sobota, 22 lipca 2017

Oblężenie

Wieczorna inscenizacja

Na gorąco, okiem i myślą rzucone

Oblężenie bramek i niepotrzebne emocje towarzyszyły chętnym i spragnionym widowiska. Słuszna uwaga zasłyszana z trybun, z ust stojących szczęśliwców, oglądaczy wieczornych inscenizacji oblężenia i (nieco późniejszych) ognistych popisów „Fireshow”- niesamowitego teatru ognia. 


Uwaga brzmiał – "A może, by tak następnym razem, podkreślić w informacjach na plakatach, biletach , iż wejście na spektakl, koncert, inscenizację odbędzie w godzinach takich a takich, a zakończy się piętnaście minut przed koncertem, pokazem". To by wiele ułatwiło i zabrałoby pewnie część niechcianych emocji i nerwów wszystkim (widzom i organizatorom). Po co sprawiać choćby najmniejsze wrażenie chaosu, jeśli tyle organizacyjnej pracy i przygotować włożono? 




Jeszcze rano, podczas przygotowań i prób na Walach Von Plauena rozmawiałem z jedną osób z grona przewodników - słysząc próbę wokalną jednego z utworów mających być zaprezentowanych podczas wieczornego pokazu – kręciła głową nieukontentowana.

Może się to młodym spodoba, jestem przyzwyczajona o czegoś innego – powiedziała z życzliwym uśmiechem. - Celtowie z zakonem, cóż, wymogi show biznesu. To taka kategoria pomieszania współczesnych trendów, upodobań pod młodego widza. To tak jak „Krzyżakon”, tak jak  rock opera „Krzyżacy”. To jakiś dla mnie inny wymiar, nie czuję go. Czy trafione? Nie wiem! 

Papierkiem lakmusowym takiego „aranżu oblężenia Malborka” mogą być wieczorne spektakle. Jeden poza nami.  Ze wspomnianą muzyką przygotowaną specjalnie przez członków zespołu Shannon - celtic music band, grającego właśnie muzykę celtycką. 




Było trochę zamieszania miejscami siedzącymi, informacjami zawartymi na  biletach -  a to za sprawą, jak się wydaje umiejętnościami, czytania ... ze zrozumieniem. Byliśmy świadkami wczoraj takich zdarzeń, przesiadek jak z miejscami na widowni w multikinie. 

To przypadłość chyba nie tylko Polaków. Swoją drogą sektory mogłyby być oznakowane bardziej czytelnie, jeśli chodzi o nocne imprezy. Byłoby może łatwiej się ogarnąć i odnaleźć potencjalnemu widzowi, który niekoniecznie czyta ze zrozumieniem wydruki dokumentów z internetu? 
Ale … czy to na biletach lotniczych czy na biletach na oblężenie  – constans. 

Pierwsze natomiast "co uderzało" ... w oczy, to … brak ekranu telebimu. Burmistrz Marek Charzewski wytłumaczył, że prowadzone są rozmowy dotyczące zgody na stałe umieszczenie konstrukcji. Wymaga to zgody konserwatorskiej i trwa procedura. Jednorazowe, na krótki okres zezwolenie pociągałoby za sobą niewspółmierne koszty znacznie powiększając ciężar finansów całego przedsięwzięcia. 

Po zakończonych procedurach i uzyskaniu wszelkich pozwoleń, podpisów i przebrnięciu przez całą biurokrację  z tym niewątpliwie potrzebnym dla uatrakcyjnienia imprez - przedsięwzięciu. Pozwoli to, jeśli wszystko zakończy się po myśli pomysłodawców – zamontowanie już na stałe tej konstrukcji.




Z drugiej strony patrząc na  estetykę, i biorąc pod uwagę mającą wejść w życie uchwałę tzw. krajobrazową - ażurowa konstrukcja z monitorami – pasuje jak pięść do oka, w otoczeniu murów zamkowych.   

Są różne opcje i „szkoły’ postrzegania tego problemu. Okaże się w niedalekiej przyszłości czy konsensus, czy skrajna decyzja. 

Więc obyło się bez telebimu, choć na skrawku murów można było zobaczyć wyświetlane slajdy. Nie grały one jednak głównych partii w przedstawieniu. 




Tu zdecydowanie królował dźwięk i poruszające się postaci po przestrzeni między widownią na „vonplauenowskich” wałach i murami. Z jednej zamykał przestrzeń sceniczną „obóz strony krzyżackiej” a drugiej, „obóz  stron sprzymierzonych oblegających”. Środek stanowił światło sceny  ze scenograficznymi elementami symbolizującymi mury malborskiego zamczyska.  Rzuty snopów światła pokazywały widzom epizody wyznaczające i tłumaczące kolej rzeczy tamtych chwil, tamtego czasu  historii oblegania i obrony zamku.  Obrazy czytelne, zgrabnie wkomponowane, lecz jak dla mnie zbyt mało dynamiczne. 





Chociaż drugiej strony taką ilością statystów, aktorów, rekwizytów oraz żywego ognia, koni i huku (współczuć zwierzakom, choć pewnie przyzwyczajone, to jednak…). Więc takiej ilości wszystkiego nie mógłby się poszczyć niejeden plenerowy pokaz. Nie pisząc tu że i teatr czy opera. Tak wielka przestrzeń sceniczna i to rzadkość i raj dla umiejętności scenografa. 



Tutaj trzeba przyznać, ze nawet dym z wybuchów i umiejętne podświetlenie efektów pirotechnicznych czyniło niesamowite entourage widowiska. Baa, nawet  zapachowo „doklejał” do scenografii niesamowity element – zapach prochu! Któż teraz nie będzie mógł powiedzieć, że jego nie powąchał, podczas oblężenia :o)

Po ilości osób w świetle sceny, dopiero podczas „finalnego ukłonu wykonawców”   można było się zorientować jak z dużym przedsięwzięciem mogliśmy mieć do czynienia.

Słowem brawa się wszystkim należały. 

Co prawda skucha chyba był długotrwały demontaż sceny na której wystąpił narracyjnie Shannon. Demontaż na oczach widowni z żółóciutkim furgonem w tle. „No trochę zabijał” efekt, atmosferę, którą miał szansę pozostawić  wieczorny spektakl – inscenizacja.

Ale to nie jeden taki kąsek dla bystrego obserwatora. Bowiem w dwóch oświetlonych oknach (czy to z zamierzenia scenograficznego, czy przez przypadek, sobą rysująca się cieniem w świetle … "jakby próbowała momentami skraść całe show" - jak określił to jeden z widzów. 



Widoczna postać w oknie przykuwała czasem mocniej uwagę, niż bitwy "w ten sam deseń, na murawie". Swoim kontrastem domowego ogniska w opozycji do krwawych mordów i dożynań ofiar (po kiego to tak eksponować, nawet dziecko się domyśliło że mordowano proszących o parol, o życie) Było słychać i mnie to raziło, ale może tak miało być wyakcentowane. No w każdym bądź razie we mnie wzbudzało to ciarki i nutkę zniesmaczenia. 

 Ale cóż, wszak "żem" pacyfista. I to tylko moja opinia. O Państwa, poproszę jak zwykle komentarzami, e-mailami lub na pocztę elektroniczną hajbowicz@wp.pl , lub gazeta-obywatelska@wp.pl 



Koniecznie trzeba dodać, że przerwa, którą zafundowali organizatorzy inscenizacji, choć spowodowała komentarze i nie tylko – część osób odpuściła sobie czekanie, może to przez dzieci, młodzież niekoniecznie zainteresowaną takim rodzajem plenerowych wydarzeń. Może z innych powodów, niemniej – to czekanie się opłaciło.  Spektakl teatru ognia „Fireshow”- trzeba było koniecznie  i warto było zobaczyć. Zwłaszcza, że rodzimej produkcji i z roku na rok - coraz lepsze. Co wiele osób podkreślało, po skończonym wieczornym widowisku. 

Dzisiaj drugi dzień oblegania i emocji wynikających z „Oblężenia”
Spisał i starał się zrecenzować na bieżąco
Krzysztof Hajbowicz

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz