieniu umiejętności i doświadczenia zawodowe tak, by pokazać skąd konsekwencje mego mądrowania się w tym tekście 
Krzysztof Hajbowicz
autor i realizator programów profilaktycznych, dziennikarz zajmujący się publicystyką pomocową od 1993 roku, (m.in. czasopisma specjalistyczne DROMADER, LUMEN) Instruktor terapii uzależnień po Studium Terapii Uzależnień, Studium Pomocy Psychologicznej, Studium Socjoterapii. Absolwent warszawskiego Centralnego Ośrodka Metodyki Upowszechniania Kultury Dorosłych. Współtwórca programu i  Ośrodka Psychoprofilaktyki Społecznej „DELTA”. 

Są takie obszary wiedzy, transcendencji, których nie pojmiemy do końca – lecz to opowieść na czas inny. Ja też nie czuje się na siłach, by o tym pisać. Chociaż jak każdy Polak, mógłbym wypowiadać się na wszystkie tematy autorytatywnie, mimo nieposiadanej w tym zakresie wiedzy. Ale to zauważył już Stańczyk, błazen nadworny kilku Królów Polskich m.in. króla Jagiellończyka, Zygmunta Starego. Olbrachta. I od tej pory nic się chyba nie zmieniło  


***

Naiwni współbarbarzyńcy

Gdy się przyglądam miejscu w którym przyszło mi żyć, gdy odetnę się od tego co zewsząd próbuje się wedrzeć. Wedrzeć do mnie, ze swoimi sensacyjnymi wiadomościami! Na przykład; co powiedział jaki polityk! Co i kogo ten ma i w czym. Na co ma, a na co nie ma „wywalone”. Gdy odsieję plewy - telewizję, ogólnopolską prasę, nie połączę się w sieć WWW, i tak dalej… 

Malbork „jaki jest każden widzi”
Wtedy zostaję bliżej samego siebie 

moich współmieszkańców, współznajomych i współnieznajomych z tego samego środowiska. Z naszego wspólnego, z Malborka. 


Nachodzi mnie wówczas refleksja  - czy tak naprawdę żyję w takiej super cywilizacji?
I kto mi dał prawo i innym mówić o dawnych przodkach jak o barbarzyńcach?! Czuć się lepiej psychicznie jako przedstawiciel „super cywilizacji technicznej” 

Takiej „super”, że gdyby „wyłączył się” prąd (a wystarczy coś tam w kosmosie, jakiś mały w skali kosmosu, słońca nawet błysk, by tak było) i gdy ten usilnie podtrzymywany sztucznie przy życiu  przeżytek … ropa ... Gdyby i jej z jakichś powodów nagle zabrakło…

Pewnie cofnelibyśmy się do naszego wyobrażenia ery kamienia łupanego lubo gładzonego. Znaczy, "szlag by trafił" cały nasz potencjał, a my jako „ludzie” bardziej byśmy się stali „dowodem”, na brakujące ogniwo w  teorii ewolucji. Tak bowiem byśmy zmałpieli, zdziczeli i pokazali swoje prawdziwe oblicze jako ludzkość. Kosmici – jeśli nas obserwują  :o) - to dali by dyla i ogrodzili Ziemię dużym kosmicznym płotem - siatką, z drutem kolczastym, dla dzikich stworów – ludzi. By się te nigdzie nie wydostały i nie rozlazły po i w przestrzeni! 

Mam marne zdanie na temat tego co my, jako współcześni, możemy zaoferować innym współplemieńcom. 

To nie jest powielona bezmyślnie teza, a wynik przemyśleń, zawodowego i osobistego doświadczenia  oraz  troski głębokiej, o moich współplemieńców.

Wracając z kosmosu do Malborka, chciałbym rzec – ze nie jesteśmy jacyś szczególni w Polsce. Jeśli już,  to nie zasłużenie, nie ze względu na swoje zasługi, a raczej poprzez historię, i współczesny biznes turystyczny.  A szkoda … moglibyśmy. 
Marnujemy często szanse, jedna za drugą, poddając się populizmowi, prywacie, etc. nie odstając od reszty współczesnego społeczeństwa w skali kraju.

To widać po działaniach samorządowych, urzędniczych, instytucjonalnych. Teraz gdybym poszedł tym torem i chciał Państwu ujaśniać postawioną tezę, bardziej bym zamotał. Jestem jednak gotów to udowodnić, zresztą w dalszym ciągu będzie po części mowa jak temu można byłoby wspólnie przeciwdziałać. 

Dość tylko ze powiem i napiszę, że takie działania są wynikiem ogólnospołecznego postępowania w całym kraju, wynikają z naszej kultury sądzę i przyzwyczajeń, i całej reszcie niezbyt chlubnych zachowań. 

Wynikających z tradycji, stereotypów, przyzwyczajeń a często po prostu z naszego lenistwa.  Tu widzę i słyszę oczyma i uszami wyobraźni protesty współplemieńcze. O czym piszesz! Daj dowody! Na jakiej podstawie.. etc. Takiej reakcji się mogę spodziewać, jeśli jednak zaglądniecie w głąb siebie, w głąb historii i współczesności na tyle będziecie mogli, trochę te protesty powinny opaść.

Warunek

Warunkiem jest uczciwe spojrzenie, pozbycie się lub sama chęć pozbycia się katarakty mitów, „świętych przekonań” i spoglądania na otaczający nas świat na przykład przez pryzmat tego co wypada sądzić.  „No jakże co by inni powiedzieli, wszak to nie jest zgodne z …”. 

Spójrzcie proszę uczciwie w siebie. Mam znajomą, która z pewnością zada, lub zadała by mi pytanie, a kim ty jesteś?! Kim jesteś, że tak pouczasz innych? Kto ci dał prawo. Sama bidulka nie widząc swego postępowania, bowiem poucza innych według swojej miarki, wycierając sobie usta autorytetami dla niej ważnymi. Jakby to wystarczyło.

Chcę od Was takiego rzetelnego spojrzenia wokoło, dla naszego wspólnego dobra i rozwoju.  Chcę jako Wasz współplemieniec ani lepszy ani gorszy, posiadający doświadczenie i wiedzę w tematach, które dotykam. Wiem o czym mówię i piszę. Dlatego się tym dzielę. Bo mnie to niepokoi, bo coraz bardziej nas otacza i hamuje nasz rozwój, jako ludzi, społeczność lokalną, etc.
Dzisiaj jest sesja rady, standardowo. Standardowo komisje przyjmą sprawozdania instytucji i wydziałów miejskich. Dziś będzie mowa o ważnym dla miejskiego organizmu obszarze, o pomocy innym ludziom, o funkcjonalności komórek do tego powołanych. 

Dziś po mniej lub bardziej burzliwych ripostach, zapytaniach Rajcy zagłosują … jak zawsze.

Skończy się sesja, może inna niż poprzednie, ale w końcu taka sama, urzędnicy, radni, kierownicy i dyrektorzy, dziennikarze, no może jakiś przypałętny obywatel miasta (o przepraszam wszak w myśl uchwalonych zmian w statucie miasta - petent) Trochę w uszach zostanie emocji w sprawie parku, w sprawie czegoś tam…

Nihil novi w innym wymiarze. Zawsze w takich momentach chciałbym być monarchistą i zmienić zasady, ale jak innym tak i mi przechodzi, łagodnieje, opadają emocje. I stajemy się takimi cywilizacyjnie rozwiniętymi miskami, które może i fajne, ale tak naprawdę nie są w stanie nic zmienić na lepsze. 
Bo zbyt leniwe? Bo nie bardzo wiedzą jak? Bo są konformistyczne? Bo boja się komuś narazić? Bo boja się „o własne misiowe dupska”?

Chyba wszystko po trochę. Nie jestem ani  lepszy ani gorszy w tej materii. Teraz może bardziej zły gdy sobie to uświadamiam, jak postępuję, co robię a raczej czego nie robię by było lepiej wokół mnie, lepiej nam się żyło jako mieszkańcom, współplemieńcom. 

Moja recepta

Chciałbym się podzielić naiwnie z Państwem moim przemyśleniem, moją receptą na całe otaczający nas bezproduktywny marazm. Który tak na pozór nie chcemy zmieniać, bo nam w tym dobrze. A  w każdym razie, większości z nas. 

To dlatego stworzyłem Malborskie Forum Pomocowe 
Problemem jest dla nas jako organizacji, instytucji, że my powielamy w kółko utarte schematy , procedury, które przestały być skuteczne. Jesteśmy tak naprawdę bezproduktywni … choć twierdzimy wręcz coś innego. I staramy się na siłe udowodnić sobie i innym że to co robimy jest przydatne. 

Wszelkie działania, procedury powinny być zmodyfikowane w naszych  środowiskach, ze względu chociażby na specyfikę środowiska  w którym żyjemy. Procedury powinny ewoluować a nie być constans – by były skuteczne. Nie możemy na zasadzie kopiuj wklej powielać. Bo tak trzeba, bo takie są przepisy, bo inaczej nie można. To czasem myśle nieuleczalna choroba administracji jakiejkolwiek, a jej wirus potrafi dotknąć nie jednego rzetelnego, uczciwego urzędnika z powołania. 

Książkowo stosujemy procedury, tłumacząc się przepisami, że tak trzeba, bo tak nas uczono. Nie rozwiązujemy problemów pragmatycznie. Wspólnie dyskutując , rozważając dzieląc się  spostrzeżeniami, doświadczeniem, pogłębioną wiedzą. Tylko „pawimy” i tokujemy, tak by nas zauważono, by być ważnymi, by reprezentować interes grupy… 

Przypatrzcie się na sesji Rady Miasta, 

przypatrzcie urzędnikom, kierownikom, etc. Czy ktoś uczciwie a nie deklaratywnie powie, słuchajcie;

„- Nie wiem jak to rozwiązać, wspólnie musimy wypracować coś co przyniesie korzyść miastu, naszym współobywatelom, nam samym wszak żyjemy wśród innych i jesteśmy w większości stad… itd.”

Jesteśmy mało skuteczni, i z boku wygląda to tak jakby nam zwisało. Wszak wielu z nas otrzymuje  pensje, ma stałą pracę. Nie musi myśleć, wychylać się. Idziemy często  w zaprzęgu, jak koń z klapkami.

Pisząc to nie oczekuje od Was, żeby rozbić rewolucje, zmiany.
Chodzi że możemy wspólnie wypracować pragmatyczne metody, adekwatne dla naszych środowisk. Być może trzeba będzie zmodyfikować procedury. Wymaga to przemyśleń mądrych i mądrych dyskusji. Ale jest możliwe – i może być podstawą do obrony tych zmian przed innymi kontrolującymi urzędnikami i konformistami.

Tymi stawiającymi pytanie;
 „- A na jakiej podstawie Państwo zmienili, i na jakiej podstawie doszli do wniosku, że to i tu nie jest skuteczne?”

Wtedy możemy odpowiedzieć … a no … np. na Malborskim Forum Pomocowym  wspólnie przeanalizowaliśmy sytuację, omówiliśmy skutki działania albo niedziałania procedury, sztampy … którą stosowaliśmy i doszliśmy do konstruktywnych wniosków, że musimy to zmienić, skoro mamy pomagać ludziom praktycznie. A nie tylko mówić ze pomagamy. 

Właśnie organizowane 14 grudnia Forum ma być od tego, ma temu służyć.
A dlaczego naiwni współbarbarzyńcy?  Cóż, fascynuje mnie historia, badania historyczne. Te w wyniku coraz to wyszukanych metod i możliwości pokazują, że tak hołubione przez nas finezyjne naszym zdaniem osiągniecia cywilizacyjne, społeczne. Z których jesteśmy tak dumni, lubo się nimi chwalimy - wcale nie należą do naszych super nowości i mądrotliwości cywilizacyjnych.


Gobekli Tepe
Mohendżo-Daro



kolejno od lewej u góry Gobekli Tepe - szacunkowo ostrożnie istnieje od około ponad 11 tysięcy lat a ta granica się ciągle przesuwa w przeszłość. 
dlaje po prawej Mohendżo-Daro – cały system dwudziestu kilku miast, kultury Harp jest według wielu naukowców starsze od oficjalnych dat funkcjonowania tej kultury a mianowicie 3,5 tys lat p.n.e. No i Sumer około 4.5 p.n.e 

Nasi przodkowie w głębi epok, byli o wiele pragmatyczniejsi,

skuteczni – często w naszej pobieżnej wiedzy mamy przekonania o minionych epokach, nie adekwatny zasób wiadomości. Zasób, który  od ukończenia przez nas szkół ogromnie się powiększył, dał  dużo więcej dowodów jak było i jak funkcjonowali ludzie. My natomiast stereotypowo nazywamy praprzodków barbarzyńcami. 


To często protoplaści naszej współczesności i religii byli barbarzyńcami. Ale to temat na inny felieton. Dość, że przytoczę. Wszak Hypatia zginęła z rąk hord rozjuszonych Chrześcijan – to akurat sami udokumentowali. A wszyscy żyli w cywilizowanym mieście, któremu nie jedno miasto mogłoby współcześnie pozazdrościć  wszystkiego – Aleksandrii.



ponoć wizerunek Hypati z Aleksandrii, (ur. ok. 370,  zm. 415, tamże, matematyczka i filozofka;zwolenniczka neoplatonizmu; zamordowana przez czł. gminy chrześc. w Aleksandrii)
Lecz to niekoniecznie jest jej podobizna. Wielu historzkw twierdyi, ye Tak naprawdę nie wiemy jak wyglądała.


A we wcześniejszych cywilizacjach okazuje się potrafiono o wiele więcej w wielu, wielu  dziedzinach. Więc kto tu jest barbarzyńcą?
Życząc konstruktywnych przemyśleń, autor felietonu i propagator dialogu społecznego w środowisku zapraszając na Malborskie Forum Pomocowe.


Krzysztof Hajbowicz



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz