List

Byłam jedną z nielicznych osób, które wzięły udział w spotkaniu zorganizowanym przez władze Malborka w celu konsultacji społecznych związanych z tzw. ustawą o dekomunizacji ulic (Ustawa z dnia 1 kwietnia 2016 roku, o zakazie propagowania komunizmu lub innego ustroju totalitarnego przez nazwy budowli, obiektów i urządzeń użyteczności publicznej).

Ustawa ta nakazuje zmiany nazw miejscowych związanych m. in. z Armią Czerwoną czy też wyzwalaniem polskich miast przez jej żołnierzy. Jednak sprawa nie jest tak prosta, jak to się wydaje autorom tej ustawy. Zgodnie z jej nakazami w Malborku powinny być zmienione dwie nazwy ulic, to jest Wincentego Pstrowskiego (socjalistycznego przodownika pracy) oraz 17 Marca. Jeśli chodzi o Pstrowskiego to jego nazwisko znalazło się na czarnej liście "zakazanych" nazwisk utworzonej przez Instytut Pamięci Narodowej i trudno z tym dyskutować.  Władza każe, lud musi słuchać.

Chciałabym jednak szerzej wypowiedzieć się w kwestii ulicy 17 Marca, której nazwa powszechnie kojarzy się z ostatecznym wyzwoleniem Malborka spod władzy niemieckiej, które podobno miało miejsce 17 Marca 1945 roku. Nazwa ta nie podoba się obecnie rządzącej partii Prawo i Sprawiedliwość, która uważa, że należy wymazać z przestrzeni publicznej wszystkie nazwy i fakty związane z tym, że Polska w 1945 roku była wyzwalana spod niemieckiej okupacji przez żołnierzy Armii Czerwonej.

A mnie, jako wyborcy PiS od 2005 roku, nie podoba się takie postępowanie rządzącej partii w dziedzinie polityki historycznej. Zaraz wyjaśnię dlaczego. Poszłam na to zebranie z władzami miasta właściwie nie w swoim imieniu, ale w imieniu mojej starej matki, Haliny Łukawskiej, lat 87. Tak się bowiem składa, że moja matka została w 1945 roku wyzwolona z niemieckiej niewoli przez Armię Czerwoną. Dziwię się, że partia PiS nie bierze pod uwagę, iż mogą być tacy Polacy (i to całkiem dobrzy Polacy-katolicy!), którzy zawdzięczają Armii Czerwonej życie i wolność.

Moja matka Halina Łukawska jesienią 1942 roku, w czasie niemieckiej okupacji Polski, została wraz ze swoją matką i starszym rodzeństwem wysiedlona z domu przez Niemców i wysłana na roboty przymusowe do Prus. Od 1942 roku do stycznia 1945 roku przebywała w okolicy Malborka, dokładnie w Birkenfelde (obecnie Grzymała). Była tam zmuszona do niewolniczej pracy u właściciela majątku, niejakiego Artura Radtkego. To był bardzo zły i niebezpieczny człowiek, który wszędzie chodził z wielkim kijem i  bił nim kogo popadnie. Wszyscy Polacy okropnie się go bali. Kiedy moja matka trafiła do Birkenfelde, była jeszcze dzieckiem, miała zaledwie 12 lat.

Życie na robotach przymusowych było straszne. Polacy byli traktowani przez Niemców jak podludzie. Byli niewolnikami zależnymi od woli swoich panów. Czekała ich tylko praca ponad  siły, głód, upokorzenia, poniewierka i godzina policyjna. Brakowało jedzenia, ubrań, butów i środków czystości. Niemcy oznakowali robotników przymusowych jak bydło. Polacy musieli nosić literę „P” naszytą na ubranie, a za jej brak były surowe kary. Takie życie w niewoli prowadziła moja matka przez prawie trzy lata.

W styczniu 1945 roku, kiedy zbliżał się front radziecki, Niemcy uciekali przed nim w panice na zachód. Tak samo uciekał Artur Radtke z Birkenfelde ze swoimi niewolnikami.  Jednak Armia Czerwona go ubiegła. Radzieccy żołnierze przyszli wcześniej niż się spodziewał i zastrzelili go w czasie tej ucieczki, gdzieś przy drodze w okolicy Dąbrówki Malborskiej. Zaraz potem okazało się, że śmierć Radtkego była wyzwoleniem dla jego niewolników. Dzięki temu i tylko dzięki temu polscy robotnicy przymusowi nagle stali się wolnymi ludźmi. Stało się to w jednym momencie! Moja mama także stała się wtedy wolna. Wtedy właśnie skończyła się dla niej wojna. Gdyby Radtke nie został zabity, pewnie zmusiłby swoich niewolników do długiej, koszmarnej wędrówki na zachód, gdzieś do Niemiec. Nie wiadomo, czy wszyscy przeżyliby trudy tej drogi.

Frontowi żołnierze radzieccy w Prusach zabijali Niemców, ale nie robili krzywdy Polakom ani innych Słowianom. Machnęli tylko ręką i powiedzieli: „uchoditie domoj”, czyli „idźcie do domu”.  W styczniu 1945 roku moja mama wraz z grupą Polaków wyruszyła pieszo z Prus do domu pod Toruń. Szli miesiąc, ale w końcu doszli. Tym sposobem skończyła się niemiecka niewola mojej mamy.

Moja matka twierdzi, że gdyby nie przyszli Rosjanie, to dalszy los Polaków na tych robotach przymusowych byłby straszny. Niemcy bowiem przeznaczyli nas do likwidacji. Najpierw chcieli się uporać z Żydami, a w drugiej kolejności mieli zabrać się za likwidację Polaków.

Mając taki bagaż doświadczeń, moja matka należy do osób, które mają ogromny dług wdzięczności wobec żołnierzy Armii Czerwonej. Dlatego też zależy jej na tym, by w mieście,  w którym mieszka tyle lat, była ulica upamiętniająca wyzwolenie Malborka spod niemieckiego buta. W 1945 roku tutaj znowu nastała Polska, po tylu latach niemieckiego panowania.

Bądźmy szczerzy, gdyby nie Armia Czerwona to Ziemie Odzyskane, w tym także Malbork, nigdy nie wróciłyby do Polski. Nie byłoby tutaj żądnych polskich mieszkańców i żadnej polskiej władzy,  w tym także władzy partii Prawo i Sprawiedliwość, która teraz, lekką ręką, chce usuwać wszystkie wspomnienia o tamtych wydarzeniach.

Dlatego apelujemy wraz z mamą do radnych i władz miasta Malborka, aby pozostawić w mieście ulicę 17 Marca 1945 roku, by przypominała młodszym pokoleniom dzięki komu Malbork jest znowu polski.

Uważamy natomiast, że pomysł władz miast, by zmienić nazwę ulicy 17 Marca na 17 Marca z nowym uzasadnieniem (że to jakoby data upamiętnienia Konstytucji Polski z 1935 roku) jest absurdalny, a nawet wręcz groteskowy. Jest to wprawdzie bardzo sprytne posunięcie, dzięki któremu mieszkańcy tej ulicy oraz znajdujące się tam instytucje nie będą musiały zmieniać dokumentów, pieczątek czy szyldów, ale nie ma to nic wspólnego z prawdą historyczną.  

A tylko prawda jest ciekawa, jak pisał wielki polski pisarz Józef Mackiewicz.


Alicja Łukawska

2 komentarze:

  1. Bardzo dziekuje, Alicjo, za takie dzielne przemowienie. Zmiany nazw ulic itd., niszczenie pomnikow jest sprawa tchorza i zdrajcy swojego narodu, wlasnie jak to mamy na banderowska Ukrainie. Mysle, ze Polacy sa narodem godnosci i nie musi sie obawiac swojej wlasnej historii. Naturalnie, trudno, nie wszystko bylo piekne i szczesliwe w przeszlosci, ale trzeba to przyznawac z honorem, bo nic poza prawda honoru nie przyniesie.

    OdpowiedzUsuń