W gorące przygotowań do jakże specyficznie narodowego świętowania, w gorące zakupów wszelakich czasem tylko z prozaicznego zjawiska "bo trzeba, bo co ludzie powiedzą", bo co ... my jacyś antychryści?! Czy co?!", itp. W takich przed "pierwszo-listopadowych" dniach, często ta rocznica umyka nam wszystkim, zarówno wierzącym jak i niewierzącym. W gorączce przygotowań tradycji specyficznej tak szczególnie dla Polaków wyznania Rzymskokatolickiego, chowa się w cień data istotna nie tylko dla całej Europy. Teraz już, poprzez swoje inklinacje - ważna także, dla całej globalnej społeczności.
Przybite, ogłoszone czy wysłane – co się stało 31 października 1517 roku? Czyli umowna rocznica europejskiej Reformacji
Niektórzy niewiele wiedzą o tym zjawisku, wydarzeniu, fakcie. Drudzy traktują "wiedzieć" jako grzech, jeszcze inni rozpatrują fakt jej zaistnienia w teoretycznych, politycznych, kontestatorskich motywach rozważań - rozmydleń, a jeszcze inni w filozoficznych, teologicznych aspektach, etc. Słowem co człek to pogląd. Jedne wydają się mądre, drugie "mądrotliwe" a jeszcze innym chyba nie warto poświęcać większej uwagi.
Reformacja rozpoczęła się od wystąpienia zakonnika Marcina Lutra.Według tradycji, 31.10.1517 r. przybił on na drzwiach kościoła w Wittenberdze 95 tez o odpustach. Źródło EAST NEWS/LEEMAGE |
31 października 1517 - Data ta, na zawsze zmieniła - iluzoryczny wszak - monolit pojmowania Katolicyzmu.
Data początku Reformacji. Chociaż był to proces wynikający z różnych pobudek i sposobów myślenia istniał od wielu wielu lat wydając ówczesnemu światu takie m.in nazwiska jak John Wycliffe w Anglii, Jan Hus w Czechach którzy stanowili niejako forpocztę zjawiska, czy jemu współcześni, Jan Kalwin, Ulrich Zwingli
W tradycji przyjęło się, że „przybicie 95 tez na drzwiach kościoła w Wittenberdze” stało się symbolem rozpoczęcia Reformacji - którą to rocznicę właśnie obchodzić będziemy w ostatni dzień października.
Każdy, kto zechce dowiedzieć się więcej, niechaj zerknie na podane linkami strony internetowe. Tam znajdując zarówno tezy księdza wszak naonczas (nie zapominajmy) kościoła rzymskokatolickiego Marcina Lutra. Wszak nie odbyło się to na zasadzie "Tadaaaam - ogłaszam Reformację!".
To był i jest, po dziś dzień, proces postępujący w umysłach, duszach i wszelkich składowych (jakby nie nazwać) ludzkiego jestestwa.
W historii dawnej i współczesnej krwawego i podłego, chociaż chcielibyśmy żeby ekumenicznego - ale to nasze chciejstwa.
Ludzie w świecie - gnani motywacjami sobie tylko znanymi - często traktują to zjawisko jak narzędzie, niewiele mające wspólnego z Transcendencją a bardziej z koniuszkiem własnego nosa.
To działa we wszystkich niestety kościołach tych starego rytu i tych zreformowanych. Więcej tam wszystkiego ludzkiego czasami niż Boskiego.
Nierzadko wycierając sobie buzię i sumienie Panem Bogiem. Bardziej skupiając się na tym, na którym kolanie przyklęknąć tak, by bardziej podobało się Panu Bogu.
Kto jaką rękę podczas uwielbienia w górę wzniesie i jak wysoko, co powie, jak się pomodli, etc.
Przypomnijmy tylko o co szło (wszystko co ważne znajdziecie Państwo w internecie, życzymy mądrego i owocnego poszukiwania, i fascynującej duchowo lektury).
oraz
Wg Iserloha legendarne przybicie 95 tez skierowanych przeciwko nadużyciom w związku z handlem odpustowym nigdy nie miało miejsca, a heroiczna sceneria zbudowana wokół wydarzenia to po prostu dramaturgia, wyznaniowy mit założycielski i jeden z wielu elementów protestanckiej kultury pamięci, naturalny odruch i potrzeba jakiejś mitologizacji dawnych wydarzeń, dodania im aury wyjątkowości.
Takie zabiegi – dziś byśmy powiedzieli wizerunkowe, PR-owskie – nie były niczym nadzwyczajnym i towarzyszyły historii chrześcijaństwa od najwcześniejszych wieków.
Opinia Iserloha spotkała się zarówno z entuzjastycznym przyjęciem, jak i krytyką. Dziś jego wnioski uznawane są przez większość historyków zajmujących się dziejami reformacji, w tym także historyków Kościoła, zarówno z tradycji rzymskokatolickiej oraz protestanckiej, za uzasadnione. A zatem co wydarzyło się w wigilię święta Wszystkich Świętych w Wittenberdze?
Według Iserloha nic szczególnego poza przygotowaniami do wielkich uroczystości związanych ze świętem oraz towarzyszącymi mu wydarzeniami. To właśnie tego dnia do Wittenbergi tłumnie przybywali pielgrzymi. Zdążali do kościoła Wszystkich Świętych, zwanego kościołem zamkowym, w którym książę elektor saski Fryderyk Mądry, bez którego Luter i reformacja w ogóle nie miałyby żadnych szans na powodzenie, gromadził praktycznie do końca życia relikwie i wystawiał je na widok publiczny, licząc na wdzięczność poddanych i ich kieszenie. Również przy tym kościele można było uzyskać odpusty, w tym szczególnie Odpust Porcjunkuli nawiązujący do zbudowanej własnoręcznie przez św. Franciszka z Asyżu kapliczki ku czci Matki Bożej Anielskiej. Początkowo odpust dotyczył tylko niektórych kościołów franciszkańskich, później rozszerzono go na wszystkie zgromadzenia franciszkańskie I i II reguły. Rozbudowa przywilejów związanych z tym odpustem trwała aż do pontyfikatu Pawła VI w XX wieku, jednak w czasach Lutra był on ograniczony do zgromadzeń franciszkańskich. Tym bardziej wielkim zaszczytem było przyznanie przez papieża Bonifacego IX przywileju odpustowego właśnie kościołowi Wszystkich Świętych w Wittenberdze.
Luter i tezy
W 1505 roku papież Juliusz II rozpoczął nową budowę bazyliki św. Piotra. Miała ona demonstrować potęgę papiestwa bez względu na koszty, a te były niewyobrażalne. Zgodnie z panującym wówczas zwyczajem papież ogłosił odpust, aby pokryć koszty budowy. Odpust ogłoszono w 1507 roku, zanim jednak machina zaczęła sprawnie działać i zarabiać jeszcze więcej, musiało minąć kilka lat. Nie wszędzie odpusty spotykały się z zachwytem ludzi i Luter nie był pierwszym zakonnikiem, który źle wypowiadał się o odpustach. Więcej, istnieją świadectwa znacznie bardziej krytycznych głosów przeciwko odpustom, koncentrujących się głównie na zachłanności kleru i kurii. Sprzedaż odpustów w Niemczech szła dość opornie.
Sytuacja zmieniła się w 1515 roku, a więc na dwa lata przed wystąpieniem Lutra. Ówczesny biskup Magdeburga z rodziny Hohenzollernów, niespełna 23-letni Albrecht, zapragnął objąć kolejne i znacznie bogatsze biskupstwo Moguncji, które dawało mu praktycznie kontrolę nad całym Kościołem w Niemczech i tytuł prymasa. Był jednak mały problem: prawo kanoniczne zabraniało obejmowania dwóch stolic biskupich jednocześnie. Jednak i na to był sposób: pieniądze. Dyspensa sporo kosztowała, a poza tym Rzym chciał sobie zagwarantować lepszą ściągalność funduszy płynących z handlu odpustami.
Umowa była prosta: Albrecht otrzymuje biskupstwo Moguncji, płaci za dyspensę, zostaje papieskim pełnomocnikiem ds. sprzedaży odpustów w Niemczech, a w zamian może zatrzymać aż 50% przychodów z listów odpustowych. Albrecht potrzebował pieniędzy –musiał spłacić nie tylko dług u papieża, ale również zadłużenie nowej diecezji. Jej kapituła optowała za wyborem Albrechta, gdyż ten obiecał spłacić jej gigantyczne zadłużenie wobec Rzymu. Spirala finansowa była zawrotna, a Albrechta nie było stać na tak astronomiczne wydatki. Jednak również i z tego było wyjście: pomoc rodziny Fuggerów z Augsburga, u której Albrecht zaciągnął dług na swoje zobowiązania. Abp Albrecht Hohenzollern wydał specjalną instrukcję dotyczącą sprzedaży – oferta była szeroka: od wykupienia siebie i zmarłych członków rodziny od kar czyścowych za wybaczone już co do winy grzechy, aż po listy odpustowe umożliwiające uzyskania rozgrzeszenia za grzechy zastrzeżonego dla Stolicy Apostolskiej.
Jednym z podkomisarzy dla magdeburskiej prowincji kościelnej został dominikanin Johannes Tetzel. To właśnie dominikanie byli głównymi organizatorami odpustowego przemysłu ze względu na swoje zdolności kaznodziejskie. Tetzel rozpoczął swoją działalność 22.01.1517 roku, jednak nie mógł handlować odpustami w Wittenberdze, gdyż książę Fryderyk zakazał ich sprzedaży na swoim terytorium. Powód był prosty: nie chciał się dzielić dochodami z kimkolwiek. Mimo że Tetzel nie mógł działać w Wittenberdze, to jednak zbliżył się do niej na tyle, że poddani Fryderyka mogli bez większych problemów udać się do pobliskiego Jüterbog i zakupić papieski odpust.
Luter nie wiedział o umowie Albrechta z papieżem, bo wiedzieć nie mógł. Była to wiedza znana wąskiemu gronu. Więcej, Luter nie wiedział nawet – przynajmniej na początku – że działalność Tetzla ma jakiekolwiek umocowanie. Zresztą wystąpienie Lutra przez wielu było odbierane – jako kolejna odsłona walki między mniszymi kastami (augustianów i franciszkanów) w walce o wpływy i konfitury. Było jednak inaczej.
O działalności Tetzla Luter dowiadywał się od swoich parafian, studentów i kolegów uniwersyteckich. Sporządził słynne 95 tez, w których skrytykował nadużycia związane z odpustami, nie atakując wprost samej instytucji odpustów. Augustiański mnich wciąż nie wiedział, kto stoi za listami, stąd też zachowując drogę służbową, wysłał tezy do swoich dwóch przełożonych – biskupa diecezjalnego Hieronymusa Schultza oraz… Albrechta, któremu zadedykował pismo, błagając o ojcowskie wysłuchanie i położenie kresu nadużyciom, w tym przede wszystkim rozpowszechnianej herezji, że pozyskanie odpustu oznacza pewność zbawienia i uwolnienie od kary za grzechy. Nie miał pojęcia, że to właśnie Albrecht stoi za całą akcją. Dla Lutra było oczywiste, że Jezus Chrystus odpuszcza grzechy każdemu, kto szczerze wyzna swój grzech i odczuwa prawdziwe skruszenie serca (contritio cordis) z miłości do Boga, po poznaniu swojego upadku, a nie ze strachu przed piekłem, śmiercią i szatanem (atritio cordis). W tej optyce nie było miejsca na list odpustowy, pieniądze, czy nawet kapłana. W tej narracji Kościół nie był egzekutorem prawa kanonicznego i nadzorcą, ale Kościołem, którzy strzeże skarbu, Ewangelii i Łaski Bożej (Teza 62). I właśnie na tym polegał rewolucyjny element tez Lutra – reformator nie tyle naruszył dogmat Kościoła nt. odpustów (takiego wówczas nie było), co dotknął niezwykle wrażliwej tkanki Kościoła w ogóle – pytania o autorytet Kościoła i w tym kontekście o relację wierzącego i Boga. Późniejsze teksty Lutra odczytywane były jako zamach na pozycję Kościoła, jego autorytet i wszechmoc papieża, a działo się to wszystko zaledwie 100 lat po spaleniu ks. Jana Husa na stosie, który był zdecydowanym zwolennikiem podporządkowania papieża soborom.
Luter wysłał swoje tezy (napisane po łacinie) nie tylko do biskupów, ale także do kilku kolegów uniwersyteckich, zaangażowanych wraz z nim w rozsianych po kraju solidacjach, pielęgnujących devotio moderna oraz zgłębiających tajniki nadreńskiej mistyki z dziełami Jana Taulera i Theologia Deutsch na czele. Bez wiedzy i zezwolenia Lutra tezy zostają przetłumaczone na język niemiecki. Kolportaż odbywa się głównie za pomocą odpisów, a nie druków! Wersje drukowane pojawiają się później. Korespondencja do biskupich kancelarii trafia dopiero po ponad dwóch tygodniach i wtedy rozpoczyna się długotrwały proces, kiedy to uruchomiono biurokratyczną machinę kościelną przeciwko Lutrowi, zmierzającą do późniejszej ekskomuniki.
Przybił czy nie przybił?
Według najbardziej rozpowszechnionej wersji, Luter miał około południa 31 października 1517 roku przybić 95 tez do drzwi kościoła zamkowego.
I właśnie tutaj zaczynają się problemy, na które wskazał wspomniany Iserloh, ale także inni badacze:
Przede wszystkim nie istnieje żadne świadectwo Marcina Lutra, w którym on sam mówiłby o przybiciu 95 tez. Relacje, w tym słowa Melanchtona wypowiedziane już po śmierci Lutra, nie są wiarygodne, gdyż osoby je wypowiadające nie były świadkami wydarzeń. O „przybiciu tez” milczą ówcześni kronikarze – zarówno przychylni, jak i wrodzy reformacji. Milczy też o tym superintendent Gothy, ks. Friedrich Myconius, który opiekował się Lutrem w 1537 roku, gdy wydawało się, że nagła choroba doprowadzi do śmierci reformatora, i zaistniała potrzeba spisania testamentu.
Przeciwko legendzie o przybiciu tez przemawia przede wszystkim sekwencja zdarzeń, a także wspomnienia samego Lutra zawarte w listach do przyjaciół, w których opisuje zmagania z papiestwem. Luter wielokrotnie podkreślał, że nie było jego zamiarem wszczynanie publicznej debaty. Wysyłając list do swoich przełożonych i jednocześnie udostępniając go szerokiej publiczności, nie tylko w sposób rażący złamałby drogę służbową, ale i zadałby kłam własnym słowom kierowanym w korespondencji do przełożonych, uniemożliwiając biskupom zajęcie się sprawą.
Upublicznienie tez przed zajęciem się sprawą przez przełożonych zupełnie się Lutrowi nie opłacało, a fakt ich rozpowszechnienia nie pomógł sprawie, o czym sam Luter pisał. Nie ukrywał irytacji, że tezy są bez jego wiedzy drukowane i krążą po całym kraju. Lutrowi zależało, aby dać czas odpowiedzialnym biskupom na usunięcie nadużyć. Przypomnijmy, że Luter nie mógł wówczas wiedzieć, kto stoi za przemysłem odpustowym. Nie to zresztą było w zakresie jego zainteresowań, a teologia łaski Bożej.
Wprawdzie praktyka przybijania tez była powszechna – używana również do celów świeckich, w tym do informowania o eksmatrykulacji studenta lub nowych obciążeniach fiskalnych – to jednak statut Uniwersytetu w Wittenberdze z 15. 11. 1508 roku jasno stwierdza, że przybijanie ogłoszeń poprzedzone jest odpowiednią procedurą, a samego aktu nie dokonuje główny zainteresowany, a wyznaczony do tego przez władze uczelni posłaniec lub po prostu woźny. Nawet na niektórych starszych rycinach przedstawiających legendarne przybicie tez, widać, że to nie Luter, ale posłaniec lub właśnie woźny przybijają do drzwi plakat z tezami. Te same statuty nakazują również ogłaszanie tez na drzwiach kościoła uniwersyteckiego i ważniejszych kościołach miasta – stąd też tezy musiałyby się ukazać właściwie na drzwiach kościoła NMP, gdzie Luter rozpoczynał reformacyjną działalność. Więcej, wywieszenie tez na drzwiach kościoła należącego do władcy i jednocześnie beneficjenta odpustowego handlu i kultu relikwii, byłoby niebywałym afrontem i niewybaczalnym aktem krnąbrności bez perspektyw na przychylność. Czy Luter strzelałby sobie w ten sposób w kolano? (...)
Film fabularny - klikając plakat wejdziesz na You Tube, https://www.youtube.com/watch?v=6viZAJFWfzI lub proszę także poszukać filmu na cda,pl w wersji legalnej bezpłatnej |
Dobrą wiadomością jest nie tylko to, że autentyczności tez nikt nie podważa, w tym i autorstwa Lutra, ale też fakt, że to właśnie one wciąż pozostają ważnym elementem identyfikacji kulturowej i religijnej milionów, jeśli nie miliardów ludzi na świecie. Wciąż inspirują, wciąż prowokują, szczególnie do myślenia. I o to chyba Lutrowi chodziło bez względu na to, czy je przybił, ogłosił czy „tylko” wysłał do przełożonych.
Archiwalne w Lokalnej Gazecie Obywatelskiej