Edukacja środowiskowa

Jak zrobić, żeby się nie narobić?

Dorota Stronkowska

Społecznik – przedstawiciel organizacji pozarządowej – idzie do właściciela firmy. W celach, wiadomo, fundraisingowych, czyli... po prośbie. Rozmowa idzie dobrze, właściciel ludzki człowiek i jest zainteresowany. Na tyle mu się spodobał społecznik, że postanowił oprowadzić go po zakładzie. Zakład duży i ładny, nowoczesny, zadbany, praca idzie pełną parą – po prostu Europa.

– A ilu ludzi zatrudniacie? – społecznik grzecznie wykazuje zainteresowanie przedsiębiorstwem.
– A tych tam pięciu na produkcji. No i jeszcze jeden w biurze – odpowiada właściciel.
Społecznik to rozgarnięty chłopak, zaczyna się więc zastanawiać: „Taki wielki zakład i tylko sześć osób?” Omiata wzrokiem kilkaset metrów kwadratowych hali i pyta:
– A kto to wszystko sprząta?
– Mam firmę od tego, zatrudniają dziesięć osób, ja dostaję co miesiąc fakturę, mam posprzątane jak trzeba i nie muszę się martwić o umowy, zwolnienia, chorobowe i inne takie.
Bystre oko społecznika spoczywa na pudłach przeznaczonych do transportu. Pudeł jest mnóstwo, pod sam sufit prawie.
– A kto to wszystko rozwozi?
– A firma transportowa. Przyjeżdżają, zabierają, szybko i sprawnie, towar trafia gdzie trzeba, a ja się nie martwię ani o przeglądy samochodów, ani o związki zawodowe…

No tak, myśli społecznik, i oczy mu zaczynają błyszczeć. Oprócz darowizny dostał jeszcze od właściciela dobrą praktykę. No bo skoro w biznesie można, to może i u nas można…?

Można. I to nie tylko u nas, czyli w trzecim sektorze, ale od 2010 roku także i w samorządach można zlecać realizację własnych zadań pośrednikom. Takie rozwiązanie nazywa się regrantingiem i oznacza, że darczyńca nie dotuje realizacji projektów bezpośrednio, ale znajduje pośrednika, który w jego imieniu przydziela dotacje. A potem także monitoruje i rozlicza realizację projektów. Dlaczego warto stosować regranting?

Po pierwsze: lepiej
Pośrednik, najczęściej organizacja pozarządowa, to fachowiec. Zna się dobrze na zadaniu, które chce się mu powierzyć, wie nie tylko komu i na co przydzielić dotacje, ale także umie współpracować z tymi, którzy realizują projekty. Dzięki niemu można zrealizować więcej i lepszych projektów. Jednak lepiej niekoniecznie znaczy taniej. Wiedza i kompetencja pośrednika kosztują.

Po drugie: efektywniej
Pośrednik ma możliwości. A często także ogromny kapitał społeczny, dzięki któremu zdobywa środki z różnych źródeł i ma dostęp do wielu zasobów. Krótko mówiąc, do każdej złotówki na realizację zadania pośrednik może dołożyć drugą i zwiększyć pulę środków przeznaczonych na dane zadanie.

Po trzecie: bliżej ludzi

Pośrednik reprezentuje społeczeństwo obywatelskie. Przekazując pieniądze pośrednikowi darczyńca przekazuje także moc decyzyjną. Tym samym mówi ludziom: sami zadecydujcie o tym co i za ile chcecie realizować. Takie postępowanie jest nie tylko zgodne z konstytucyjną zasadą pomocniczości, według której jednostka większa nie powinna wykonywać czegoś, z czym może sobie poradzić mniejsza jednostka, ale także w pełni realizuje zasady demokracji. No bo czy można sobie wyobrazić bardziej demokratyczny sposób zarządzania pieniędzmi niż przekazanie ich do dyspozycji ludziom?

No dobrze, wiadomo już dlaczego warto stosować regranting. Ale jak go stosować? Na to pytanie nie sposób odpowiedzieć w krótkim tekście, dlatego odsyłam do dwuczęściowego podręcznika regrantingu, który wydała
ARFP: DO POBRANIA
I zapewniam – a ARFP ćwiczy to od wielu lat – regranting to dobry sposób, żeby zrobić i się przy tym nie narobić.

***
Do niosących pomoc, czyli krótko o pułapkach pomagania

psycholog Paulina Lechowska

Pomaganie budzi wiele emocji, zarówno w jego aktywnych uczestnikach jak i biernych obserwatorach. Osoby udzielające pomocy teoretycznie doświadczają gratyfikacji społecznej, która opiera się nie tylko na wdzięczności obdarowanego pomocą, ale też na uznaniu otoczenia. 


Andrzej Mleczko
http://img.interia.pl/rozrywka/nimg/Dzieci_1666769.jpg
Powszechnie mówi się o tym, że pomaganie powinno być bezinteresowne, ale w kontekście emocjonalnym ta bezinteresowność może być dyskusyjna. Widać to zwłaszcza w sytuacjach gdy wysiłki pomagającego spotykają się z odrzuceniem, dewaluacją, a czasem wręcz z dezaprobatą. Nie tego się zazwyczaj spodziewamy decydując się na udzielenie pomocy, nawet gdy robimy to „bezinteresownie”. Taka sytuacja bywa przysłowiowym kubłem zimnej wody wylanym na głowę „pomagacza”. Trudno interpretować takie sytuacje jako pozytywne, ale zdarza się, że takie „orzeźwienie” jest przydatne. Zwłaszcza gdy wpadniemy w nałóg bezrefleksyjnego pomagania.

Czy zdarzyło Ci się, obserwując postępowanie innych ludzi, tworzyć gotowe rozwiązania dla ich problemów? Może czasem zastanawiałeś się czemu nie wprowadzają w swoim życiu tych „oczywistych” zmian, które Tobie wydają się mniej lub bardziej proste, a mogłyby przecież tak bardzo ułatwić im życie. Obserwujesz w swoim otoczeniu rodzinę żyjącą z alkoholikiem i zastanawiasz się czemu jeszcze nie zmusili go do leczenia? Twój kolega z czasów szkolnych nadal mieszka z rodzicami i pracuje tylko dorywczo? Przecież już dawno powinien się usamodzielnić, może wyjechać gdzieś „za pracą”. Sąsiadka nie radzi sobie z krnąbrnym synem? Ty już dawno ustawiłbyś go do pionu, znasz przecież niezawodne metody wychowawcze.

Ci wszyscy ludzie wcale nie muszą chcieć zmieniać swojego życia, a już na pewno nie muszą tego robić według Twojego scenariusza. Czasem nam – obserwatorom – może wydawać się, że są nieszczęśliwi, może żyją w toksycznych relacjach, może nawet dążą wprost do samozagłady. Pamiętajmy, że mają do tego prawo, a my nie powinniśmy ich za to oceniać. Pomoc udzielana wbrew woli „potrzebującego” na pewno nie spotka się z aprobatą. To, co dla Ciebie jest „wspaniałym rozwiązaniem” dla innej osoby może być zupełnie nieprzydatne.

Jak często zdarza Ci się generować rozwiązania dla problemów innych osób, mimo że o to nie proszą? (Na przykład gdy dzwoni do Ciebie siostra i narzeka na relację z mężem, Ty masz już dla niej gotowy plan działania, a w pakiecie ocenę jej samej: „jak możesz znowu być tak naiwna”.) Zawsze wtedy kierujesz się dobrymi chęciami, ale jak mówi stare przysłowie „dobrymi chęciami jest piekło wybrukowane”. Zamiast udzielać bezrefleksyjnych porad zdobądź się na zwykłe wsparcie. Okaż zrozumienie dla emocji drugiej osoby, zaproś na kawę lub spacer, podziel się własnymi doświadczeniami. Nie próbuj jednak „wiedzieć jak się czuje” potrzebujący, nie prorokuj, że „to minie”, nie strasz bożą karą ani przeznaczeniem, a już na pewno nie kop leżącego mówiąc „można się było tego spodziewać” lub „a nie mówiłam”. Czasem wystarczy wysłuchać i w milczeniu pokiwać głową, podać rękę, zaoferować przyniesienie kawałka domowego sernika na pocieszenie. Drobne gesty pomogą o wiele bardziej niż rozbudowane scenariusze i szczegółowe plany rozwiązania problemu. Pamiętaj, że nie wszyscy jesteśmy tacy sami, więc Ty nie możesz uważać się za specjalistę od cudzego życia.

Czasem trzeba poczekać, aż ta druga osoba poprosi o konkretną pomoc, aż sama zadeklaruje, że tej pomocy potrzebuje. Nie da się pomóc komuś kto tej pomocy nie chce, a tym bardziej komuś kto nie uważa jej za zasadną. Zanim następnym razem bezrefleksyjnie ruszysz na pomoc zastanów się czy nie robisz tego dla własnych korzyści. To naturalne, że pomaganie daje nam satysfakcję, ale nie zapominajmy, że przede wszystkim ma odpowiadać na potrzeby adresatów naszych działań.

specjalnie dla blogu "Gazeta Obywatelska"
 Paulina Lechowska

***

Nigdy nie jest za późno by docenić siebie

psycholog Paulina Lechowska

Do napisania tego artykułu skłoniła mnie rozmowa z pewną przemiłą emerytką. Docenianie siebie jest tematem bardzo mi bliskim, poruszanym w mojej codziennej pracy. Sądzę, że jest bardzo duża grupa osób, które nie potrafią „głośno” docenić siebie. A najczęściej jest tak, że jeśli nie potrafimy doceniać siebie publicznie, nie potrafimy również zrobić tego przed samym sobą. Czasem okazuje się to być wręcz jeszcze trudniejsze. Wspomniana wcześniej kobieta zdecydowanie nie należała do grupy takich osób. 

O sobie powiedziała „jestem z siebie dumna” i najwyraźniej to poczucie dumy jest dla niej ogromnym źródłem radości. Ta duma wynika z wielu sukcesów życiowych, które odniosła, z przeszkód, które pokonała na swojej drodze. Czy mogła „lepiej” lub „efektywniej” do tych sukcesów dążyć? Na pewno tak, podobnie też mogła skuteczniej rozwiązywać problemy, a może też zrealizować więcej celów. Znajdzie się pewnie wiele osób, dla których duma tej kobiety będzie niezrozumiała, a jej sukcesy nie będą niczym nadzwyczajnym. Czy to o czymś świadczy? Jedynie o tym, że każdy z nas jest inny, każdy z nas ma inne cele, pragnienia, pokonuje inne przeszkody i inaczej sobie z nimi radzi. Zawsze znajdzie się ktoś, kto będzie lepszy od nas, kto będzie na przykład bardziej wytrwały, bardziej efektywny, albo osiągnie bardziej spektakularne sukcesy.

Dla wspomnianej kobiety największym sukcesem jest jej rodzina. Fakt, że wychowała swoje dzieci na samodzielnych dorosłych ludzi, którzy darzą ją zaufaniem i ofiarowują wsparcie. Sukcesem było też to, że wraz z mężem przetrwali nieporozumienia i zawirowania w związku, dzięki czemu są parą od prawie pięćdziesięciu lat. Są też inne sukcesy, jak wieloletnie przyjaźnie, przetrwanie ciężkiej pracy w fabryce czy wykupienie mieszkania na własność. Można by powiedzieć, że są „mniejsze” niż poprzednie, ale to podstawowy błąd myślenia o sukcesach. Nie powinniśmy ich generalizować, ani przypisywać im konkretnej wagi, bo sukcesy nie mają żadnej wartości bez nas samych.

Dla mnie coś może nie mieć większego znaczenia, ale dla kogoś innego może stanowić wydarzenie przełomowe. Jeśli startuję w maratonach nie będzie dla mnie sukcesem pokonanie dystansu 2km, ale jeśli dopiero zaczęłam swoją przygodę z bieganiem, ten dystans będzie pewnym osiągnięciem. Poza tym znaczenie sukcesom nadają również wartości, które są dla nas najważniejsze na danym etapie życia. Warto mieć to na uwadze próbując porównywać się z innymi.

Duma głównej bohaterki tego tekstu jest uczuciem dojrzałym, obejmującym wiele etapów życia oraz dotyczącym realizacji jej głównego celu życiowego – stworzenia rodziny i wychowania dzieci. Można powiedzieć, że te sukcesy są w pewnym sensie oczywiste. Można je nawet skomentować stwierdzeniem „jak będę w wieku tej Pani to też będę mieć takie sukcesy” – i oby tak było. Dlaczego jednak nie docenić siebie już teraz? Dlaczego odmawiamy sobie doceniania siebie za te mniejsze sukcesy?

Wpadamy w błędne koło dążenia do perfekcjonizmu i poszukiwania sukcesów efektownych i nietuzinkowych. Jako  sukcesy postrzegamy dopiero takie osiągnięcia, które uznać można za życiowy przełom, przekroczenie swoich barier czy pokonanie dużych wyzwań. A przecież nie codziennie dokonujemy przełomowych odkryć, wygrywamy konkursy czy awansujemy. Nie każdy z nas zasługuje na Nobla, posiada rzeszę fanów, a także nie każdy spełnia społeczne czy kulturowe oczekiwania odnośnie stylu życia.

To wcale nie oznacza, że nie zasługujemy na pochwałę czy docenienie siebie. Powinniśmy nauczyć się dostrzegać te codzienne sukcesy, jak dotrzymywanie danych sobie obietnic, relacje interpersonalne czy realizację drobnych celów. Warto sobie podziękować za sprawne załatwienie pilnych spraw, za chwilę sam na sam z ukochaną osobą, za znalezienie czasu na czytanie, za powstrzymanie się przed zjedzeniem ciasta gdy zdecydowaliśmy, że ograniczamy słodycze.  Zauważmy te małe sukcesy, które odnosimy!

Nie czekaj na pochwały z zewnątrz, które mogą nigdy nie nadejść (i wcale nie musi to być efektem złej woli otoczenia), sam bądź dla siebie źródłem pochwał. To nic trudnego powiedzieć sobie czasem „dobrze mi poszło” albo „fajnie, że to zrobiłam”. Dobrze jest też pomyśleć o tym, co nam wychodzi, o naszych zdolnościach, umiejętnościach czy przysługach, które oddajemy innym. Po prostu mieć je w pamięci, zdać sobie z nich sprawę, podziękować sobie za nie. Docenić siebie możesz za wszystko! Ugotowałaś pyszny obiad?

Zamiast czekać na pochwałę ze strony rodziny powiedz głośno co myślisz o przygotowanym daniu. Naprawiłeś samochód bez pomocy mechanika? Opowiedz najbliższym o tym, że dałeś radę sam. Ty też możesz być z siebie dumny, na pewno masz powody by być.

specjalnie dla blogu "Gazeta Obywatelska"
 Paulina Lechowska


Kto kontroluje Twoje życie?

psycholog Paulina Lechowska



Czy często mówisz „nie mam na to wpływu” albo  „będzie co ma być”? Czy myślisz czasem, że „życie toczy się samo”, a nasze losy skrupulatnie „zapisane są w gwiazdach”? Jeśli potakiwałeś czytając powyższe pytania najwyższa pora odpowiedzieć sobie na jedno o wiele ważniejsze: kto kieruje Twoim życiem, Ty sam czy bliżej nieokreślony przypadek? 

Łatwo jest złapać się w pułapkę przedstawionego wyżej myślenia. Zdając się na „ślepy los”, innych ludzi czy jakąkolwiek siłę wyższą, zdejmujemy z siebie ogrom odpowiedzialności. Przecież nie mogę być odpowiedzialny za swoje niepowodzenia skoro efekty moich działań nie zależą ode mnie. W swojej pracy często słyszę od klientów, że „jakby się dobrze zastanowić to nawet na to, co zjem na śniadanie nie mam wpływu”. I oczywiście można się przy takiej postawie upierać, można również ją szybko i sprawnie uzasadnić. Tak naprawdę jednak nic w życiu nie jest czarno - białe.

Żyjemy w pewnej społeczności, funkcjonujemy w rodzinach, jesteśmy w różnym stopniu zależni od innych – zawsze coś lub ktoś może wpłynąć na nasze plany i efekty naszych działań. Czy to jednak wyklucza nasze sprawstwo i odbiera nam kontrolę? To, że możemy spodziewać się różnych przeciwności czy ingerencji osób trzecich w nasze działania nie oznacza, że nie mamy wpływu na nasze życie, że nie możemy wybierać i decydować. Tylko po co to robić i brać za to odpowiedzialność skoro można brak odpowiedzialności tak łatwo wytłumaczyć…

W psychologii już od lat 60. XX wieku funkcjonuje pojęcie poczucia umiejscowienia kontroli. Twórca tej teorii, Julian Rotter, zauważył, że ludzie w różny sposób interpretują sposób kontrolowania zdarzeń, które ich spotykają. W ciągu swojego życia uczymy się wierzyć, że swoim losem kierujemy sami lub że kierują nim czynniki od nas niezależne. 

W praktyce poczucie umiejscowienia kontroli możemy obserwować w codziennym życiu, począwszy od spraw błahych a skończywszy na tych poważnych. Notorycznie się spóźniam? Cóż, taki już jestem. Złamałem nogę? Widocznie tak miało być. Wygrałem konkurs? To dlatego, że miałem szczęście. Nie mam pracy? Żeby mieć pracę trzeba mieć znajomości. Odpowiedzi na powyższe pytania wcale nie muszą być całkowicie niezgodne z rzeczywistością. Mamy przecież pewne wykształcone, względnie trwałe cechy charakteru, możemy wierzyć w przeznaczenie i nic w tym strasznego, pewien element szczęścia czy też sprzyjającego zbiegu okoliczności ma znaczenie w życiu, a pracę często łatwiej znaleźć jeśli przyszłemu pracodawcy poleci nas ktoś znajomy.

 Jednak to jest tylko „pół prawdy”. Nad punktualnością możemy przecież pracować i ją w sobie wykształcić jak każdy inny dobry nawyk, ale praca nad sobą wymaga wysiłku. Będąc ostrożnym można często uniknąć wielu wypadków, ale wymaga to przewidywania konsekwencji naszych działań, a czasem powściągnięcia brawury. Szczęście samo w sobie bardzo rzadko wystarcza w konkursach, a tym co naprawdę się liczy jest talent i wiedza oraz wysiłek i przygotowanie. Jeśli mamy nawet bardzo pokaźne „plecy” i wpływowych znajomych nie dostaniemy (a niewątpliwie nie utrzymamy) pracy jeśli się nie wykażemy odpowiednimi umiejętnościami.


Internaliści  to osoby, które uważają, że swoim życiem i zdarzeniami, które ich spotykają, sterują przede wszystkim oni sami. Nie chodzi o naiwną wiarę, że decydować mogą o wszystkim i zawsze. Chodzi o przekonanie, że to własny wysiłek i determinacja są kluczem do efektywności naszych działań.

 Jeśli zdam sobie z tego sprawę to z dużym prawdopodobieństwem wzrośnie skuteczność moich działań.  Warto więc wziąć odpowiedzialność za swoje działania i ich rezultaty.

Można powiedzieć, że jest to „trudna sztuka” bo wymaga odwagi i pokonania lęku przed porażkami. Nie warto się jednak poddawać i zniechęcać. Na początek najważniejsze jest przeanalizowanie poczucia sprawstwa u samego siebie. Będzie to dobry punkt wyjścia do odzyskania kontroli nad efektami swoich działań czyli tak naprawdę do odzyskania kontroli nad własnym życiem.


specjalnie dla blogu "Gazeta Obywatelska"
 Paulina Lechowska



Trudno jest obdarzyć bliźniego uczuciem, którego nie mamy wystarczająco dużo dla samego siebie

Warto kochać

psycholog Paulina Lechowska


Kilka dni temu, 14 lutego, obchodzono święto zakochanych, czyli tak zwane Walentynki. W Polsce zadomowiły się one dopiero w latach 90 ubiegłego wieku, ale od tamtej pory ich popularność stale rośnie. Ten dzień ma być szczególną okazją do okazywania i deklarowania uczuć bliskim nam osobom. Równie dobrze może więc stanowić punkt wyjścia do okazania takich uczuć samemu sobie. Z perspektywy życia w poczuciu zadowolenia i spełnienia miłość własna odgrywa kluczową rolę. 

Żeby z tej miłości umieć czerpać trzeba dać sobie prawo do akceptacji, czyli uświadomienia sobie swoich zalet, talentów, zdolności i sukcesów, ale też swoich wad, ułomności i niepowodzeń. Miłość własna to tak naprawdę właśnie akceptacja samego siebie. Jesteśmy dla siebie zazwyczaj najbardziej surowymi krytykami. 

Doszukujemy się często tego, co jeszcze w sobie można poprawić i udoskonalić, albo skupiamy się na tym, co jest lub było źródłem niepowodzeń i niezadowolenia. Nie dajemy sobie prawa do tego, żeby być nieidealnym. Tymczasem samoakceptacja daje nam prawo do posiadania wad i przywar, prawa do ponoszenia porażek i popełniania błędów. Jeśli więc kocham siebie to akceptuję to, że nie potrafię gotować i mam krzywe nogi. Akceptuję to, że jestem niecierpliwy i mam rzadkie włosy. Jeśli natomiast mogę i chcę coś w sobie zmienić to właśnie akceptacja stanowi świetny punkt wyjścia do zapoczątkowania zmiany.

Początkiem akceptacji powinno być zrozumienie. Jeżeli nie znam siebie to trudno mi akceptować te działania czy zachowania, które nie przynoszą pożądanych efektów. Autokrytyka czy poczucie winy pojawiają się szczególnie wtedy, gdy nie rozumiemy motywów naszych działań. Dlaczego trudno mi nawiązywać kontakty z ludźmi? Dlaczego znowu się zdenerwowałam? Dlaczego uważam, że powinnam schudnąć? Przyjrzenie się samemu sobie i udzielenie sobie odpowiedzi na to kluczowe pytanie „dlaczego?” jest podstawą do zrozumienia. Sztuka samoakceptacji polega na poznaniu samego siebie – im lepiej siebie znam tym łatwiej będzie mi siebie akceptować. Tymczasem my, zamiast skupić się na tym jacy jesteśmy i dlaczego zachowujemy się w określony sposób, skupiamy się na tym, jacy powinniśmy być. Koncentracja na tym prowadzi zazwyczaj do obniżenia samooceny i raczej nie sprzyja pielęgnowaniu miłości do samego siebie. 

Kolejnym krokiem niech będzie docenienie samego siebie. Każdy z nas jest inny, ale każdy niewątpliwie posiada wiele zalet, zdolności i talentów. Często nawet nie zdajemy sobie sprawy z tego, jak ogromne są nasze zasoby. Pomyślmy chociażby o rolach, które pełnimy w życiu. Każda z nich wymaga od nas posiadania pewnych właściwości charakteru. Warto poświęcić sobie nieco uwagi i zastanowić się, czego wymaga ode mnie na przykład rola matki, przyjaciela, wnuka, córki czy pracownika. 

Skupmy się na pozytywach - dla przykładu wspomniana wyżej rola matki wymaga cierpliwości, empatii, wyrozumiałości, bycia konsekwentną, wymaga poświęcenia (nie rzadko poświęcenia zdrowia czy kariery zawodowej), zdolności do wykonywania kilku zadań jednocześnie, zdolności wychowawczych i nauczycielskich, a także wielu, wielu innych cech i właściwości charakteru. Dajmy sobie czas na zastanowienie się nad tym, za co ja sam mogę siebie docenić? 

Kiedy już osiągniemy ten stan zrozumienia i dokonamy pewnego samopoznania, przyjdzie czas na weryfikację tego, nad czym chcielibyśmy mimo wszystko popracować. Warto wtedy uczynić jeszcze jedną rzecz, czyli odróżnić to, co możemy zmienić od tego, na co nie mamy wpływu. Jeśli więc przeszkadza mi, że jestem beznadziejną kucharką śmiało mogę rozpocząć pracę nad sobą, podobnie w sytuacji, gdy brakuje mi cierpliwości. Przy okazji dobrze wziąć pod uwagę to, że niekoniecznie musi mi zależeć na takiej zmianie. Może się okazać, że zdolności kulinarne nie stanowią dla mnie wartości i wcale nie mam ochoty tracić czasu na taką naukę. Czasem nasze oczekiwania w stosunku do samego siebie są uogólnionymi stereotypami, a tymczasem nie każda kobieta musi być świetną kucharką. Podobnie jak nie każdy mężczyzna musi chcieć „posadzić drzewo, wybudować dom i spłodzić syna”. Dajmy sobie prawo do odmienności i indywidualności.

Podsumowując powróćmy jeszcze raz do wspomnianego na początku święta zakochanych. Miłość własna nie może zostać pominięta szczególnie wtedy, gdy chcemy stworzyć dojrzałą i trwałą relację z innymi.  Już św. Augustyn podkreślał: „Kto nie umie kochać siebie, nie umie też kochać bliźniego”. Podobnego zdania był również Carl Rogers, psycholog i psychoterapeuta, który przekonywał, że pozytywna postawa wobec samego siebie (czyli samoakceptacja) wpływa bezpośrednio na kształtowanie życzliwej i przychylnej postawy wobec przyjaciół, znajomych i bliskich.

Trudno jest obdarzyć bliźniego uczuciem, którego nie mamy wystarczająco dużo dla samego siebie. Niech więc następną osobą, której wyznasz miłość, będziesz Ty sam. 

specjalnie dla blogu "Gazeta Obywatelska"

 Paulina Lechowska



dedykujemy ten tekst tym, którzy pomagają innym ale i nie tylko oczywiście (Przyp.Red)  

Zrób coś dla siebie, czyli słów kilka o samoświadomości.

psycholog Paulina Lechowska

Zadbaj o siebie, bo nikt inny tego za Ciebie nie zrobi!


Egoistyczne?  A przecież „wypada” być skromnym. Przecież wartościowe jest skupianie się na innych, a nie na sobie. Przecież powinniśmy w pierwszej kolejności myśleć o bliźnich – o przyjaciołach, rodzinie, naszych dzieciach i innych osobach potrzebujących pomocy czy uwagi, a dopiero na końcu o sobie samym. Czy Ciebie też tego uczono? Czy spotkałeś się z taką postawą?  Czy myślisz, że tego oczekują od Ciebie inni? 

Jeśli tak to najwyższa pora aby zmienić myślenie!

Dawno temu miałam szczęście przynależeć do pewnej Harcerskiej Drużyny Ratowniczej. Nauczyłam się tam wielu pożytecznych rzeczy, bezpośrednio i pośrednio związanych z pomocą przedmedyczną. Jednak najważniejsza zasada, której uczono nas na kursach, i która powtarzana była wielokrotnie, brzmiała: 
„Najważniejsze jest Twoje bezpieczeństwo!”.

Mówiąc inaczej- w pierwszej kolejności myśl zawsze o swoim zdrowiu.  Dlaczego to jest takie ważne? Proste, lepiej mieć do opatrzenia czy wręcz uratowania jedną osobę niż dwie lub więcej.  Taką samą zasadą powinniśmy się kierować jeśli chodzi o nasze życie emocjonalne i duchowe. 

Nie pomożesz nikomu innemu póki nie zapewnisz sobie psychicznego bezpieczeństwa! 
Nie staniesz się lepszym przyjacielem, nie zapewnisz odpowiedniego oparcia dziecku, nie pomożesz wyjść z kryzysu potrzebującej osobie, jeśli Ty sam nie zaspokoisz swoich wewnętrznych potrzeb. 

Czym jest to psychiczne bezpieczeństwo, ten stan zaspokojenia? To nic innego jak samoświadomość. Identyfikacja dążeń, celów, emocji, słabych i silnych stron, potrzeb i możliwości. Będąc świadomym samych siebie jesteśmy w stanie więcej dobrego dać innym. A przede wszystkim jesteśmy szczęśliwsi! Dlaczego? Bo stajemy się pogodzeni z samym sobą.


Wracając do pierwszego zdania tego artykułu, wyjaśniam – nikt inny nie zadba o Ciebie bo nikt inny nie wie, a nawet nie może wiedzieć, czego chcesz, czego potrzebujesz i co czujesz. Namawiam więc do zostania egoistą. Oczywiście używam tego sformułowania na wyrost i nieco na przekór, bo przecież nie chodzi tutaj o egoizm w dosłownej, słownikowej postaci. 

Po prostu skup się przez chwilę na sobie, choć przez kilkanaście minut dziennie. Daj sobie czas na zastanowienie, na poznanie tego, co w Tobie drzemie. Zacznij od przemyślenia swoich pragnień i dążeń. Czy to, o co walczysz faktycznie wynika z Twoich wewnętrznych potrzeb? 

Często bywa tak, że nasze dążenia czy cele w życiu mają swoje źródło w innych osobach. Dążymy do czegoś bo nasi najbliżsi tego oczekują, bo przyjaciel już to osiągnął, bo „tak wypada”.  Nie każdy człowiek musi być kierownikiem czy liderem, nie każdy odnajdzie się w roli rodzica czy współmałżonka,  nie wszyscy musimy dążyć do wyglądu kulturysty czy modelki.  

Daj sobie czas na zastanowienie się czego TY oczekujesz od siebie i swojego życia? Co chcesz osiągnąć? Nie trać czasu i zrób to już dzisiaj. 

specjalnie dla blogu "Gazeta Obywatelska"
 Paulina Lechowska


Jeśli pragniesz podzielić się swoimi spostrzeżeniami napisz komentarz, lub do nas wyślij e-mail. Nie zostawimy Cię bez odpowiedzi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz