kliknij ... i przeczytaj felieton z 23. V. 2017

Beneficjenci

Krzysztof Hajbowicz

„Ulubione” i często nadużywane słowo przez urzędników instytucji np. pomocowych. Denerwujące jeśli trzeba dookreślić szczegółowo - dla wielu, którzy piszą i składają projekty. Słowo klucz, mówiące dawniej dla kogo coś robimy, do kogo kierujemy nasze działania, dla jakiej grupy osób, komu, etc. To wszystko zamyka się teraz w urzędniczo-projektowej nowomowie, w słowie ... beneficjent. 

Gdy szukając pomocy w Internecie  klikniemy u „wszystkowiedzącego”  wujka Google – ten „inteligentny” mechanizm podpowie nam że;
Beneficjent – "osoba czerpiąca zyski, profity z czegoś. Na przykład osoba fizyczna lub prawna, której udzielono kredytu albo na rzecz której została otwarta akredytywa, udzielona gwarancja lub poręczenie. W przypadku przelewów pieniężnych (zarówno lokalnych jak i zagranicznych) – osoba, na rzecz której zostaje dokonany przelew."
Potem następuje cały szereg stron gdzie słowo beneficjent odmieniane jest we wszelkie możliwe sposoby i na wszelkie możliwe sposoby tłumaczone. Zawsze tak, że oznacza ono kogoś czerpiącego profit, zysk, samą piankę, etc.

Chciałbym się tu pochylić nad beneficjentami np. Opieki Społecznej, Urzędu Pracy, Służby Zdrowia i temu podobnych. 
Sądząc po nieustannym utyskiwaniu, chyba pracownicy tych instytucji nie przeglądają internetu. 
No fakt, zajęci pracą nad beneficjentami i z beneficjentami nie mają czasu. 

W każdym bądź razie obserwując otoczenie dochodzę do wniosku, że w wypadku wspomnianych organizmów samorzadowych trudno jest mówić o szczęściarzach "beneficjentach" - czerpiących szczególne "zyski" z ich ustawowych działań. 

Bowiem wszak "beneficjenci" dostają to, co wydawałoby się, że we współczesnym demokratycznym państwie należy jak psu zupa, ale… z jakim upokorzeniem. Wielu "beneficjentów" wie i doznaje na własnej skórze. Jeszcze jest grupa, ktora zachowujac resztki, w swoim pojmowaniu, godności - cierpiąc niekiedy, odpuszcza i rezygnuje z bycia "beneficjentem". Są też i tacy. 

Natomiast często pada argument pracowników Opieki Społecznej, Urzędów Pracy, Służby Zdrowia - że ludzie zwłaszcza a kręgów „okołomiejskich” – czyli "wyrzutków" mieszkających na obrzeżu (czego tak nie ujmą) "wiedzą wszystko, co im się ustawowo należy!" I .. czerpią.

Pewnie, a dlaczego mają odpuścić?! Sytemowi?!
Może tu właśnie leży istota problemu. Urzędnicy wszak nie mają się bawić w dawców lub nie dawców, w lokalnych bogów, panów dostatku czy biedy szarego człowieka. Powinni i mają zająć moim zdaniem (mądrą i empatyczną w rezultacie) pracą, edukacją, szerzeniem wiedzy i umiejętności. 
Niestety to… jest chyba już zbyt trudne dla wielu pracujących w wspomnianych instytucjach osób. Potocznie zwanych "urzędnikami". 

Może zbyt trudne dla samego systemu w których to mechanizmach funkcjonują. 

Może nadejdzie taki czas, że powstanie jeden "urzędowy" organizm np. z tych wspomnianych trzech  Opieki Urzędów Służby – zajmujący się rozwiazywaniem wespół w zespół z mieszkańcami środowisk, miast, gmin, dzielnic, ulic problemów, edukacją i warsztatami poszerzania umiejętności dla wspomnianych. 

Mieszkańcy ulicy będą uczyć urzędników co oznacza słowo godność, przejrzystość wobec innych na podwórku. A Urzędnicy ucząc się, wzmacniajac pokłady empatii - staże będą odbywać w hospicjach. Mieszkać w trudnych bytowo warunkach i jednocześnie pomagać (starać się) pomagać innym. Natomiast lekarze, będą zamieniali się rolami z pielęgniarkami i po takim stażu pójdą na pewien czas do miejsca gdzie mieszkają bezdomni. 

Gdzie bezdomni, biedni, chorzy będą się mogli praktycznie nauczyć jak radzić sobie trudnych dla nich warunkach uczciwie, bez przekrętów, cwaniakowania, cwaniactwa i walenia w rogi wszystkich jak leci. 
Że społeczności lokalne zaczną współpracować w myśl idei takiego jeszcze z PRL-u  wierszyka; 
„Murarz buduje domy, piekarz piecze chleb (…)”
To co, że z czasów bardzo wyklętych – to kolejny mit. To bajanie z psychiatrycznej nienawiści na resorach - dorwałych się do mównic i posłuchu, że WSZYSTKO co się wtedy urodziło (wierszyki też) jest … be!? 
No i cuchnie „oczywiście”  komuną. 

Teraz trochę mi głupio,  jak przypomnę sobie, z dumą noszony w swetrze opornik, zaczytywanie się z wypiekami na twarzy powielaczowymi banałami. 

Zastanawiam się, że oto powinienem nosić siermiężną koszulinę i  samobiczować, bo przyszło mi urodzić się w latach 60-tych? 
A pokolenie moich rówieśniczek i rówieśników wraz ze mną,  powinno się samo zutylizować?! No bo to wstyd urodzić się i żyć w tamtych czasach! Wychodzi na to...  

Zastanawiam się jeszcze co można zrobić w moim projekcie (nazwę go BENEFICJENT)  z prawnikami, sędziami, bankierami i politykami oraz … księżmi – ale to już chyba materiał na kolejne rozważania. Oczywiście mowa tu o co poniektórych. Bowiem  wokół nas, na każdym niemal kroku, zdarzają się i przyzwoici ludzie, wrażliwi i mądrzy. W każdym bądź razie, w to staram się wierzyć. 


Krzysztof Hajbowicz
23 maja AD 2017


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz