Wieczorna inscenizacja
Na gorąco, okiem i myślą rzucone
Oblężenie bramek i niepotrzebne emocje towarzyszyły chętnym i spragnionym widowiska. Słuszna uwaga zasłyszana z trybun, z ust stojących szczęśliwców, oglądaczy wieczornych inscenizacji oblężenia i (nieco późniejszych) ognistych popisów „Fireshow”- niesamowitego teatru ognia.
Uwaga brzmiał – "A może, by tak następnym razem, podkreślić w informacjach na plakatach, biletach , iż wejście na spektakl, koncert, inscenizację odbędzie w godzinach takich a takich, a zakończy się piętnaście minut przed koncertem, pokazem". To by wiele ułatwiło i zabrałoby pewnie część niechcianych emocji i nerwów wszystkim (widzom i organizatorom). Po co sprawiać choćby najmniejsze wrażenie chaosu, jeśli tyle organizacyjnej pracy i przygotować włożono?
Jeszcze rano, podczas przygotowań i prób na Walach Von Plauena rozmawiałem z jedną osób z grona przewodników - słysząc próbę wokalną jednego z utworów mających być zaprezentowanych podczas wieczornego pokazu – kręciła głową nieukontentowana.
Papierkiem lakmusowym takiego „aranżu oblężenia Malborka” mogą być wieczorne spektakle. Jeden poza nami. Ze wspomnianą muzyką przygotowaną specjalnie przez członków zespołu Shannon - celtic music band, grającego właśnie muzykę celtycką.
Było trochę zamieszania miejscami siedzącymi, informacjami zawartymi na biletach - a to za sprawą, jak się wydaje umiejętnościami, czytania ... ze zrozumieniem. Byliśmy świadkami wczoraj takich zdarzeń, przesiadek jak z miejscami na widowni w multikinie.
To przypadłość chyba nie tylko Polaków. Swoją drogą sektory mogłyby być oznakowane bardziej czytelnie, jeśli chodzi o nocne imprezy. Byłoby może łatwiej się ogarnąć i odnaleźć potencjalnemu widzowi, który niekoniecznie czyta ze zrozumieniem wydruki dokumentów z internetu?
Ale … czy to na biletach lotniczych czy na biletach na oblężenie – constans.

Po zakończonych procedurach i uzyskaniu wszelkich pozwoleń, podpisów i przebrnięciu przez całą biurokrację z tym niewątpliwie potrzebnym dla uatrakcyjnienia imprez - przedsięwzięciu. Pozwoli to, jeśli wszystko zakończy się po myśli pomysłodawców – zamontowanie już na stałe tej konstrukcji.
Z drugiej strony patrząc na estetykę, i biorąc pod uwagę mającą wejść w życie uchwałę tzw. krajobrazową - ażurowa konstrukcja z monitorami – pasuje jak pięść do oka, w otoczeniu murów zamkowych.
Są różne opcje i „szkoły’ postrzegania tego problemu. Okaże się w niedalekiej przyszłości czy konsensus, czy skrajna decyzja.
Więc obyło się bez telebimu, choć na skrawku murów można było zobaczyć wyświetlane slajdy. Nie grały one jednak głównych partii w przedstawieniu.
Tu zdecydowanie królował dźwięk i poruszające się postaci po przestrzeni między widownią na „vonplauenowskich” wałach i murami. Z jednej zamykał przestrzeń sceniczną „obóz strony krzyżackiej” a drugiej, „obóz stron sprzymierzonych oblegających”. Środek stanowił światło sceny ze scenograficznymi elementami symbolizującymi mury malborskiego zamczyska. Rzuty snopów światła pokazywały widzom epizody wyznaczające i tłumaczące kolej rzeczy tamtych chwil, tamtego czasu historii oblegania i obrony zamku. Obrazy czytelne, zgrabnie wkomponowane, lecz jak dla mnie zbyt mało dynamiczne.
Chociaż drugiej strony taką ilością statystów, aktorów, rekwizytów oraz żywego ognia, koni i huku (współczuć zwierzakom, choć pewnie przyzwyczajone, to jednak…). Więc takiej ilości wszystkiego nie mógłby się poszczyć niejeden plenerowy pokaz. Nie pisząc tu że i teatr czy opera. Tak wielka przestrzeń sceniczna i to rzadkość i raj dla umiejętności scenografa.
Tutaj trzeba przyznać, ze nawet dym z wybuchów i umiejętne podświetlenie efektów pirotechnicznych czyniło niesamowite entourage widowiska. Baa, nawet zapachowo „doklejał” do scenografii niesamowity element – zapach prochu! Któż teraz nie będzie mógł powiedzieć, że jego nie powąchał, podczas oblężenia :o)
Po ilości osób w świetle sceny, dopiero podczas „finalnego ukłonu wykonawców” można było się zorientować jak z dużym przedsięwzięciem mogliśmy mieć do czynienia.
Słowem brawa się wszystkim należały.

Ale to nie jeden taki kąsek dla bystrego obserwatora. Bowiem w dwóch oświetlonych oknach (czy to z zamierzenia scenograficznego, czy przez przypadek, sobą rysująca się cieniem w świetle … "jakby próbowała momentami skraść całe show" - jak określił to jeden z widzów.
Widoczna postać w oknie przykuwała czasem mocniej uwagę, niż bitwy "w ten sam deseń, na murawie". Swoim kontrastem domowego ogniska w opozycji do krwawych mordów i dożynań ofiar (po kiego to tak eksponować, nawet dziecko się domyśliło że mordowano proszących o parol, o życie) Było słychać i mnie to raziło, ale może tak miało być wyakcentowane. No w każdym bądź razie we mnie wzbudzało to ciarki i nutkę zniesmaczenia.
Koniecznie trzeba dodać, że przerwa, którą zafundowali organizatorzy inscenizacji, choć spowodowała komentarze i nie tylko – część osób odpuściła sobie czekanie, może to przez dzieci, młodzież niekoniecznie zainteresowaną takim rodzajem plenerowych wydarzeń. Może z innych powodów, niemniej – to czekanie się opłaciło. Spektakl teatru ognia „Fireshow”- trzeba było koniecznie i warto było zobaczyć. Zwłaszcza, że rodzimej produkcji i z roku na rok - coraz lepsze. Co wiele osób podkreślało, po skończonym wieczornym widowisku.
Dzisiaj drugi dzień oblegania i emocji wynikających z „Oblężenia”
Spisał i starał się zrecenzować na bieżąco
Krzysztof Hajbowicz
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz