czwartek, 31 października 2024

Przykryta i umykająca rocznica (z archiwum lecz aktualne)

 W gorące przygotowań do jakże specyficznie narodowego świętowania, w gorące zakupów wszelakich czasem tylko z prozaicznego zjawiska "bo trzeba, bo co ludzie powiedzą", bo co ... my jacyś antychryści?! Czy co?!", itp. W takich przed "pierwszo-listopadowych" dniach, często ta rocznica umyka nam wszystkim, zarówno wierzącym jak i niewierzącym. W gorączce przygotowań tradycji specyficznej tak szczególnie dla Polaków wyznania Rzymskokatolickiego, chowa się w cień data istotna nie tylko dla całej Europy. Teraz już, poprzez swoje inklinacje - ważna  także, dla całej globalnej społeczności.

Przybite, ogłoszone czy wysłane – co się stało 31 października 1517 roku? Czyli umowna rocznica europejskiej Reformacji

.
W kontekście świętowania kolejnej rocznicy ogłoszenia 96 tez przez Marcina Lutra, a więc umownego początku europejskiej Reformacji. Tez, jak głosi tradycja, które zostały przybite na drzwiach kościoła zamkowego w Wittenberdze, dając początek wielkim zmianom. 



Niektórzy niewiele wiedzą o tym zjawisku, wydarzeniu, fakcie.  Drudzy traktują "wiedzieć" jako grzech, jeszcze inni rozpatrują fakt jej zaistnienia w teoretycznych, politycznych, kontestatorskich motywach rozważań - rozmydleń, a jeszcze inni w filozoficznych, teologicznych aspektach, etc. Słowem co człek to pogląd. Jedne wydają się mądre, drugie "mądrotliwe" a jeszcze innym chyba nie warto poświęcać większej uwagi.  

Reformacja rozpoczęła się od wystąpienia zakonnika
Marcina Lutra.Według tradycji, 31.10.1517 r.
 przybił on na drzwiach kościoła w Wittenberdze
95 tez o odpustach. Źródło EAST NEWS/LEEMAGE
Niemniej nic nie odwróci tego co zaistniało w Kościele Katolickim, jakby po raz kolejny w jego historii. Bowiem takich wstrząsów było kilka. Każdy tą ilość mierzy swoją miarką, niemniej ten z 31 października 1517 roku pociągnął za sobą konsekwencje trwające po dziś dzień. 

31 października 1517 - Data ta, na zawsze zmieniła - iluzoryczny wszak - monolit pojmowania Katolicyzmu.

Data początku Reformacji. Chociaż był to proces wynikający z różnych pobudek i sposobów myślenia istniał od wielu wielu lat wydając ówczesnemu światu takie m.in nazwiska jak John Wycliffe w Anglii, Jan Hus w Czechach którzy stanowili niejako forpocztę zjawiska, czy jemu współcześni, Jan Kalwin, Ulrich Zwingli


W tradycji przyjęło się, że „przybicie 95 tez na drzwiach kościoła w Wittenberdze” stało się symbolem rozpoczęcia Reformacji - którą to rocznicę właśnie obchodzić będziemy w ostatni dzień października.
Każdy, kto zechce dowiedzieć się więcej, niechaj zerknie na podane linkami strony internetowe. Tam znajdując zarówno tezy księdza wszak naonczas (nie zapominajmy) kościoła rzymskokatolickiego  Marcina Lutra. Wszak nie odbyło się to na zasadzie "Tadaaaam - ogłaszam Reformację!". 

To był i jest, po dziś dzień, proces postępujący w umysłach, duszach i wszelkich składowych (jakby nie nazwać) ludzkiego jestestwa. 
W historii dawnej i współczesnej krwawego i podłego, chociaż chcielibyśmy żeby ekumenicznego - ale to nasze chciejstwa. 


Kaplica Świętego Ducha w Trzebiatowie.W 1534 w kaplicy 
odbył się sejm stanów Pomorza, na którym książęta Gryfici 
narzucili swoim poddanym protestantyzm jako religię 
państwową. Od XVIII w. kaplica była magazynem, a później
 remizą strażacką. Na początku XX w. przeznaczona została 
na aulę szkoły żeńskiej, której zabudowania sąsiadowały ze 
świątynią. Po II wojnie światowej oddana na potrzeby wiernych

 prawosławnych (1956). Źródło - Wikipedia.
Ludzie w świecie - gnani motywacjami sobie tylko znanymi - często traktują to zjawisko jak narzędzie, niewiele mające wspólnego z Transcendencją  a bardziej z koniuszkiem własnego nosa. 
To działa we wszystkich niestety kościołach tych starego rytu i tych zreformowanych. Więcej tam wszystkiego ludzkiego czasami niż Boskiego. 

Nierzadko wycierając sobie buzię i sumienie Panem Bogiem. Bardziej skupiając się na tym, na którym kolanie przyklęknąć tak, by bardziej podobało się Panu Bogu. 
Kto jaką rękę podczas uwielbienia w górę wzniesie i jak wysoko, co powie, jak się pomodli, etc.

Przypomnijmy tylko o co szło (wszystko co ważne znajdziecie Państwo w internecie, życzymy mądrego i owocnego poszukiwania, i fascynującej duchowo lektury).  
BANWI


oraz



Wg Iserloha legendarne przybicie 95 tez skierowanych przeciwko nadużyciom w związku z handlem odpustowym nigdy nie miało miejsca, a heroiczna sceneria zbudowana wokół wydarzenia to po prostu dramaturgia, wyznaniowy mit założycielski i jeden z wielu elementów protestanckiej kultury pamięci, naturalny odruch i potrzeba jakiejś mitologizacji dawnych wydarzeń, dodania im aury wyjątkowości. 

Takie zabiegi – dziś byśmy powiedzieli wizerunkowe, PR-owskie – nie były niczym nadzwyczajnym i towarzyszyły historii chrześcijaństwa od najwcześniejszych wieków.

Opinia Iserloha spotkała się zarówno z entuzjastycznym przyjęciem, jak i krytyką. Dziś jego wnioski uznawane są przez większość historyków zajmujących się dziejami reformacji, w tym także historyków Kościoła, zarówno z tradycji rzymskokatolickiej oraz protestanckiej, za uzasadnione. A zatem co wydarzyło się w wigilię święta Wszystkich Świętych w Wittenberdze?

Według Iserloha nic szczególnego poza przygotowaniami do wielkich uroczystości związanych ze świętem oraz towarzyszącymi mu wydarzeniami. To właśnie tego dnia do Wittenbergi tłumnie przybywali pielgrzymi. Zdążali do kościoła Wszystkich Świętych, zwanego kościołem zamkowym, w którym książę elektor saski Fryderyk Mądry, bez którego Luter i reformacja w ogóle nie miałyby żadnych szans na powodzenie, gromadził praktycznie do końca życia relikwie i wystawiał je na widok publiczny, licząc na wdzięczność poddanych i ich kieszenie. Również przy tym kościele można było uzyskać odpusty, w tym szczególnie Odpust Porcjunkuli nawiązujący do zbudowanej własnoręcznie przez św. Franciszka z Asyżu kapliczki ku czci Matki Bożej Anielskiej. Początkowo odpust dotyczył tylko niektórych kościołów franciszkańskich, później rozszerzono go na wszystkie zgromadzenia franciszkańskie I i II reguły. Rozbudowa przywilejów związanych z tym odpustem trwała aż do pontyfikatu Pawła VI w XX wieku, jednak w czasach Lutra był on ograniczony do zgromadzeń franciszkańskich. Tym bardziej wielkim zaszczytem było przyznanie przez papieża Bonifacego IX przywileju odpustowego właśnie kościołowi Wszystkich Świętych w Wittenberdze.


Luter i tezy

W 1505 roku papież Juliusz II rozpoczął nową budowę bazyliki św. Piotra. Miała ona demonstrować potęgę papiestwa bez względu na koszty, a te były niewyobrażalne. Zgodnie z panującym wówczas zwyczajem papież ogłosił odpust, aby pokryć koszty budowy. Odpust ogłoszono w 1507 roku, zanim jednak machina zaczęła sprawnie działać i zarabiać jeszcze więcej, musiało minąć kilka lat. Nie wszędzie odpusty spotykały się z zachwytem ludzi i Luter nie był pierwszym zakonnikiem, który źle wypowiadał się o odpustach. Więcej, istnieją świadectwa znacznie bardziej krytycznych głosów przeciwko odpustom, koncentrujących się głównie na zachłanności kleru i kurii. Sprzedaż odpustów w Niemczech szła dość opornie. 

Sytuacja zmieniła się w 1515 roku, a więc na dwa lata przed wystąpieniem Lutra. Ówczesny biskup Magdeburga z rodziny Hohenzollernów, niespełna 23-letni Albrecht, zapragnął objąć kolejne i znacznie bogatsze biskupstwo Moguncji, które dawało mu praktycznie kontrolę nad całym Kościołem w Niemczech i tytuł prymasa. Był jednak mały problem: prawo kanoniczne zabraniało obejmowania dwóch stolic biskupich jednocześnie. Jednak i na to był sposób: pieniądze. Dyspensa sporo kosztowała, a poza tym Rzym chciał sobie zagwarantować lepszą ściągalność funduszy płynących z handlu odpustami.

Umowa była prosta: Albrecht otrzymuje biskupstwo Moguncji, płaci za dyspensę, zostaje papieskim pełnomocnikiem ds. sprzedaży odpustów w Niemczech, a w zamian może zatrzymać aż 50% przychodów z listów odpustowych. Albrecht potrzebował pieniędzy –musiał spłacić nie tylko dług u papieża, ale również zadłużenie nowej diecezji. Jej kapituła optowała za wyborem Albrechta, gdyż ten obiecał spłacić jej gigantyczne zadłużenie wobec Rzymu. Spirala finansowa była zawrotna, a Albrechta nie było stać na tak astronomiczne wydatki. Jednak również i z tego było wyjście: pomoc rodziny Fuggerów z Augsburga, u której Albrecht zaciągnął dług na swoje zobowiązania. Abp Albrecht Hohenzollern wydał specjalną instrukcję dotyczącą sprzedaży – oferta była szeroka: od wykupienia siebie i zmarłych członków rodziny od kar czyścowych za wybaczone już co do winy grzechy, aż po listy odpustowe umożliwiające uzyskania rozgrzeszenia za grzechy zastrzeżonego dla Stolicy Apostolskiej.


Jednym z podkomisarzy dla magdeburskiej prowincji kościelnej został dominikanin Johannes Tetzel. To właśnie dominikanie byli głównymi organizatorami odpustowego przemysłu ze względu na swoje zdolności kaznodziejskie. Tetzel rozpoczął swoją działalność 22.01.1517 roku, jednak nie mógł handlować odpustami w Wittenberdze, gdyż książę Fryderyk zakazał ich sprzedaży na swoim terytorium. Powód był prosty: nie chciał się dzielić dochodami z kimkolwiek. Mimo że Tetzel nie mógł działać w Wittenberdze, to jednak zbliżył się do niej na tyle, że poddani Fryderyka mogli bez większych problemów udać się do pobliskiego Jüterbog i zakupić papieski odpust.

Luter nie wiedział o umowie Albrechta z papieżem, bo wiedzieć nie mógł. Była to wiedza znana wąskiemu gronu. Więcej, Luter nie wiedział nawet – przynajmniej na początku – że działalność Tetzla ma jakiekolwiek umocowanie. Zresztą wystąpienie Lutra przez wielu było odbierane – jako kolejna odsłona walki między mniszymi kastami (augustianów i franciszkanów) w walce o wpływy i konfitury. Było jednak inaczej.

O działalności Tetzla Luter dowiadywał się od swoich parafian, studentów i kolegów uniwersyteckich. Sporządził słynne 95 tez, w których skrytykował nadużycia związane z odpustami, nie atakując wprost samej instytucji odpustów. Augustiański mnich wciąż nie wiedział, kto stoi za listami, stąd też zachowując drogę służbową, wysłał tezy do swoich dwóch przełożonych – biskupa diecezjalnego Hieronymusa Schultza oraz… Albrechta, któremu zadedykował pismo, błagając o ojcowskie wysłuchanie i położenie kresu nadużyciom, w tym przede wszystkim rozpowszechnianej herezji, że pozyskanie odpustu oznacza pewność zbawienia i uwolnienie od kary za grzechy. Nie miał pojęcia, że to właśnie Albrecht stoi za całą akcją. Dla Lutra było oczywiste, że Jezus Chrystus odpuszcza grzechy każdemu, kto szczerze wyzna swój grzech i odczuwa prawdziwe skruszenie serca (contritio cordis) z miłości do Boga, po poznaniu swojego upadku, a nie ze strachu przed piekłem, śmiercią i szatanem (atritio cordis). W tej optyce nie było miejsca na list odpustowy, pieniądze, czy nawet kapłana. W tej narracji Kościół nie był egzekutorem prawa kanonicznego i nadzorcą, ale Kościołem, którzy strzeże skarbu, Ewangelii i Łaski Bożej (Teza 62). I właśnie na tym polegał rewolucyjny element tez Lutra – reformator nie tyle naruszył dogmat Kościoła nt. odpustów (takiego wówczas nie było), co dotknął niezwykle wrażliwej tkanki Kościoła w ogóle – pytania o autorytet Kościoła i w tym kontekście o relację wierzącego i Boga. Późniejsze teksty Lutra odczytywane były jako zamach na pozycję Kościoła, jego autorytet i wszechmoc papieża, a działo się to wszystko zaledwie 100 lat po spaleniu ks. Jana Husa na stosie, który był zdecydowanym zwolennikiem podporządkowania papieża soborom.

Luter wysłał swoje tezy (napisane po łacinie) nie tylko do biskupów, ale także do kilku kolegów uniwersyteckich, zaangażowanych wraz z nim w rozsianych po kraju solidacjach, pielęgnujących devotio moderna oraz zgłębiających tajniki nadreńskiej mistyki z dziełami Jana Taulera i Theologia Deutsch na czele. Bez wiedzy i zezwolenia Lutra tezy zostają przetłumaczone na język niemiecki. Kolportaż odbywa się głównie za pomocą odpisów, a nie druków! Wersje drukowane pojawiają się później. Korespondencja do biskupich kancelarii trafia dopiero po ponad dwóch tygodniach i wtedy rozpoczyna się długotrwały proces, kiedy to uruchomiono biurokratyczną machinę kościelną przeciwko Lutrowi, zmierzającą do późniejszej ekskomuniki.


Przybił czy nie przybił?

Według najbardziej rozpowszechnionej wersji, Luter miał około południa 31 października 1517 roku przybić 95 tez do drzwi kościoła zamkowego. 

I właśnie tutaj zaczynają się problemy, na które wskazał wspomniany Iserloh, ale także inni badacze:

Przede wszystkim nie istnieje żadne świadectwo Marcina Lutra, w którym on sam mówiłby o przybiciu 95 tez. Relacje, w tym słowa Melanchtona wypowiedziane już po śmierci Lutra, nie są wiarygodne, gdyż osoby je wypowiadające nie były świadkami wydarzeń. O „przybiciu tez” milczą ówcześni kronikarze – zarówno przychylni, jak i wrodzy reformacji. Milczy też o tym superintendent Gothy, ks. Friedrich Myconius, który opiekował się Lutrem w 1537 roku, gdy wydawało się, że nagła choroba doprowadzi do śmierci reformatora, i zaistniała potrzeba spisania testamentu.
Przeciwko legendzie o przybiciu tez przemawia przede wszystkim sekwencja zdarzeń, a także wspomnienia samego Lutra zawarte w listach do przyjaciół, w których opisuje zmagania z papiestwem. Luter wielokrotnie podkreślał, że nie było jego zamiarem wszczynanie publicznej debaty. Wysyłając list do swoich przełożonych i jednocześnie udostępniając go szerokiej publiczności, nie tylko w sposób rażący złamałby drogę służbową, ale i zadałby kłam własnym słowom kierowanym w korespondencji do przełożonych, uniemożliwiając biskupom zajęcie się sprawą. 

Upublicznienie tez przed zajęciem się sprawą przez przełożonych zupełnie się Lutrowi nie opłacało, a fakt ich rozpowszechnienia nie pomógł sprawie, o czym sam Luter pisał. Nie ukrywał irytacji, że tezy są bez jego wiedzy drukowane i krążą po całym kraju. Lutrowi zależało, aby dać czas odpowiedzialnym biskupom na usunięcie nadużyć. Przypomnijmy, że Luter nie mógł wówczas wiedzieć, kto stoi za przemysłem odpustowym. Nie to zresztą było w zakresie jego zainteresowań, a teologia łaski Bożej.

Wprawdzie praktyka przybijania tez była powszechna – używana również do celów świeckich, w tym do informowania o eksmatrykulacji studenta lub nowych obciążeniach fiskalnych – to jednak statut Uniwersytetu w Wittenberdze z 15. 11. 1508 roku jasno stwierdza, że przybijanie ogłoszeń poprzedzone jest odpowiednią procedurą, a samego aktu nie dokonuje główny zainteresowany, a wyznaczony do tego przez władze uczelni posłaniec lub po prostu woźny. Nawet na niektórych starszych rycinach przedstawiających legendarne przybicie tez, widać, że to nie Luter, ale posłaniec lub właśnie woźny przybijają do drzwi plakat z tezami. Te same statuty nakazują również ogłaszanie tez na drzwiach kościoła uniwersyteckiego i ważniejszych kościołach miasta – stąd też tezy musiałyby się ukazać właściwie na drzwiach kościoła NMP, gdzie Luter rozpoczynał reformacyjną działalność. Więcej, wywieszenie tez na drzwiach kościoła należącego do władcy i jednocześnie beneficjenta odpustowego handlu i kultu relikwii, byłoby niebywałym afrontem i niewybaczalnym aktem krnąbrności bez perspektyw na przychylność. Czy Luter strzelałby sobie w ten sposób w kolano? (...)


Film fabularny - klikając plakat wejdziesz na You Tube,
 https://www.youtube.com/watch?v=6viZAJFWfzI
lub proszę także poszukać filmu na 
cda,pl
w wersji legalnej bezpłatnej
(...) Argumenty Iserloha i współczesnych badaczy są rozsądne, a z perspektywy sekwencji wydarzeń i prowadzonej korespondencji, przekonujące. Tradycja „przybicia tez” jest jednak silniejsza – przez wieki kształtowała legendę o drzwiach, młotku i wbijaniu gwoździ, których dźwięk dochodził aż… do Rzymu. Dziś na drzwiach kościoła zamkowego wyryte są tezy, które przypominają o kluczowych tematach początku reformacji. Drzwi pochodzą z XIX wieku, poprzednie spłonęły.

Dobrą wiadomością jest nie tylko to, że autentyczności tez nikt nie podważa, w tym i autorstwa Lutra, ale też fakt, że to właśnie one wciąż pozostają ważnym elementem identyfikacji kulturowej i religijnej milionów, jeśli nie miliardów ludzi na świecie. Wciąż inspirują, wciąż prowokują, szczególnie do myślenia. I o to chyba Lutrowi chodziło bez względu na to, czy je przybił, ogłosił czy „tylko” wysłał do przełożonych.

Archiwalne w Lokalnej Gazecie Obywatelskiej 

i inne
grafika ze stron Wikipedii oraz strony https://www.filmweb.pl/film/Luter-2003-34936/posters

piątek, 25 października 2024

Czwartkowe spotkanie zorganizowane przez MROP

NGO - trzeci sektor i propozycje rozwiązań lokalnych

.
W czwartek (24 października) Malborska Rada Organizacji Pozarządowych (MROP) zorganizowała spotkanie w całości poświęcone współpracy między trzecim sektorem a przedstawicielami władz samorządowych Malborka.

W debacie, która odbyła się w siedzibie Stowarzyszenia Abstynenckiego Tu i Teraz na Starym Mieście, uczestniczyli - prócz członków MROP - także m.in.:
· wicewojewoda Anna Olkowska-Jacyno,
· Małgorzata Sobczak, radna miasta Malborka
· Marek Charzewski, burmistrz Malborka,
· Jan Tadeusz Wilk, wiceburmistrz Malborka,
· Sylwia Starosta-Romańczuk, naczelnik Wydziału Spraw Społecznych w Urzędzie Miasta Malborka,
· Joanna Żołdak, dyrektor Centrum Profilaktyki i Terapii Uzależnień w Malborku.

Dyskusji przysłuchiwali się przedstawiciele Tu i Teraz z prezesem Henrykiem Kapelą.

Warto pamiętać, że współpraca między władzami samorządowymi a NGO polega m.in. na zlecaniu organizacjom pozarządowym zadań własnych miasta w trybie konkursowym i ich dofinansowaniu. Przedstawiciele trzeciego sektora od dawna uważają, że wysokość dotacji nie pokrywa kosztów i nakładów, jakich wymaga realizacja zadań publicznych, bez względu na obszar, w których prowadzą działalność.


Jednym z ważnych tematów była kwestia zarządzania tzw. funduszem korkowym, czyli dochodami miasta pochodzącymi z opłat za zezwolenia na sprzedaż napojów alkoholowych oraz zezwoleń na sprzedaż napojów alkoholowych w obrocie hurtowym. Te środki można wydać wyłącznie na zadania związane z profilaktyką i zapobieganiem alkoholizmowi.

Padały więc propozycje, by większa pula środków trafiała do organizacji pozarządowych, które prowadzą działalność sportową czy kulturalną. Wiele z nich już angażuje dzieci i młodzież, odciągając je od uzależnień, zarówno od używania substancji psychoaktywnych, w tym alkoholu, jak i uzależnień behawioralnych.

Nie są to nowe rozwiązania, podnosili je radni miejscy poprzednich kadencji. Pomysły były również zgłaszane przez kandydatów w czasie tegorocznej samorządowej kampanii wyborczej.

Przedstawiciele administracji samorządowej wysłuchali tego, co mieli do powiedzenia reprezentanci trzeciego sektora. Nie padły żadne deklaracje szybkiego zwiększenia finansowania dla NGO, co związane jest z sytuacją budżetową miasta. Zarówno władze miasta, jak i wicewojewoda, podpowiadali, że są rozmaite zewnętrzne źródła finansowania działalności organizacji społecznych. Malborskie stowarzyszenia mogłyby więc sięgać również po te pozabudżetowe fundusze. Przy czym ze strony władz padła obietnica, że jeśli uda się pozyskać takie finansowanie, to można będzie liczyć na pozyskanie z miejskiej kasy wkładu własnego do projektu.

Pozarządowcy po raz kolejny zgłosili też postulat, by władze miasta przyspieszyły procedury konkursowe poprzedzające powierzenie organizacjom pozarządowym realizację zadań publicznych. Ma to znaczenie zwłaszcza dla tych podmiotów społecznych, które prowadzą działalność w trybie ciągłym, przez cały rok. Jak mówił burmistrz, postara się przyspieszyć ogłoszenie konkursów, by móc podpisywać umowy z NGO na początku stycznia, tuż po uchwaleniu przez Radę Miasta budżetu na kolejny rok.

Czwartkowe spotkanie zorganizowane przez MROP ma otwierać cały cykl prowadzący do zacieśnienia międzysektorowej współpracy i budowania prawdziwie partnerskich relacji. Nawet najtrudniejsze dyskusje prowadzone w mniej formalnych okolicznościach mogą doprowadzić nie tylko do lepszego poznania, przedstawienia swoich racji, ale z czasem i zbliżenia stanowisk.

© tekst oraz zdjęcia - MROP Malbork









czwartek, 17 października 2024

Nie można bezkarnie niszczyć Polski

„Nikorzyńska” Dziwożona z Witynga – we mgle cała

.

Czy tylko ja do okulisty muszę?! Ślepy los, ślepy prezydent, ślepcy(?) co u steru byli, ślepi na nadchodzącą przyszłość ostrą, ślepy, otumaniony tłum oszukanych a jeszcze wierzących. 

Nie wiem czy bardziej  ”смешно”, czy ”ужасно”… jak dla mnie grozą „waniajet” cuchnącą trupio z dawnego „bratniego obozu”. 

Ba, Nawet „Oda do do młodości” blednie w swym zapale -  słuchając jak się ścielą pisowskie, prezydenckie podłe i pełne hipokryzji brednie. 

Wszystko blednie, „blednie przy tym sama śmierć” ale nie jak u Edwarda Stachury z nadzieją na zrozumienie i akceptację choć na ... smutno. 

Bardziej jak w cyrku, jakimś cudem przywróconych do życia  - idei szaleńca Nerona. 

Mgłę widzę, mgłę widzę … 

Krzysztof Hajbowicz

P.S.
„Dziwożona” to stateczek wycieczkowy zacumowany przy jednym z pomostów hotelu „Wityng” w Nikorzynie ( Wielkopolska https://www.wityng.pl/ ) a „ufocony” ongiś przeze mnie, w porannej, pełnej odniesień i skojarzeń … mgle baśniowej romantycznie. 

A teraz, wydaje mi się ... co nie zauważyłem naonczas czającej się grozy, ba horroru w tej mgle. Byłem wypełniony zupełnie inną perspektywą. Nadzieją na przyszłość, radością bycia we wspólnocie UE, etc. 

Nie przypuszczałem, że robactwo złodziejstwa, podłych kłamstw prawicy i hipokryzji wszelkich maluczkich małością osób - wycierających sobie podłe usta „Bogiem, Ojczyzną i Honorem” czynić będzie w przyszłości zamach na Konstytucję, Demokrację i Wolność Obywatelską. 

Krzyknąłbym przepełniony goryczą … Do wieży z nimi! Niech gniją w ciemnościach i głodzie. Za to co zepsuli, zburzyli i zniszczyli!

Jednak po chwili przychodzi refleksja. Nie!

Trzeba ich w kajdany! Takiej prawdziwej sprawiedliwości! Niech odbudowują w pocie czoła, ponoszą konsekwencje i żeby wszyscy wiedzieli, co nie można bezkarnie niszczyć Polski.

niedziela, 13 października 2024

Obywatelko! Obywatelu! "i Ty czymś tam otruty"!

Dotyczy tego zdania „i TY czymś tam otruty”!

.

Taaak, czas by był na refleksję i pojęcie odpowiedzialności. Dosyć już; wszelkiego szlamu zła oblepiającego podłe, chciwe, religijnie kłamliwe hipokryzją, egocentryczne łajdactwa!
I to w imię narodu, zdeptanego przez pis prawa i ponoć sprawiedliwości. 

Dosyć wycierania sobie gęby, często niekoniecznie trzeźwej (jeśli nie opitej non stop), paplaniną słów mózgów szalbierczych … kłamliwych z oczyma szaleństwa. Takich podle przeżartych ideą „uświęconą własnych wymysłów” – ni jak się mających do prawdy, historii, przeszłości! Dosyć mitów, prawicowej hochsztaplerki politycznej. Spychającej nas Polaków w otchłanie politycznego niebytu.  

Dawny kanclerz Rzeszy Otto Bismarck pewnie byłby kontent jako i teraz kontent pewnie jest nacjonalistyczny terrorysta, zbrodniarz Władimir Władimirowicz i jemu podobni. 

Skąd mi to do głowy przyszło?! 

Ot, tak czytając historię Niemiec XIX, refleksyjnie przyglądając się zjawiskom (nie tylko politycznym) na tamtego czasu w nieco szerszym, aspekcie – na linii czasu, który ponoć przeminął. 

Trudno się oprzeć wrażeniu, co czas biegnie jakby nieliniowo a wykonuje fikołki, koziołki i inne mecyje. 

I trudno nie jest zauważyć, że z tego wszak powinna, dla pokoleń przyszłych biec nauka. 
Aby wyciągać wnioski i zmieniać otoczenie ku dobru Polaków mądrych i pracowitych – których wśród nas nie brakuje! 

Odrzucając kąkole udające dobro, prawość i sprawiedliwość oraz cały wspomniany wyżej szlam.

A tu szlus… "i ni ma"!

Czy to sowieccy siepacze wymordowali, czy hitlerowcy, czy jeszcze jakieś inne zło i plagi dotknęły miejsca?! Ba i wyniszczyły rozsądek, inteligencję i odpowiedzialność za funkcjonowanie Narodu?! 

My ciągle, jako ten „Naród” nie możemy, nie potrafimy przebić się przez skorupkę opinii „stygmatu cwaniaków garnących jeno pod siebie, złodziei nie tylko aut, etc. 

Gdzie „mężem stanu” jest niedouczony wielbiciel jazdy na nartach i długopisów, które się nie w tych  momentach kiedy trzeba … zacinają”. 

Gdzie mickiewiczowska ... „dzięcielina pała” – to „durna pała” – a nie soczyste motylkowe kołyszące się rumianym kwieciem na wietrze. 

Mam już dosyć zła, kłamstw i hipokryzji oraz wycierania sobie Bogiem zakłamanych gąb!

Po mojemu to prawicowe, nacjonalistyczne i im takie podobne - trzeba zdelegalizować! 

Bo "kaczyzm" przejdzie do historii jak faszyzm i czarne koszule Benito Mussoliniego, jak hitleryzm i obozy zagłady Hitlera czy  stalinizm i gułagi jako produkt myśli "filozoficznej" Iosifa Wissarionowicza Dżugaszwili vel Józefa Stalina eksportowany na świat.

Nie o „takę Polskę” walczyło wielu i niestety musi walczyć nadal. 

Sercem jestem Polakiem i Europejczykiem a mierzi mnie "kaczyzm" podły a jakże sprzedajny.

Krzysztof Hajbowicz

sobota, 12 października 2024

Zbliża się Dzień Edukacji Narodowej ...

Uczymy się, czy nie uczymy?! Oto jest pytanie!

Czy nie przypadkiem ... przez całe swoje życie?!
.
Może trzeba postawić wprzódy innej konstrukcji pytanie? Owoż - czy warto się uczyć? Czy warto zdobywać wiedzę „ślęcząc” nad książkami? Czy w jakikolwiek inny sposób … Czy warto?

Takie i inne dylematy, refleksje, pytania pojawiają się na rożnych etapach (zwłaszcza sądzę na tych wcześniejszych) naszego życia. Zadajemy je sobie w myślach czy werbalizując głośno w porywach buntu przeciwko czemuś tam. Niektóre refleksyjnie ... powracają, nie tylko przed kolokwiami na studiach czy czymś zaocznym podobnym, które jesteśmy zmuszeni kończyć ... aby utrzymać status, pozycję. Bowiem przecież rzadko dla fanaberii a już chyba sporadycznie dla chęci poznania i ciekawości.

Najczęściej wtedy, kiedy z „dzieckiem przy piersi”, z tęsknotą za młodzieńczą wolnością, będąc w okowach pełnoletności przebrzmiałej już dawno.


Podczas irracjonalnych ucieczek w objęcia przygodnych przygód biurowych czy zakładowych, „bohaterskich” wypraw tajemniczych i w tajemnicy ... do kolegów, w objęcia typowych samczych rozmów suto (lub ździebko) czymś tam zakrapianych. Lubo w wypadku płci przeciwnej - ploteczek pełnych "kobiecej" kobiecości zawoalowanych pojedynków i histerycznych udowodnień, żem coś przecież jeszcze tam warta, no nie?!!!

Także zakrapianych jakimkolwiek eliksirem zmiany punktu widzenia i zmiany poczuć wszelkich. Najczęściej tym eliksirem jest, we wszelkich postaciach (bardziej lub mniej rozcieńczony) etanol. Ale niekoniecznie. Czasy mamy teraz takie, co po różne „wsporniki” da radę sięgać, bez większego wysiłku.

To tylko kwestia ceny i źle pojętej odwagi. Tak wyliczać obszary, w których klniemy, narzekamy lub coś tam jeszcze na pieski, pieprzony, do d… i tak dalej - los. Gdy zmuszeni jesteśmy zdobywać jakiś świstek papieru od certyfikatu po ten, z dawien dawana zwany „trzema literkami przed nazwiskiem”. Nie wiem, czy ci, którzy starają się o doktoraty i habilitacje mają takie samo podejście … ale w niektórych obszarach poznania i konfrontacji z szarzyzną wyścigu szczurów, kto wie, czy niepodobną do takich, które wcześniej, naszkicowałem.

Więc jakakolwiek byłaby motywacja … ciągle wyskakuje to pytanie. Czy warto się uczyć?

W „całym tym zgiełku” często straszeni biblijną przypowieścią o uchu igielnym (co jak gdyby miałoby poskromić nasze edukacyjne chęci), kiedy ona (ta przypowieść) nie trafi na podatny grunt dalej, mimo wszystko w różnych momentach naszego życia wisi niedopowiedzeniem... Czy warto … się uczyć?

A popatrzmy na to w inny sposób

Od początku swojego istnienia i funkcjonowania po przyjściu na ten świat – czy nam się podoba czy też nie, świadomie lub bez takiej świadomości co czynimy … Nieustannie i bez przerwy zdobywamy na własny użytek wiedzę. Potrzebną nam we wszystkich zakresach naszego funkcjonowania. 

Przykłady? Ot nawet takie banalne ale sądzę oddające i ilustrujące. Kiedy jest nam zimno, głodno i mało bezpiecznie (itp.) nasz organizm – no bo przecież nie my, świadomie przeprowadzając procesy myślowe, dedukując, etc. Drzemy buźkę (wszak do mówienia to nam oj daleko, bardzo daleko i nie na tym etapie) w charakterystyczny sposób – który dla każdej istoty naszego gatunku jest rozpoznawalny. 
To nasze „łeee, ła łeee” niesie informacje. „Nauczymy” po jakimś czasie, że dopóki nie opanujemy mowy, by modlić się, śpiewać, przemawiać, kłamać i oszukiwać i filozofować głośno – to narzędzie „łeee, ła łeee” (póki co), jest przydatne! Zwłaszcza gdy mamy pełny pampers, jesteśmy głodni, potrzebujemy bliskości i wszystko co tam na początku wymieniałem i cały szereg innych potrzeb razem wziętych … To werbalizowane „łeee, ła łeee” jakby nie spojrzał - pomaga nam je zaspokoić. 
Nauka? Uczenie się? No jakby zbytnio nie kombinować ... to w pewnym sensie jak najbardziej tak. 

Wkrótce poznając otaczający nas świat (a to poznawanie co to jest? Jeśli nie uczeniem się?!) odkrywamy, że ziemia z doniczki nie jest aż taka dobra do jedzenia ... kiedy małymi łapkami pakujemy ją do własnej buzi. 

Że zawartość pampersa nie służy do malowania nawet impresjonistycznego, że ciągnięcie za ogon jakiegokolwiek czworonoga domowego, nie zawsze jest bezpieczne … itd. 

To przecież wszystko jest nauką, uczeniem się – które przyswajamy. 
Po jakimś czasie „uzbrojeni” w pewien zasób słów, czasem nie zawsze znając do końca ich znaczenie – trafiamy do piaskownicy! 
Do innych dzieci ucząc się garści umiejętności konsekwencji stosunków społecznych, poznając smak i czym są te relację z rówieśnikami. 

Czasami różnie to doświadczamy, dochodzi do całego spektrum doświadczeń. Oprócz łez bezradności i protestu na jawne niesprawiedliwości społeczne w obrębie (póki co) piaskownicy – także walka! Jakże o różne dla nas istotne rzeczy.
 
Zabrałaś mi wiaderko! To ja ciebie walnę grabkami – bo nie umiem werbalizować i nazywać jeszcze swoich uczuć … ale walnąć przez łeb grabeczkami to już umiem i potrafię!

Niestety niektórym z nas, to zostaje ta umiejętność na całe życie. 
Tylko to czym walimy w innych, diametralnie się zmienia! 

No bo nazywania uczuć, ich rozpoznawania i radzenia sobie z tymi sygnałami w sposób zdrowy i społecznie pożądany musimy się nauczyć - oj długo to przychodzi. Oj długo!

Ale niektórzy tego nie robią w ogóle i zwalają wszystko na barki transcendencji, Boga lubo diabła. (Wszak mamy w głowie często, że uczucia bywają „złe – to te od diabła i dobre, to te od Boga”). Nie traktujemy emocji, uczuć czy stanów emocjonalnych jako sygnałów naszych potrzeb. Stąd z braku nauki o tym i poznawania - zachowujemy się jak dzieci na tym wczesnym etapie rozwoju. No bo czymże to się różni ten brak dostępu do uczuć (u dorosłych), zakłamywania ich, etc. Czymże się to różni od zachowania typowego u małych dzieci …?

- "Zdzisiu chcesz siku?!"
- „Muu ee ee” (co w wolnym tłumaczeniu należy rozumieć) „no nie!”
A za chwilę, jeśli nie w tej samej chwili … rzeczywistość jest inna i pampers pełny.

Po takie przecież "męskie", "dorosłe";
"-Ty się wzruszyłeś, płaczesz?!..."
"- No co ty sobie wyobrażasz, jestem przecież facetem a nie babą!!!"


Mamy przemożną chęć odczuwania tych stanów, które są przyjemne a nie tych, które postrzegamy jako „złe”. 
No bo kto lubi się z nas złościć? A uczucie złości jest takim autoalarmem, który informuje nas, że jesteśmy w obszarze z którego należałoby się wycofać, lub zrobić coś ze źródłem. 
No jeśli kto miał młodsze rodzeństwo, to wie jak początkowo radził sobie ze źródłem złości (jak np. młodszy brat, no to .. bach i „źródło” samo ucieka z pola widzenia).

Ważne byśmy się nauczyli jak w sposób „zdrowy”, „bezpieczny dla siebie i innych” radzić sobie z tą np. złością. To wszak (między innymi) stanowi o naszej dojrzałości

I tak jest z szeregiem innych uczuć, emocji i stanów emocjonalnych. Potrzeba wiele doświadczeń, wiedzy i mądrości a i lat, by mieć niejako w sobie, narzędzia radzenia sobie z uczuciami w różnych momentach. No a przede wszystkim nauczyć się je u siebie rozpoznawać, a nie jak ten maluch pytany czy chce siku.

Potem uczymy się przechodzić przez ulicę, że trzeba segregować śmieci, mówić „dzień dobry” oraz wypowiadać trzy magiczne słowa „proszę, dziękuję, przepraszam” w zależności od zaistniałej sytuacji. 

I tak dalej i tak dalej. Potem idziemy do szkoły i pomijając kto jest wtedy ministrem, uczymy się podstaw matematyki – liczenia, czy języków – by umieć chociażby przeczytać ten tekst lubo napisać coś o nim. 
Uczymy się literek. Po lekcjach uczymy się (intuicyjnie) interfejsu Facebooka, obsługi kolejnego z rzędu numeru systemu Windows, czy Linuxa. Uczymy się podstaw savoir-vivre, jak radzić sobie pryszczami na młodzieńczej twarzy i idziemy na pierwszą randkę piekąc raka i pamiętając (jakby nie wiedzieć czemu, niekiedy na całe życie jej przebieg).

Potem uczymy się na przemian tych „dobrych” i tych „złych” rzeczy według naszego powoli gruntującego się kręgosłupa zasad, przekonań, postanowień, wartości, etc. 

Weryfikujemy je, ucząc się w przestrzeni czasu i powoli rozumiejąc, że nic nie jest constans i zależy od upływu faz, cykli i okresów upływu naszego życia, punktu w którym tkwimy, utkwiliśmy lubo dokonaliśmy wyboru, by przez moment (wobec życia) tu być. 

Nieustannie w różnych perspektywach docierając do poniekąd znanych etapów swego wieku – zaczynamy rozumieć pewne niezrozumiałości wcześniejsze. Trudniej z ich akceptacją … ale uczymy się! I czy to nam się podoba czy też nie, to jak z akceptacją praw fizyki np., ciążenia, grawitacji – no można kwestionować – tylko to się źle kończy. 
A grawitacja jest taka jaka jest na naszej planecie i czy nam się podoba czy też nie w takiej postaci i ... szlus! 

Tylko niektórzy i nieliczni z nas mieli okazję się przekonać jak działa ona poza warunkami ziemskimi w próżni, jeszcze inni nie ruszając się z miejsca, siedząc na osobistych „czterech literach” tu na Ziemi – potrafili obliczyć, wymyślić wywnioskować i zbliżyć się do prawdy funkcjonowania grawitacji w skali kosmosu. To wszystko jest ... nauką przecież.

Tak naprawdę uczymy się całe życie, uczymy się wszystkiego i poznajemy. Każdą dziedzinę poznajemy a to nasze poznawanie nie zawsze jest pełne, prawdziwe i bywa błędne. 

Tak też bywa. 
Natomiast musimy też nauczyć się przyznawać do tego, że potrafimy się i pomylić! Ba zakomunikować to głośno! I nie po to, by bić się w piersi i upokarzać siebie – ale by uratować innych! Aby oni nie podreptali w złą drogę, błędną i stracili czas tak jak my. 

Może w tym ostrzeżeniu przekażemy dar "niemarnowania czasu". Być może to wyrwie kogoś z błędnej drogi, pozwoli racjonalniej i pragmatyczniej spojrzeć na siebie, podzielić się tym spojrzeniem i w konsekwencji odkryciem - z innymi?! 

A to udoskonali, ułatwi, uspokoi, wzbogaci poczuciem dobra, spełnienia i czym tam jeszcze nasze życie.

W każdym bądź razie ja tak sobie odpowiadam, gdy mnie nachodzą, nachodziły i jakże mam nadzieję – nachodzić będą wątpliwości – czy warto się uczyć?!

Krzysztof Hajbowicz

sobota, 5 października 2024

Czy nic, lubo prawie nic - nie jest w rezultacie takie, jak sobie wyobrażamy?

Dylemat czy dysonans...

.

Pewnie znów posłużę się truizmem – brzmiącym w ten deseń; „co nic, lubo prawie nic - nie jest w rezultacie takie, jak sobie wyobrażamy”.

Odkrywanie takiej konkluzji wynika z nieustannych moich poszukiwań a w sumie przecież zdobytych opinii naukowych, wykładów, wyczytanych rozpraw, książek i co by tam jeszcze - których wypadkowa wiedzy, uznawana jest przez innych naukowców podobnych dziedzin weryfikowalna np. autorytety naukowe, badania i powstałe konkluzje akceptowane i aprobowane jako najbardziej prawdopodobne - jako możliwe, itd. Ufff. 
Może to będzie czytelne, oby!

Bo chyba tak to ujęte – będzie tym, czym chciałem się z Wami Drodzy Czytający podzielić.

Czynię tak, jako napisałem już od wielu lat i nie jest mi obce to stwierdzenie, a coraz bardziej mnie charakteryzuje w moich przekonaniach co … no właśnie; 

„co nic, lubo prawie nic - nie jest w rezultacie takie, jak sobie wyobrażamy”.

I to dotyczy wszelkich dziedzin badań ludzkich. Od historii począwszy a skończywszy na fizyce, astronomii, biologii, etc. 

Bardzo często brodzimy w zranieniach różnego wymiaru i wartości,  będąc przekonanymi, co jest tak - a nie inaczej!

Fechtujemy opiniami, teoriami, dogmatami i czym tam jeszcze, „święcie przekonani” co mamy rację i… koniec, i szlus! 

Gotowi bić się, poprzegryzać aorty interlokutorom, by nawet w tak prymitywny sposób „dowieść swoich racji”.

Bardzo często nie ma w nas pokory, ba i wstydu że, tak naprawdę nie mamy wiedzy absolutnej, co było i jest tak… a nie inaczej. Posługując się często przetrawioną papką pseudo wiedzy niekoniecznie „wiedzących” a głoszących swoje bezwzględnie bezwzględne i objawione prawdy „naukowe”.

Wiem jak to wybrzmiewa.

Ale Szanowni, ja chciałem przez to napisać z pokorą  co bardzo niewiele wiem, że energię składam wszelkim poznawaniom i rozpatrywaniom. Chcąc dzielić się swoimi wątpliwościami w imię poznawania i poszukiwań. Takich co, by choć „okapinką” móc się dzielić z Wami i poznawać Wasze opinie, Wasze podejście, Wasze zdanie.

Bo nie o to chodzi by bezwzględnie złapać „króliczka” ale sensem jest być może „by gonić go”. Celem podróży i poszukiwań nie jest wszak dotarcie do celu prawdy (bowiem być może nigdy do niego jako ludzkość, jako Homo Sapiens Sapiens - nie dotrzemy – z powodu naszych biologicznych, psychofizycznych i tam jakichś jeszcze niedoborów) a sensownym okaże, o ironio... się sama droga i nasza podróż w poszukiwaniach. 

Tak to sobie wykoncypowałem i nie jest to przecież „mój” wynalazek.

Z pokorą tedy dzielę się z Wami tym, co mnie fascynuje, interesuje i jakie poszukiwania pozwalają mi się realizować. 

Refleksyjnie z szacunkiem i pokorą 
Krzysztof Hajbowicz

Polecam @Radio Naukowe https://radionaukowe.pl/ - ot tak, dla przyjemności poszukiwań i zapraszam do kontaktu, wymiany myśli, pomysłów, etc.

czwartek, 3 października 2024

O książkach "papierowych"

Książki … moja miłość

.

Wiem, wiem - książki „papierowe” to przeżytek. Tak mi wiele osób udowadnia niekiedy, fascynując się zdobyczami techniki  XXI wieku. Wtedy w cichości serca i umysłu, przychodzi taka nieustannie  myśl - co wystarczy jeden impuls elektryczny z wybuchu jądrowego i szlus! Po audiobookach, ebookach, ba i wszelkich innych elektronicznie zachowywanych. 

A jeśli wybuch bomby elektromagnetycznej, okaże się rzeczywistością, bowiem już od dawna pracują nad tym wojskowi, naukowcy w wielu miejscach na świecie – to tym bardziej szlus! 

Ba, nie tylko dla książek elektronicznych ale dla wszelkich urządzeń, systemów elektronicznych – od radia, tv internetu, poprzez samochody, GPS, oraz co nie bądź z elektroniką i przesyłaniem energii (prądu)  związane. 

A książki papierowe nie wszystkie spłoną przywalone gruzem, ziemią, etc. 

Ja kocham książki.

Wychowałem się ich otoczeniu i obecności. Poza tym sentymentem i ciepłem wszelakim tęsknym o nich myślę. Moja Mama nauczycielka polonistka i zarazem bibliotekarka nauczyła mnie je kochać i szanować. 

Nie tylko mnie bo i mojego Tatę urzędnika, pocztowca. Miał swoje ulubione. W jednej z nich znalazłem długo po śmierci Taty … schowanego skrzętnie, na wszelki wypadek … „zaskórniaka”. Niebagatelnego nominału tamtych czasów – bo ówczesnego z  lat sześćdziesiątych, z wizerunkiem Kopernika ”w kółku”.

To było, w jakże mojej ulubionej  po dziś książce (nomen omen)  „List z tamtego świata”  Kornela Makuszyńskiego. 

Kocham książki, ich zapach, ich kurz, ich wszelkie cudne i mniej cudne wonie. Otaczam się nimi, przynoszą samym jestestwem na półkach – ukojenie, spokój, poczucie bezpieczeństwa i co by tam jeszcze nie tylko niesionego z dzieciństwa. 

Chociaż niektóre z nich wierutnie potrafiły mnie zwieść, oszukać i utwierdzać w banialukach – to nie mam do nich pretensji, wybaczyłem im (ich autorom może mniej) ale … to już bez znaczenia. 

Książki to moja miłość spełniająca się nieustannie. Jak mądrze i rozsądnie dobre, dojrzałe, ba jak „stare małżeństwo”.

Co nie oznacza że - nie korzystam z elektroniki, audiobooków, wszelkich czytników elektronicznych i tłumaczy. Nawet z programów i aplikacji internetowych - sprawdzających jakość tekstu. Takim na przykład jak www.jasnopis.pl 

Wręcz przeciwnie – są potrzebne a czasem nawet niezbędne, chociaż nie zawsze sobie z tego zdajemy sprawę

(pisząc, tworząc pisma, (itd.) używając np. „Worda”, jednako pisząc we wszelkich facebookowych „mecyjach” – czerwona falista linia pokazuje jak napisać, choć czasem i łga! - ale ja nie o tym).

Kocham gładzić grzbiety nowych i starych woluminów, one zdaje mi się, co szepcą do mnie, opowiadają mi swoje przeżycia, historie i nie tyko te, które zawarte są w ich tekstach.

Niektóre z nich, jak Odyseję Homera znalazłem ongiś na dzikim śmietnisku. 

Ponaprawiałem ją, pokleiłem i zamieszkała ze mną. 

Inne, bardziej zadbane, pozwalały wzajemnie – uczestniczyć w wędrówce i tworzeniu ich dalszych losów. Odważne – bo nie wiedziały jak i ja nie wiedziałem, co je czeka. 

Tak uczestniczyliśmy w mobilnym bookcrossingu. 

Raz omal nie zapłaciłem mandatu za zaśmiecanie wagonu pociągu pośpiesznego. Powodem była książka, a raczej tytuł „Boska komedia” Dantego. Pan kolejarz widocznie nie tolerował takiego zlepku słów w tytule – i w jego oczach, oraz jak się okazało na moje odchodne  – jego słowach byłem lewakiem i co tam jeszcze gorszego. Trudno Dante musiał się w grobie poprzewracać na takie pana kolejarza dictum.

Kocham książki!

Czasami sypiają ze mną (to brzmi podejrzanie w dobie „poprawności”). 

Raczej zasypiają ze mną, tuląc się do mnie i odciskając na mym policzku swoje okładki – jak pocałunki. 
"Że nie pobiły się jeszcze z okularami na moim nosie - to cud."

Potem wracają na półkę i uśmiechają się do mnie, prężąc podstarzałe grzbiety, wyświechtane okładki i pachnąc przecudownie. Przecudownymi zapachami kurzu, kleju, dyskretnie ukrytą pleśnią, wywietrzałym drukiem. Te nowsze, kupione nie tak dawno, zazdroszczą ale i one wiedzą co je kocham także. 

Tak się mierzymy z upływem czasu i starzejemy wspólnie. 

Ot tak chciałem moi Szanowni Czytający ten post, podzielić się swoimi refleksjami na temat papierowych książek.

Krzysztof Hajbowicz

https://www.jasnopis.pl/

obrazek z https://pixabay.com/pl/images/search/polska/

oraz banknot „Kopernik” o którym była mowa
https://numimarket.pl/banknot-1000-zl-mkopernik-1965r-seria-a-stan-unc-specimen_1392996

oraz

https://www.monety.gdynia.pl/7535,1000-zlotych-1965-r-mikolaj-kopernik-seria-s-grading-pmg-66-epq.html

środa, 2 października 2024

Pomoc dla dotkniętych powodzią

W odpowiedzi na apel

.

Mieszkańcy Malborka w trudnych chwilach zawsze okazują solidarność z potrzebującymi. Tak stało się też po ostatniej powodzi, która dotknęła południe Polski. Malbork od razu włączył się do akcji zbierania darów i pieniędzy dla powodzian.

Wszystkie przekazane rzeczy zostały zebrane i 1 października przewiezione do miasta Kłodzka, jednego z najbardziej dotkniętych miast podczas powodzi.

Transport darów z własnej inicjatywy i nieodpłatnie zapewniła firma ALEGRE Transport międzynarodowy i spedycja , za co należą się jej ogromne brawa!

Jednocześnie informujemy, że zbiórka na rzecz powodzian w Urzędzie Miasta została wstrzymana. Jeśli chcecie Państwo finansowo wspomóc ofiary powodzi, to wpłat można dokonywać na specjalny rachunek z przeznaczeniem na pomoc dla powodzian.

Również firma InPost umożliwia wysyłanie bezpłatnych paczek, które za pośrednictwem Polskiego Czerwonego Krzyża przekazane zostaną osobom poszkodowanym przez powódź.

Szczegóły na stronie ➡ https://82-200.pl/8657,Firma-Alegre-dostarczy-dary...





wtorek, 17 września 2024

Pomoc dla powodzian

W tle - apel Burmistrza Malborka

.

Publikuję zdjęcie archiwalne, które zostało mi z ongiś, z mojej pracy - teraz jako ilustrację i wzmocnienie apelu pana Marka Charzewskiego, Burmistrza Malborka - o pomoc naszych mieszkańców, instytucji, etc.  – powodzianom.

Spory czas temu dane mi było nie tylko widzieć, bo i być, dokumentować, jedną z powodzi gdy wylała przygraniczna (przygranicze Polski i Czech) rzeka Opawa w powiecie Głubczyckim – na wysokości Opawic, Lenarcic, Krasnego Pola i Chomiąży. Dzisiaj jest tam według wiadomości o wiele gorzej!

Tamten czas dopiero mi uzmysłowił czym jest tragedia ludzi, zwierząt i tego co mieli, (stworzyli i co istniało przed)  gdy - nadchodzi nieubłaganie powódź. A ... nie była przecież to ta, z 1997 roku. Teraz, jest tam tak, jak w owym pamiętnym, jeśli nie gorzej. 

Publikuję apel naszego burmistrza, bo wiem jak bardzo jest potrzebna pomoc! Tamtym Ludziom (gdziekolwiek to czy przy dopływach małych rzek, większych, dopływach Odry i innych miejsc)  Ludziom dotkniętym żywiołem.

Chyląc głowę przed wszystkim tymi, którzy pomagają, tymi którzy tam pełnią służbę, wspierają sąsiadów i ratują własne mienie. 

@Krzysztof Hajbowicz

Poniżej publikuję apel pana Marka Charzewskiego;

Marek Charzewski :

"Malbork na pomoc Powodzianom. 

📣 Apeluję o wsparcie

Wszyscy z niepokojem śledzimy losy mieszkańców miast i wsi mierzących się z powodzią na południu Polski. Walka z trudnymi warunkami pogodowymi i napływającą wodą trwa nieustannie, ale już wiemy sytuacja powodziowa jest trudniejsza niż w 1997 roku. 

  • 💬 Jestem w kontakcie z Michałem Piszko Burmistrze Miasta Kłodzka, które zostało dotknięte powodzią. Sytuacja w mieście jest krytyczna dlatego apelujemy o wsparcie zbiórek rzeczowych i finansowych. 
  • Sztab kryzysowy w Kłodzku prosi o środki czystości, i środki higieny osobistej nowe ręczniki, pasty, szczoteczki do zębów, żele pod prysznic, szampony, dezodoranty, skarpetki i bieliznę osobistą (nową) oraz karmę dla zwierząt. 
  • W naszym mieście zbiórki rzeczowe można wspierać: 
  • 👉 w Urzędzie Miasta w godzinach od 8:00 do 15:30 (środa do 16:30, piątek do 14:30) - sala 119
  • 👉 Malborskie Centrum Wolontariatu od 16:00 do 20:00  (Stare Miasto 21/3)
  • 👉 Rozpoczęły się również zbiórki w malborskich szkołach podstawowych:
  • 🏫 w Szkole Podstawowej nr 1
  • 🏫 w Szkole Podstawowej nr 2
  • 🏫 w Szkole Podstawowej nr 3
  • 🏫 w Szkole Podstawowej nr 6
  • 🏫 w Szkole Podstawowej nr 8
  • 🏫 w Szkole Podstawowej nr 9
  • 🏫 w Zespole Szkolno-Przedszkolnym nr 1 
  • 🏫 oraz w Niepublicznym Przedszkolu "Czerwony Kapturek"

Kontakt z koordynatorem zbiórki: 669 990 005

O kolejnych miejscach zbiórek będziemy informować na bieżąco. 

Jeśli chcecie Państwo finansowo wspomóc ofiary powodzi, to wpłat można dokonywać na konto Gminy Miejskiej Kłodzko 

nr 62 9588 0004 7100 1010 2000 0020 z dopiskiem Pomoc dla powodzian."