sobota, 14 listopada 2020

Powieść Philippa Vandenberga

 "Piąta ewangelia"

.
Przez ostatnie tygodnie przewija się niespotykany jak do tej pory napór na instytucje kościoła katolickiego. Nie bez przyczyny bo instytucja ta jakby zagubiła się poprzez czyny swoich hierarchów i także często szeregowych księżny by nie powiedzieć "duchownych" by nie obrazić tych których z pełną odpowiedzialnością można byłoby tak nazwać za role pełniące wobec współwyznawców, których śmiało mozna byłoby nazwać - wsparciem dla tych którzy tego potrzebują. 

Ale wśród noszących sutanny, habity przypisane takim ludziom, i to nie ważne czy proste, powycierane, czy wykwintne purpurą obszyte - nie rozróżnisz kto zacz w rzeczywistości czy z charakteru, przekonania, czy z hipokryzji. Fakt że od wieków funkcjonowania tej instytucji tak się działo, ale w dzisiejszej dobie nie ma miejsca na zło pod płaszczykiem dobra. Ludzie to wyczuwają a nie można sobie wycierać ust Transcendencją, Panem Bogiem, czy jakkolwiek by to nazwać. 

Jak wydaje się to nikt przy zdrowych zmysłach nie atakuje wiary, wierzących bo to prywatna sprawa każdego obywatela w co i jak wierzy. Nie ma zgody na to, by w demokratycznym ustroju jeden drugiemu narzucał w co ma wierzyć i czyja wiara jest lepsza. Ktoś wierzy w Szamanizm, czy Kubusia Puchatka, ktoś jest katolikiem, czy też innej denominacji wierzącym czy praktykującym chrześcijaninem. Ważne by nie czynił drugiemu zła i do niczego go nie zmuszał według wiary. 
Bowiem nasze państwo nie jest wyznaniowym, jak np. niektóre kraje arabskie, ale i nie fanatyczne katolickie.

Stąd wiele zła, stąd wiele niesnasek politycznych budzących kontrowersje 

jak chociażby np. w Irlandii Północnej marsz oranżystów. My zdaje się zaczynamy mieć swoje marsze - które w istocie pojednaniu narodowemu nie służą. Chociaż jedne w pokojowych ramach z niezbyt przyjemnymi dla ucha drugich okrzykami, ale już w wykonaniu drugich przemoc, podpalenia, chuligaństwo. Palucha przykładają rządzący. Często przykrywając swoją nieudolność, nieumiejętności i niedobory, a na pewno przez to widać złą wolę i chęci bardzo przyziemne i niezbyt oddalone od koniuszków własnych nosów. 

Gdy do tego dodamy pandemię, a raczej wykorzystywanie jej w najgłupszym wariancie jaki jest możliwy do trzymania za kark społeczeństwa a nie zajmowanie się porządkowaniem, ratowaniem i wychodzeniem z zapaści kraju. To trudno się dziwić że złość, niezgoda budzi się w różnych środowiskach. A instytucje państwa, zamiast zajmować się obywatelami - barykadują się w swoich urzędach przed petentami, "pomagają zdalnie" czyli kompletnie nie mają pomysłu jak pragmatycznie.


Rodzi się wokoło pełno absurdów
 

- z jednej strony bohaterska i tytaniczna praca pracowników służby zdrowia, a z drugiej biznes lekarski i "teleporady", "telebadania" w Publicznych Ośrodkach Zdrowia i hipokryzja przyjmowania pacjentów (gdzie pieniądze zabierają chyba strach) w gabinetach prywatnych.

Można by tak w nieskończoność. W tym wszystkim plasują się hierarchowie kościoła łamiący prawo, żyjący ponad stan i na koszt wszystkich obywateli. Wszak nie wszyscy są wierzący. A jeśli to by miało mieć ręce i nogi, i było sprawiedliwe - to może zrobić referendum oraz opodatkować się w zależności od wyznania. A z tych środków utrzymywać instytucje "kościołowe". Bo ani one z tzw. tradycją, ani z tzw. historią i innymi sprawami niewiele w rzeczywistości mają bliskiego. (Np. obrona heroiczna, bohaterska Jasnej Góry podczas najazdu Szwedów w1655-1660). etc., etc. 

Oczywiście na potrzeby informacji blogowej tu spłycam bo istotą tego przemyślenia i zarazem dowodem patrzenia innego - jest książka Philippa Vandenberga pt. "Piata ewangelia" ( tu katowickiego wydawnictwa Sonia Draga, wydania z roku 2008)

Bowiem przez cała naszą historię czy to Polski czy też innych krajów. Nie było że nagle brały się i kumulowały nieprzychylności wobec takiej lub innej religii, takiego lub innego sposobu myślenia.



"Piąta ewangelia" nie jest czymś wyjątkowym
 

Ot może budzić zdziwienie i szok u wiernych czytelników Dana Browna. Ale w pewnym sensie oddaje to co wielu poza beletrystyką ludzi frapuje od dawna. A jak było naprawdę? Koto od kogo zżynał? Starożytni Żydzi od Sumerów? Jak była prawdziwa historia rodu ludzkiego. Dlaczego tak archeologowie się boją datowania?! Bowiem już samo "beszczelne" potwierdzone swoim wiekiem datowania Göbekli Tepe (oficjalnie na 2014 rok - 10 tys. lat p.n.e. Z każdym nowym badaniem coraz starsze, sądzę ku przerażeniu przedstawicieli akademickiej klasycznej archeologii.


Świat nie jest już przychylny dogmatom a zwątpieniu. To w nim jest porządek jakże nieznanym nam jego regułom. Ta część wszechświata, którą wydawało nam się, że poznaliśmy to nawet nie tyle co brudu za paznokciami nieskazitelnie czystych rąk.

Tak naprawdę niewiele wiemy 

- ale to nie jest powód by nam ktoś w imię tego mydlił oczy, wyciera sobie buzię prawem do uczuć religijnych - bo każdy powinien mieć jednakie prawo - i wyznawcy Kubusia Puchatka i Chrystusa. Bowiem wszyscy mamy uczucia, a nie ma lepszych czy gorszych, bardziej wartościowych lub mniej. Są to sygnały naszych stanów.


W takim to kontekście wart przeczytać książkę, powieść Philippa Vandenberga pt. "Piąta ewangelia"

Recenzja w recenzji;
Anna von Seydliz, młoda i dość dobrze sytuowana kobieta, nie może pogodzić się ze śmiercią męża, który zginął w wypadku samochodowym. Kilka dni po tym tragicznym wydarzeniu Anna trafia na trop tajemniczego, kilkusetletniego pergaminu, który jej współmałżonek sprzedał niedawno, uzyskując za niego pokaźną kwotę pieniędzy. Okazuje się jednak, że rzeczony dokument zaginął w bardzo dziwnych okolicznościach. Kobieta, wiedziona ciekawością, pragnie dowiedzieć się czegoś więcej o interesach męża i wyjątkowym pergaminie. Decyduje się rozpocząć własne śledztwo. Nie zdaje sobie jednak sprawy, na co się porywa i jak bardzo ryzykuje. Nie tylko ona chce dotrzeć do piątej ewangelii. Chętnych jest więcej, bo to dokument o niebagatelnym znaczeniu zarówno dla Kościoła, jak i dla całej ludzkości.

„Piąta ewangelia” to świetnie napisany, kontrowersyjny thriller o tematyce religijnej, który charakteryzuje się wartką, umiejętnie poprowadzoną akcją obfitującą w liczne i niespodziewane zwroty. Przez cały czas trzyma w napięciu. Fabuła jest bardzo ciekawa, ale momentami nieco schematyczna... Na szczęście tylko momentami. Prócz tego uważam, że niektóre wątki, jedynie zasygnalizowane, mogły zostać bardziej rozwinięte. Szkoda, bo przez to czasami można odnieść wrażenie, że pewne elementy pojawiają się nie wiadomo skąd, niczym królik z kapelusza...

Powieść jest bardzo dobrze napisana. Widać, że autor umie pisać. Ma lekkie pióro i choć używa prostego języka, to nie ulega wątpliwości, że wszystkie słowa dobierał starannie. W nieskomplikowany sposób potrafi zbudować napięcie i wzbudzić w czytelniku wszystkie te emocje, którymi obdarza swoich bohaterów. Do tego ma zdolność rozbudzania wyobraźni czytelnika, a to umiejętność bardzo cenna dla pisarza – szczególnie autora thrillerów.

Bohaterowie generalnie są dobrze skonstruowani, chociaż momentami wydają się trochę niedopracowani. Ich zachowania niekiedy zdawały mi się dziwne, irracjonalne, nieadekwatne do sytuacji albo po prostu niepasujące do samych bohaterów... Ale to właściwie drobiazg, który nie rzutuje szczególnie na odbiór książki.

Ogromnie podobało mi się zakończenie. Jest zupełnie nieszablonowe, częściowo otwarte i daje dużo do myślenia. Z jednej strony subtelnie zamyka utwór, a z drugiej - nie daje żadnych konkretnych wskazówek, udziela tylko częściowych i dwuznacznych odpowiedzi na pewne pytania, pozostawiając tym samym wyobraźni czytelnika pole do popisu. Co było dalej? Albo, czego nie było? Na te pytania nie ma ani dobrej, ani złej odpowiedzi...

Pozostaje mi jeszcze napomknąć o jednej kwestii, którą poniekąd celowo zostawiłam na koniec. Podczas lektury niejednokrotnie same nasuwały mi się skojarzenia ze słynnym „Kodem Leonarda da Vinci” autorstwa Dana Browna. Dużo jest bowiem wyraźnych podobieństw między tymi powieściami, i to na rożnych płaszczyznach. Wiele osób zarzuca Vandenbergowi, że, kolokwialnie mówiąc, papugował Browna. Niemniej jest to założenie błędne. Wystarczy spojrzeć na daty wydania. Istotnie, w Polsce powieść Browna ukazała się trzy lata przez „Piątą ewangelią”, ale w oryginale właśnie dzieło Vandenberga ukazało się wcześniej - i to sporo, bo o całe dziesięć lat! „Kod...” został wydany dopiero w dwa tysiące trzecim roku, a „Piąta ewangelia” już w tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątym trzecim. Jeżeli więc już ktoś od kogoś ściągał, to Brown od Vandenberga, a nie na odwrót...
Życząc Państwu wiele refleksji i przemyśleń zachęcam do przeczytania lub wysłuchania - bowiem "Piąta ewangelia" jest dostępna również w wersji audiobooka.
Prosimy o podzielenie się Waszymi wrażeniami, uwagami, etc.

BANWI

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz