Z poziomu bakterii pisane

Lockdown?

a mimo to, chęć ucieczki przeogromna … tylko dokąd? 

Są przestrzenie i obszary niosące ukojenie przez ... chociażby myślenie o nich. Może to i psychologiczna reguła, potrzeba wewnętrzna zniewolonego i spętanego organizmu człeczego. Bo, po tej marzycielskiej stronie umysłu - jest chęć poznania, ciekawość i nieskończoność wolności myśli. Bo, nie czynów, ale samego pragnienia. To wystarczy ... czasem. 

Nie o wirusach a o bakteriach tu będzie.

Czy bakterie mojego jelita grubego, cienkiego i nijakie ... inne - tak myślą … Czy bakteria myśli? Myśli o całym jej wszechświecie. Czy „ja” jestem jej wszechświatem? Czasem mam wrażenie, że żyjemy w jakimś wnętrzu czegoś bardzo żywego. Gdzie życie nas otacza we wszelkich formach, których i tak nie znamy, nawet nie wiem czy mamy na to szansę.

Czy mamy szansę to ogarnąć?

Nasza pycha człowiecza każe nam myśleć o naszej wyjątkowości szczególnej. Wierzyć o szczególnym, wybranym miejscu, w otaczającym nas tu i w odległych krańcach galaktyki ba i miejscu w kontekście "całego wszechświata". Umieszczamy się więc w jakimś geocentrycznym - egoizmie i egocentrycznym sposobie postrzegania a tak naprawdę pyłkami jesteśmy. Pyłkami, które sobie religijnie, ale nie tylko religijnie z tradycji, przekazu kultury, etc. przypisują swoje wyjątkowe miejsce w UNIWERSUM.

Bakterie z rozdmuchanym ego.

Jakże „słodkie” jest myślenie człowieka o tym, że Bóg oddał człowiekowi (wszak nawet nie bakterii - pod względem wielkości - wobec najbliższego kosmosu) we władanie Ziemię i wszelkie tu stworzenia pod "władczą opiekę"– co w dzisiejszych czasach nawet jeno by człowiekowi mogło przyjść do łba.

Ale bardziej, że przyjął postać "bakterii", by umrzeć zmywając grzech pierworodny wszelkich innych bakterii – ludzi, umrzeć za ich grzechy, zbawić ... by te mogły trawić bezkarnie. Jakże to nie pasuje w myśleniu, jakież to wybrzmiewa obrazoburczo. Jakże szarpie nasze poczucie wartości, godności i sposób myślenia. Jakże to my? ... A przecież po prawdzie nic nieznaczący wobec wszelkich wielkości … jak cała reszta stworzeń, żyjątek ziemskich.

Spójrz w niebo wieczorem, gdzie sztuczne światło miasta, wsi nie zaśmieciło jeszcze naturalnego porządku otaczającej przyrody. Gdzie widać gwiazdy, garść planet i ogrom pasma galaktyki w której, na peryferiach ramion żyje w maleńkim habitacie słonecznym, na jednym z okruchów materii ... człowiek. Trudno nie spokornieć już przy takim obrazie i wobec takiego obrazu. 


Kiedy wraz zdobywaną wiedzą, właśnie z ciekawości, nim się wszyscy pozabijamy nawzajem jakimi wojnami bratobójczymi, nim nas zniszczy nieznane i niepojęte (nawet nie póki co - a może nawet nigdy niepojęte), nim jakaś asteroida nie pomknie ku naszej zgubie, waląc w staruszkę Ziemię i kończąc żywot ludzkości jak to już ongiś bywało, przy kresach innych bytów i żyć.

Nim „zachełpimy” się swoją wyjątkowością szczególną, daną nam przez wymyślonego przez nas i po naszemu, według naszego obrazu i podobieństwa - niszcząc jako szkodniki, my jako pleśń zdradliwa, grzybnia samego zła – niszcząc życie (swoje i innych stworzeń) na tej planecie.

Nim to wszystko zniszczymy sami, lub zniszczy nas to, co w istocie jest transcendencją, której pojąć nigdy nie zdołamy. Nim przestaniemy być … zróbmy coś, co (jako bakterie) w mniejszym stopniu będzie egoistyczne, a zadba o wszystko i wszystkich innych.

Może to, co uważamy za altruistyczne i tak wychodzi na inne, bo z nas, z naszej biologii, myślenia i funkcjonowania wywodzi się tylko.

Ale może przez moment dające poczucie bycia tym czymś lepszym. Wyjątkowym chociaż dla siebie. 

Ale czy potrafimy? 


Czy może uwarunkowani biologią, biosferą, potrafimy jako te robale (o pardon – bakterie) żyć tylko w przedziale od … do.

A przecież człek wymyślił (z potrzeby) skafander dla nurka, astronauty, itp. To może z potrzeby, uda nam się wznieść ponad swoje i stać się lepszymi … tylko w jakim sensie? I co to oznacza dla nas, dla mnie, dla ciebie i … dla dżdżownicy, karalucha, słonia, kolibra, pantofelka, ameby, etc.

Stąd, kiedy patrzę na na kawałek nocnego nieba, niezaśmiecony sztucznym światłem. Kiedy widzę przestrzeń kosmosu najbliższego, co okiem zdołam ogarnąć wokoło mnie, przestrzeń i tak przecież ogromną, pokornieję wobec tej potęgi i „nicnieznaczenia” wobec jej wielkości i mocy.

Mimo, chciałbym uwierzyć w to, że moje życie ma sens inny niźli walka o przetrwanie moich genów. Bo to może tak prozaicznie, bezsensownie, bez głębszego kontekstu przecież "załatwić" i zniweczyć jeden rozbłysk promieni gamma z jakiegokolwiek źródła. Czy tylko to byłoby sensem życia – by przetrwać? Nie chciałbym tak wierzyć, więc jak ćmę do światła, ciągnie mnie w przestrzeń, w „ucieczkę” ku gwiazdom. Choćby na zatracenie... Jak ćmę. 

Ale czy bakteria może być ćmą ...?
A co na to wirusy, wiroidy i priony?! Ponoć w zasadzie nieożywione, a atakujące wszystko co "żyje" ... Czy "wszyscy" się muszą zjadać, zabijać, niszczyć ... fuj.
Krzysztof Hajbowicz

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz